Liberalizm kontra konserwatyzm, czyli róbta co chceta

Zapotrzebowanie na liberalne treści będzie rosnąć. A kurczowe trzymanie się przez konserwatystów swego stanu posiadania sprawi, że wraz z patetycznymi akademiami ku czci Jana Pawła II młodzi Polacy odrzucą także nauki o tym, że nie należy plądrować drogerii – pisze socjolog

Publikacja: 28.08.2011 19:00

Liberalizm kontra konserwatyzm, czyli róbta co chceta

Foto: ROL

Red

Piotr Zaremba w tekście „Pomyślcie, japiszony!" („Rz" 17 sierpnia 2011) powraca do sprawy Pawła Hajncla, wiążąc ją z angielskimi zamieszkami i kwestią wychowania (lub jego braku) w polskich szkołach. Dopuszcza się przy tym paru intelektualnych nadużyć, ale główny problem, który porusza, jest na tyle istotny, że warto podjąć rzeczową dyskusję.

Teza o tym, jakoby katolicy byli w Polsce molestowani (czego dowodem ma być obecność człowieka w przebraniu motyla na łódzkiej procesji Bożego Ciała), pojawia się nie po raz pierwszy. Pewną nowość w tekście Zaremby stanowi obserwacja, że katolicy praktykujący stanowią mniejszość i z tego powodu powinni być chronieni.

Katolicy jak komuniści

Argument ten doskonale wpisuje się w fundamentalną dla współczesnej demokracji doktrynę ochrony słabszego, ale abstrahuje od polskich realiów. Praktykujący katolicy być może rzeczywiście stanowią w Polsce mniejszość, możliwe nawet, że równie znikomą, jak ideowi komuniści w ostatnich latach PRL, ale za tą właśnie mniejszością stoi – tak jak za komunistami w PRL – dominująca ideologia i potężna, działająca ponad prawem instytucja (teza o tym, że Kościół działa w Polsce ponad prawem, nie pojawia się na łamach „Rzeczpospolitej" często, osoby chcące wyrobić sobie zdanie w tej sprawie mogą się przyjrzeć np. sprawie nielegalnego przekazywania państwowych gruntów dolnośląskim parafiom, w rezultacie której do więzienia powędrowali nieuczciwi urzędnicy, ale nie ich wspólnicy ze stanu duchownego). Zakłócanie procesji jest w tych warunkach bliższe parodiowaniu pochodu pierwszomajowego w późnych latach 80. niż przyjściu z dobermanem na paradę jamników.

Tym, co – na szczęście – odróżnia dzisiejszą Polskę od późnego PRL, jest pluralizm środków przekazu, dzięki któremu ludzie o różnych światopoglądach mogą wyrażać własne opinie w zbliżonych im ideowo mediach. Mogą nawet – jeśli mają taką potrzebę – uważać „swoje" media za autorytet, a mediów „cudzych" nie lubić. Można ubolewać nad tym, że „Gazeta Wyborcza" nie ujęła się za uczestnikami łódzkiej procesji, a Radio Maryja nie broniło parady równości przed Młodzieżą Wszechpolską, ale trudno zaprzeczyć, że mamy do czynienia z pewną równowagą. Dla mnie wyrazistość zarówno jednego, jak i drugiego medium stanowi o ich wartości, ale rozumiem, że dla osób bardziej wrażliwych, wśród nich Piotra Zaremby, może być ona przykra. Oczekiwałbym jednak od niego dobrego słowa dla uczestników parady równości, którym „potężna radiostacja" mówi: „wasze uczucia nic nie znaczą".

Najbardziej karkołomną tezą w apelu do japiszonów jest stwierdzenie, iż „między Hajnclem uważającym, że ma prawo parodiować procesję, a wyrostkami wynoszącymi wszelkie dobra z rozbitych sklepów widać podobieństwo". Na czym miałoby ono niby polegać? Jeśli tylko na tym, że jedno i drugie Zarembie się nie podoba, to ja, z Zarembą polemizując, powinienem dostrzec – i wykazać – analogię między angielską ruchawką a polskim warcholstwem spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu.

