Nikogo już nie kręci kolejna przemiana Jarosława Kaczyńskiego, mało kogo wzrusza pan premier pocieszający płaczące niewiasty. Nawet Napieralski już niczego nie rozdaje, tylko chce domy publiczne opodatkować, czym zrazi do siebie piłkarzy Legii, a skoro tak, to i cały TVN. Mało to wymyślne, finezji brak – kwękają kwękacze.
Owszem, mało wymyślne, ale czasy takie, że nic już na ludziach wrażenia nie robi. Świat obiegła właśnie informacja, że borsuk ludojad skonsumował wybitnego w swej branży 100-centymetrowego karła – aktora porno. Weekendową sensacyjkę podały wszystkie liczące się media, ale ekscytacji specjalnej nie zauważyłem, jakby karły w branży porno były równie popularne jak borsuki ludojady. Po kilku dniach okazało się, że cała ta historia jest od początku do końca zmyślona.
A ja się zadumałem, bo przecież jesień zadumy wymaga, jakże ciężki los mają zawodowi wymyślacze, na ten przykład filmowi scenarzyści. Pamiętam, że z genialnego "Truman show" Petera Weira wyszedłem wstrząśnięty. Ta – absurdalna, jak sądziłem – wizja świata pokazywała nam wszystkie słabości naszej telecywilizacji. Ale rok później Holendrzy wyemitowali "Big Brothera".
Nie mniej okrutnie los obszedł się z "Celebrity". Woody Allen wymyślił i otyłe karlice akrobatki, i aktywistów z Ku-Klux-Klanu gaworzących w studiu telewizyjnym z ortodoksyjnym rabinem.
I co? Po kilku latach rzeczywistość dopadła scenarzystę i go przego- niła. O, proszę, gość o ksywie Holocausto naucza młodzież w familijnym show, jak śpiewać ładne piosneczki. Mało? No dobrze, jeszcze w tym sezonie borsuk ludożerca okazał się hucpą, ale już fakt istnienia karła gwiazdy porno nikogo nie zdziwił. A za rok? Karzeł pornograf pożre borsuka czy też stworzy z nim wspólne stadło i pobłogosławieni przez duńskiego pastora będą razem żyli długo i szczęśliwie?