Gdy pada hasło FDP, nikt już nie spodziewa się dobrych wyników. Ten rok utkany wyborami landowymi to istna katastrofa. Na sześć dotychczasowych wyborów w krajach związkowych aż w czterech landach – w Saksonii-Anhalt, Nadrenii palatynacie, Bremie i w Meklemburgii-Pomorzu przednim - wolni demokraci nie przekroczyli progu 5 proc. i nie dostali się do tamtejszych landtagów. Za tydzień kolejne prestiżowe wybory o władze nad Berlinem, ale i tu FDP w sondażach może liczyć tylko na żałosne 3 proc.
Za złe wyniki nie można jednak nawet nikogo odwołać. Poprzedniego szefa FDP i szefa MSZ Guido Westerwellego odwołano już w maju, przy okazji pozbawiając go funkcji wicekanclerza. Zastąpił go młody i sympatyczny Philipp Rösler, który miał dać partii nowy impet. Ale od maja kolejne wybory FDP nadal sromotnie przegrywa.
Philipp Rősler broni się, że rządzi swoim ugrupowaniem dopiero od czterech miesięcy, więc nie można go winić za porażki. Ale w wypadku FDP okres ochronny mija szybciej, niż gdzie indziej.
Coraz częściej niemieckie media wskazują, że ten niemiecki polityk wietnamskiego pochodzenia jest miły, ale nie kojarzy się z silnym przywództwem i charyzmą, potrzebnymi do odrodzenia pozycji liberałów.
Irytacja wokół degrengolady FDP skłania dziennikarzy do stawiania co pewien czas pytań, czy skompromitowany klęską Westerwelle nie powinien - oprócz utraconego już wicekanclerstwa i szefostwa nad partią - być odsunięty także od funkcji szefa MSZ. Tym bardziej, że reklamowana przez niego decyzja, by Niemcy trzymali się z dala od interwencji NATO w Libii, jest dziś krytykowana jako błąd i oddalenie się od Paryża i Londynu.