PiS chce Polski wielkiej, PO - normalnej

PiS chce bliżej nieokreślonego wielkiego projektu, z naciskiem na słowo „wielki”, bo dla polskiej prawicy wszystko ma być „wielkie”. Platforma natomiast chce „normalnego państwa” – piszą publicyści

Publikacja: 19.05.2011 01:52

Jarosław Makowski

Jarosław Makowski

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Coś dziwnie się w polskim dyskursie politycznym pomieszało ostatnimi czasy. Opozycja zaczyna używać języka koalicji. PiS i zgrupowani wokół partii Jarosława Kaczyńskiego intelektualiści zebrani na kongresie „Polska – wielki projekt" przestali się bać takich zwrotów, jak „modernizacja", „nowoczesność" czy „rozwój cywilizacyjny", które do tej pory należały do słownika politycznego kojarzonego jednoznacznie z Platformą Obywatelską.

Intrygujące jest więc to, że pisowska inteligencja nie chce co prawda imitować zachodnich wzorców modernizacyjnych, ale – z czego się bardzo cieszymy – głosi potrzebę modernizacji krojoną już od dawna przez PO. Niemożliwe? A zatem posłuchajcie...

Krasnodębski czyta Tuska

Doskonałym świadectwem tej nieoczekiwanej przemiany strategii PiS jest opublikowany w „Rzeczpospolitej" programowy tekst ideologicznego guru pisowskich środowisk prof. Zdzisława Krasnodębskiego, („Potrzeba zbiorowej mobilizacji"). Czytamy w nim: „Musimy przestać myśleć w kategoriach »modernizacji imitacyjnej«". Autor powtarza tu, choć innymi słowami, tezy Donalda Tuska, które zostały przedstawione w tekście „Trzecia fala nowoczesności" („GW", 19 marca 2011).

Premier pisał: „Polska nie jest (...) skazana na peryferyjność i ciągłe imitowanie wzorów płynących z odległego centrum. Nie jest pawiem ani papugą narodów. Mamy poczucie swojej odrębności i swojego miejsca".

To dobrze, że prof. Krasnodębski czyta uważnie teksty polskiego premiera. Ba, niektóre tezy bierze sobie głęboko do serca. Tyle że o ile PiS piórem profesora UKSW dopiero zapowiada wypracowanie swojego modelu modernizacyjnego, o tyle rząd PO od trzech lat go realizuje.

Tusk już dawno swoimi działaniami podpisał się pod hasłem: „koniec imitacji, początek kreacji". Przecież, gdy wybuchł światowy kryzys gospodarczy, polski rząd nie kopiował działań rządów krajów zachodnich – nie pompował, wbrew podszeptom opozycji, zarówno z prawa, jak i z lewa, niebotycznych środków w ożywienie gospodarki. Ta strategia pokazała suwerenność naszych decyzji oraz innowacyjne podejście do gospodarki.

Ale, co najważniejsze, okazała się przede wszystkim skuteczna, czyniąc z Polski zieloną wyspę. Ma ona już swoje ważne miejsce w historii polskich znaczeń pozytywnych – czy się to komuś podoba czy też nie. I może nie jest to spektakularne zwycięstwo, lecz z pewnością nie jest to też efektowna porażka. Te, jak wiadomo, rodzima prawica lubi czcić i upamiętniać we wszelki możliwy sposób.

Innym przykładem polskiej modernizacji firmowanej przez rząd Tuska jest przekonanie, że źródłem rozwoju cywilizacyjnego nie może być tylko bezmyślne cięcie wydatków. Takie reformy jest w stanie przeprowadzić nawet pierwszoklasista. Tymczasem inteligentna filozofia gospodarcza zakłada, że oprócz redukcji zbędnych i nietrafionych wydatków nie można rezygnować z inwestycji. I to zarówno jeśli chodzi o inwestycje w infrastrukturę, jak i wsparcie ludzkiego kapitału.

Chodzi zatem nie tylko o budowę autostrad, ale także o rozbudowę sieci przedszkoli i żłobków, boisk i lokalnych bibliotek. Chodzi o docenienie pracy nauczycieli, na których barkach spoczywa przyszłość naszych dzieci.

PiS potrzebuje jednolitej narracji

Zgoda, że na potrzebę wsparcia społecznego kapitału zwracają uwagę również polscy konserwatyści. Tyle że ich podejście wydaje się oparte na zupełnie innych założeniach, zasadniczo sprzecznych z filozofią Platformy. Widać to szczególnie na przykładzie relacji państwa do obywatela. O ile dla PiS najważniejsze jest państwo, które podporządkowuje sobie obywatela, o tyle dla PO najważniejszy jest obywatel: państwo zaś jest ważne jako narzędzie w drodze do poprawy komfortu życia każdej Polki i każdego Polaka.

Im dalej zagłębiamy się w tekst Krasnodębskiego, tym bardziej dochodzimy do przekonania, że Polacy są rządzącym o tyle potrzebni, o ile są przydatni jako licząca się masa. Nie są przydatni jako zbiór twórczych jednostek, mogących i chcących realizować swoje życiowe aspiracje. Pisze publicysta „Rz": „Racja stanu zakłada, że istnieje nadrzędne dobro, któremu podporządkowane są interesy poszczególnych jednostek. Bez gotowości takiego podporządkowania nie da się także utrzymać wolności indywidualnej".