Nie zrobię tego, bo w sprawie krzyża było już po obydwu stronach Krakowskiego Przedmieścia za dużo emocji. Tymczasem – i tu z publicystą „Rz" się zgadzam – potrzeba nam poważnej dyskusji o przyszłym modelu społeczeństwa. To, że Polskę omijają jak do tej pory najgorsze ekonomiczne aspekty kryzysu, nie znaczy, że jest na nie trwale uodporniona. Zgadzam się także, że poszukiwanie nowej doktryny społeczno-ekonomicznej (moim faworytem byłaby prawicowa odmiana keynesizmu, poważnie traktująca zasadę średnioterminowego zbilansowania wydatków publicznych i ograniczenia ekonomicznej aktywności państwa w okresie dobrej koniunktury) nie wystarczy i musi iść w parze z kładzeniem większego nacisku na wychowanie.

Gdzie są źródła zdziecinnienia

Kolejna – i ostatnia – sprawa, w której się z Zarembą zgadzam, to to, że „etos infantylizmu" jest poważnym problemem dzisiejszych społeczeństw. Nie jestem przekonany, że stanowi on produkt akurat liberalnego modelu wychowania. Źródeł zdziecinnienia równie dobrze można by szukać w katolicyzmie, w którego tradycję wpisuje się  protekcjonalny sposób traktowania „zwykłych ludzi" (dość przypomnieć wypowiedzi katolickich polityków, według których decyzji o warunkach przerywania ciąży nie wolno oddawać w ręce „przypadkowego społeczeństwa"). Mówienie o matczyno-dziecięcych relacjach między Maryją a polskim Narodem również nie pozostało bez wpływu, podobnie jak zwyczaj nazywania księży „ojcami".

W każdym razie dokonany przez Zarembę wybór hasła „róbta, co chceta" jako symbolu wiodącego na manowce permisywizmu to albo przejaw manipulacji, albo dowód niewiedzy. Owsiakowe motto jest chwytem pedagogicznym w swojej istocie bardzo podobnym do katolickiej pochwały jednostkowej wolności: katolicy słyszą po niej, że najpełniejszym przejawem wolności jest postępowanie zgodnie z nakazami wiary, publiczność Jerzego Owsiaka – że może robić, co chce, pod warunkiem że nie szkodzi ani sobie, ani innym.

Warto byłoby dostrzec ten fakt, a także gigantyczną pracę wychowawczą wykonaną przez Owsiaka w ostatnim dwudziestoleciu. Jej głównymi przejawami są Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy – spektakularny przykład mobilizacji młodzieży w imię pomocy innym – oraz Przystanek Woodstock, podczas którego organizowana jest ideowo pluralistyczna Akademia Sztuk Przepięknych (wśród jej tegorocznych wykładowców znalazł się m.in. jeden z twórców „polityki historycznej" polskiej prawicy Jan Ołdakowski). Niestety, dla wielu „obrońców tradycyjnych wartości" lepiej jest, by młodzi Polacy stali się barbarzyńcami, niż mieli możliwość samodzielnego ukształtowania własnego światopoglądu. Stąd powtarzające się z prawej strony ataki na Owsiaka, w które Zaremba – chciałbym wierzyć, że niechcący – się wpisał.

Cynizm przypisywany przez Zarembę „Czerskiej" („napuścimy Hajncla na katoli, ale poza tym państwo będzie nadal chroniło nasze strzeżone osiedla, zaciszne restauracje i drogie samochody") byłby w gruncie rzeczy bardzo na rękę zwolennikom tradycyjnego wychowania. Liberalne (a nawet libertyńskie) elity potrafią doskonale i z korzyścią dla siebie współżyć ze społeczeństwem wychowywanym w rygorach katolickiej moralności. Tak było we francuskiej Trzeciej Republice, XIX-wiecznej Belgii i w Polsce przez pierwsze półtorej dekady po upadku komunizmu.

