Jak wszyscy wiedzą, gdyby był o jedną dziesiątą procentu większy, zadziałałaby przewidziana konstytucją procedura i rząd musiałby albo przygotować następny budżet  w ogóle bez deficytu, albo zmienić w tym punkcie konstytucję.

Trudno nie podziwiać chirurgicznej precyzji tego obliczenia. Oczywiście zasługa nie tyle po stronie GUS, ile prowadzonej przez ministra Jacka Rostowskiego księgowości. Tu uszczknął z rezerwy demograficznej, tu pożyczył sto paręnaście miliardów z OFE, by w przyszłości oddać im sto dwadzieścia parę, tu zainterweniowano na rynku walutowym w dniu, kiedy wedle ustawy przelicza się należności denominowane w obcej walucie, tam wreszcie długi państwa zamieniono w długi agencji, gwarantowane przez państwo, ale na razie do bilansu niewpisywane. Specjaliści z Enronu wiele by się mogli nauczyć.

W przyszłym roku, w najgorszym razie, deficyt wyniesie 54,95 proc. Albo nawet 54,99. W rezerwie mamy 100 pomysłów, można wszak jeszcze bardziej skubnąć OFE, można powołać jeszcze dziesięć samodzielnych agencji i jeszcze więcej zadań przekazać samorządom.

Przypomina to sławny dowód starożytnego filozofa Zenona z Elei, że Achilles nigdy nie dogoni żółwia, bo zanim dotrze do punktu, gdzie był żółw w chwili rozpoczęcia biegu, ten zawsze zdoła w tym czasie przesunąć się do nowego punktu, a zanim Achilles dobiegnie do tego kolejnego... Paradoks Zenona z Elei do dziś pozostaje nie do obalenia, pod jednym warunkiem oczywiście, że pozostajemy w sferze czystej teorii. Problem jedyny, że dług publiczny istnieje realnie, czy go wpiszemy w tę czy w tę rubrykę i czy się do niego przyznajemy czy nie. Ale czy o to można winić rząd?