Jak widać, moje i twoje, drogi obywatelu, aspiracje i marzenia zostają złożone na ołtarzu „wielkiego projektu". Aby ta nowa racja stanu trafiła pod strzechy, PiS potrzebuje władzy, by przejąć kontrolę nad takimi ośrodkami publicznymi, jak uniwersytety czy media. Nas, obywateli, ma zjednoczyć nowa, spójna narracja płynąca z tych ośrodków.

O tej narracji pisał z kolei – także w „Rzeczpospolitej" – inicjator kongresu „Polska - wielki projekt" Jan Filip Staniłko („Przerwać taniec na »Titanicu«"): „Brakuje nam jednolitej i wolnej od mikromanii narracji narodowej". Bo, jak rozumiemy, tylko w takiej wersji jednolitej narracji będzie możliwa skuteczna nie-imitacyjna modernizacja? Orwell, przyjaciel Polaków, przewraca się w grobie.

Diagnoza Staniłki podkreśla też rozkład społecznych więzi. Obumierają one na skutek m.in. takich zjawisk, jak: emigracja, spadek dzietności, wzrost liczby rozwodów. Receptą wydają się zatem wysokie wskaźniki dzietności, niski poziom emigracji, mała ilość rozwodów. Można sobie oczywiście wyobrazić takie państwo, którego racja stanu dyktuje Polakowi limit rozwodowy, kontrolę paszportową i prohibicję antykoncepcyjną. Tylko że w takim państwie trudno byłoby żyć.

Staniłko przekonuje również, że odziedziczyliśmy chaotyczny kapitalizm bez kapitalistów.  Tyle że proste wyrzucenie do kosza nowej klasy społecznej, której zręby powstały w toku przemian, tj. ludzi biznesu, wydaje się niesprawiedliwe. I to pomimo że z pewnością nie wszystkie zdobycze kulturowe gospodarki wolnorynkowej, jak np. pewien etos przedsiębiorcy, zagościły w pełni nad Wisłą. Gdzie jednak w takim piętnującym przekazie rodzimych przedsiębiorców mamy odnaleźć pozytywny stosunek państwa do obywatela?

Podlewajmy nasz trawnik

Platforma ma odwagę ufać obywatelom, choć zarazem wie, że takie zaufanie między państwem a obywatelem nie buduje się z dnia na dzień. Takie konieczne dla „przyzwoitego państwa" zaufanie nie tworzy się poprzez pokazową akcję w hotelu Marriott odtwarzaną na konferencjach prasowych za rządów PiS.

Zaufanie buduje się poprzez drobne regulacje: zamianę zaświadczeń na oświadczenia, rozbudowę systemu żłobków, upowszechnianie stosowania elektronicznej dokumentacji w firmach czy poprawę jakości obsługi w urzędach – to wszystko może zachęcić nas do włączania się w obywatelski obieg daleko bardziej niż odgórna próba zbudowania jednorodnej wspólnoty, o której marzą duet Krasnodębski & Staniłko.

W końcu, jak to często powtarzał lord Ralf Dahrendorf, społeczeństwa obywatelskiego się nie buduje – ono rośnie. Jak angielski trawnik wymaga wielu lat pielęgnacji. O ile zatem PiS chce bliżej nieokreślonego wielkiego projektu, z naciskiem na słowo „wielki", bo dla polskiej prawicy wszystko ma być „wielkie", o tyle PO chce normalnego państwa – państwa przyzwoitego, którego instytucje nie upokarzają własnych obywateli, i gdzie każdy człowiek ma prawo czuć się dobrze.

Mimo tej totalnej wizji Polski, jaką kreśli Krasnodębski, możemy spać spokojnie. Nasze społeczeństwo ma absolutnie cudowną cechę. Polacy nie godzą się na to, by wrzucać ich w sztywno określone ramy. Dlatego nie polubią „wielkiego projektu". Józef Piłsudski opisał tę naszą cechę w następujący sposób: „Polacy mają w sobie instynkt wolności. Ten instynkt ma wartość i ja tę wartość cenię. W Polsce nie można rządzić terrorem".

Pisali w opiniach

Jan Filip Staniłko

Przerwać taniec na „Titanicu"

1 maja 2011

Zdzisław Krasnodębski

Potrzeba zbiorowej mobilizacji

5 maja 2011

Jarosław Makowski jest szefem związanego z PO Instytutu Obywatelskiego. Tomasz Mincer jest  koordynatorem projektów w Instytucie Obywatelskim

Coś dziwnie się w polskim dyskursie politycznym pomieszało ostatnimi czasy. Opozycja zaczyna używać języka koalicji. PiS i zgrupowani wokół partii Jarosława Kaczyńskiego intelektualiści zebrani na kongresie „Polska – wielki projekt" przestali się bać takich zwrotów, jak „modernizacja", „nowoczesność" czy „rozwój cywilizacyjny", które do tej pory należały do słownika politycznego kojarzonego jednoznacznie z Platformą Obywatelską.

Intrygujące jest więc to, że pisowska inteligencja nie chce co prawda imitować zachodnich wzorców modernizacyjnych, ale – z czego się bardzo cieszymy – głosi potrzebę modernizacji krojoną już od dawna przez PO. Niemożliwe? A zatem posłuchajcie...

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?