Problem w tym, że ten model wychowania, którego polska wersja znakomicie sprawdziła się w epoce narodowych partykularyzmów (instytucje II Rzeczypospolitej rozleciały się w ciągu trzech tygodni, wartości wpojone przez jej szkoły przetrwały do lat 80.), niezbyt przystaje do wyzwań stawianych przez dzisiejszy świat. Atrakcyjnej i przekonującej odpowiedzi na pytanie „jak żyć?" nie potrafi udzielić nie tylko premier Tusk, lecz także najbardziej nawet zaangażowani w podtrzymywanie tradycyjnych wartości polscy nauczyciele.

Mniej o narodowych tradycjach

W obliczu wyraźnego światopoglądowego podziału ustalenie akceptowalnego zarówno dla konserwatystów, jak i liberałów programu wychowawczego dla polskiej szkoły stanowi nie lada wyzwanie. By mu sprostać, obie strony muszą być gotowe do kompromisów. Wbrew temu, co sugeruje Zaremba, przewaga w tym sporze jest ciągle po stronie konserwatystów (świadczy o tym chociażby to, że rzekoma ostoja libertynizmu informację o seksualnych eksperymentach młodzieży umieszcza w rubryce kryminalnej, a nie społecznej). Zapotrzebowanie na liberalne treści będzie jednak rosnąć. Kurczowe trzymanie się przez konserwatystów swego stanu posiadania sprawi, że wraz z de facto obowiązkową katechezą i patetycznymi akademiami ku czci Jana Pawła II młodzi Polacy odrzucą także nauki o tym, że nie należy plądrować drogerii. Żeby tego uniknąć, konieczne jest zrewidowanie wychowawczej agendy: mniej o narodowych tradycjach (bo jakież nauki w kwestii segregowania śmieci można wysnuć z dziedzictwa konfederacji barskiej?), więcej zaś o odpowiedzialności i możliwych – nawet jeśli nie zamierzonych – społecznych konsekwencjach indywidualnych działań.

Autor jest adiunktem w Centrum Studiów nad Demokracją (SWPS) oraz członkiem zespołu redakcyjnego kwartalnika „Liberté!"

Pisał w opiniach:

Piotr Zaremba

"Pomyślcie, japiszony!"

17 sierpnia 2011

Piotr Zaremba w tekście „Pomyślcie, japiszony!" („Rz" 17 sierpnia 2011) powraca do sprawy Pawła Hajncla, wiążąc ją z angielskimi zamieszkami i kwestią wychowania (lub jego braku) w polskich szkołach. Dopuszcza się przy tym paru intelektualnych nadużyć, ale główny problem, który porusza, jest na tyle istotny, że warto podjąć rzeczową dyskusję.

Teza o tym, jakoby katolicy byli w Polsce molestowani (czego dowodem ma być obecność człowieka w przebraniu motyla na łódzkiej procesji Bożego Ciała), pojawia się nie po raz pierwszy. Pewną nowość w tekście Zaremby stanowi obserwacja, że katolicy praktykujący stanowią mniejszość i z tego powodu powinni być chronieni.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Szokujące, jak bardzo oderwani od rzeczywistości byli amerykańscy celebryci
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: Antyklerykał na czele archidiecezji warszawskiej nadzieją na zmianę w Kościele
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Po co Polsce lewica? I kiedy powstanie w końcu partia Dwie Lewe Ręce
Opinie polityczno - społeczne
Marcin Giełzak: Dlaczego Kamala Harris zawiodła? Ameryka potrzebuje partii ludu
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Szahaj: Nie tylko Elon Musk, czyli Dolina Krzemowa idzie po władzę
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni