Chciałbym pokrótce, na gorąco, tuż po zakończonych wyborach podzielić się kilkoma myślami o tym, jak można na nie spojrzeć okiem socjologa. Nie sprawdzałem co prawda jeszcze pełnych danych wyborczych, ale i tak mamy zasadniczy obraz partyjnych zwycięzców i przegranych.
Po pierwsze, wygrana PO jest szczególnym wydarzeniem w dziejach naszej współczesnej demokracji. Drugi raz dostatecznie duża część obywateli uznała tę partię za godną rządzenia, co wcześniej się jeszcze u nas nie zdarzyło. Nie ulega też wątpliwości, że w ogromnym stopniu zasługa w tym samego przewodniczącego partii i premiera – Donalda Tuska. Zapewne słusznie w kampanii wytykano Platformie Obywatelskiej i rządowi błędy, niedoróbki i – może najbardziej rzeczowo – zaniechania. Ale mimo to Tuskowi i jego ekipie zaufało wielu wyborców, niewiele mniej niż przed czterema laty.
A były to trudne lata i dla wielu Polaków nie do końca zadowalające. Mimo to rządy PO oceniono przecież zdecydowanie pozytywnie, wbrew totalnej krytyce ze strony opozycji: PiS na spółkę z SLD. Być może jest to znak demokratyzacji potocznego myślenia: nie wymaga się od polityków, by w absolutnie bezbłędny sposób spełniali obietnice i zaspokajali żądania obywateli.
Spektakl jednego aktora
Wygrana PO jest też znakiem społecznego układu orientacji myślowych i ideowych. Bo wynik PiS jest według mnie także sukcesem Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Z całą pewnością kampania wyborcza PiS była perfekcyjnie zorganizowana. Gdyby tak dobrą kampanię przeprowadziła PO, zapewne zyskałaby w wyborach kilka procent więcej. Kampania wyborcza Kaczyńskiego zmobilizowała niemal cały możliwy elektorat tej partii. Wszak jest to partia oparta na silnej identyfikacji z przywódcą, który symbolizuje określony, narodowy światopogląd stanowiący rdzeń programowy politycznej orientacji.
Paradoks sytuacji PiS polega na tym, że opierając się na pogłębionej wiedzy socjologicznej, można wyznaczyć zasięg jego wyborców-wyznawców na nie więcej niż jedną trzecią polskich obywateli. To, rzecz jasna, znacząca mniejszość, ale jednak mniejszość. Aby PiS mógł zdobyć rządy w Polsce, musiałoby się stać coś nadzwyczajnego: na przykład rozdrobnienie sceny politycznej, o czym chyba trudno teraz marzyć.