Ja skądinąd, co panowie Leszczyński i Sadurski przeoczyli w swoim świętym zapale, wcale nie kwestionuję filozofii przepraszania. Więcej, nie podważam zasadniczo postawy polskich władz sprzed dziesięciu lat usiłujących się zmierzyć z tamtą zbrodnią. To Donald Tusk, występując z pozycji indywidualistycznych, dowodził wtedy, że winne są jednostki, a on z tymi jednostkami nie ma przecież nic wspólnego.
Myślę, że jeśli coś takiego jak naród ma sens, to powinien on posiadać zbiorową pamięć. A w ramach owej pamięci mamy prawo i obowiązek wstydzić się za złe czyny dowolnej zbiorowości naszych rodaków – zwłaszcza jeśli są dokonywane z przyczyn narodowych.
Dlatego kiedy brałem się w niedzielę do pisania komentarza „Polacy nie są współsprawcami Holokaustu" („Rz" 11 lipca 2011), chciałem początkowo uznać gest Komorowskiego za uzasadniony i zwrócić jedynie uwagę na kontekst – narastającą za granicą i w kraju kampanię, która stawia nas do pewnego stopnia na równi z Niemcami. Tyle że mój wzrok padł na zdanie o narodzie jako sprawcy. Z którego Sadurski sobie żartuje, że prawica go Komorowskiemu nie wybaczy. Ale którego sam nawet nie próbuje objaśnić.
Nowa wizja wojny
Jeśli powołujecie się, panowie Leszczyński i Sadurski, na Kwaśniewskiego, to przypomnę, że powiedział on dziesięć lat temu coś innego niż obecny prezydent. Być może to kwestia czasów, może dziś przemawiałby inaczej, ale faktem jest, że wówczas mówił: „Czcimy pamięć pomordowanych i wyrażamy najgłębsze ubolewanie z powodu nikczemności wykonawców tamtego mordu". Mówił też: „Nie wolno mówić o odpowiedzialności zbiorowej obciążającej winą czy to cały naród, czy mieszkańców jakiejś miejscowości".
Obecny prezydent poszedł dobre kilka kroków naprzód, pisząc z kolei: naród polski jest sprawcą. Nie powiedział: przepraszam za winy popełnione przez niektórych naszych rodaków. Powiedział: naród jest winny. To nie jest spór o słowa. Uznanie Polaków za winnych oznacza bowiem całkiem nową wizję drugiej wojny światowej.
Wizję, której już przeciera się szlaki, bo – co także zauważyłem w swoim komentarzu – to nie jest tak, że nasza gotowość do przewartościowań zbiega się z podobną postawą innych społeczności. Amerykańskiej czy australijskiej może tak, ale Niemcy wykazują coraz więcej gotowości do upiększania własnej przeszłości. Ja się im nie dziwię, nie można bronić własnej godności narodowej, wyłącznie się samobiczując. Ale gdyby z tego wynikł trwały paradoks: wizja wojny, w której są trochę winni Niemcy i bardzo winni, bo dopiero co złapani na złych czynach Polacy, to byłby ponury chichot historii.