Krzyż w Sejmie to nie temat zastępczy

Prominentne miejsce symboli religijnych w sali parlamentu stanowi komunikat o uprzywilejowaniu danej religii przez państwo, o uznaniu jej za swoją – pisze publicysta

Aktualizacja: 27.10.2011 01:27 Publikacja: 26.10.2011 21:16

Wojciech Sadurski

Wojciech Sadurski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

W polskim dyskursie publicznym stosowany jest od lat złośliwy trik polegający na mianowaniu jakiegoś zagadnienia "tematem zastępczym". Zabieg ten, stosowany przez zwolenników status quo w danej sprawie, ma na celu uśmierzenie lub ośmieszenie dyskusji nad tematem niewygodnym dla owych zwolenników.

Ale jest to zabieg nieuczciwy: sam fakt, że dla jakiejś grupy dane zagadnienie jest istotne (a w przeciwnym razie nie trzeba by było go zwalczać), jest dowodem na to, że nie jest to "temat zastępczy". Mówienie o niewygodnych dla siebie propozycjach jako o "tematach zastępczych" jest próbą zamknięcia dyskusji, zanim się ona jeszcze rozpoczęła – czymś niegodnym uczestników demokratycznego dyskursu publicznego.

Bo nie jest tak, że pojemność agendy publicznej jest ściśle ograniczona: że jeśli będzie się mówić o roli symboli religijnych w życiu publicznym, to zabraknie już czasu lub energii na mówienie o systemie finansowym albo wodociągach. I jedno, i drugie jest ważne. Nie warto się więc poddawać szantażowi tych, którzy pod demagogicznym hasłem "tematów zastępczych" chcieliby kontrolować i ograniczać porządek dnia debaty publicznej.

Tym bardziej nie jest żadnym tematem zastępczym zagadnienie krzyża w polskim parlamencie. Jest to zagadnienie symboliczne – ale symbole są ważne. Zarówno same przez się – przez to, co komunikują odbiorcom – jak i przez to, że są symptomem zagadnień głębszych, już zupełnie niesymbolicznych. W dyskusji nad pozostawieniem krzyża lub usunięciem go z sali sejmowej ogniskuje się bowiem szersze zagadnienie: relacji między państwem a Kościołem katolickim, czyli polskiego modelu rozdziału Kościoła od państwa.

Obce wzorce

Jest to kluczowe zagadnienie w polskim konstytucjonalizmie ze względu na rolę religii i Kościoła katolickiego w polskiej historii i teraźniejszości. I jest to zagadnienie, które powraca ze zwiększoną siłą co parę lat, przy okazji kolejnych wyborów lub istotnych wydarzeń – bo ustrój ma to do siebie, że nic w nim nie da się ustalić i zaklepać na zawsze. Konstytucja sporo tu wyjaśnia, ale nie wszystko: posługując się celowo nieostrym pojęciem "bezstronności" władz publicznych w sprawach przekonań religijnych (art. 25), otwiera pole do wielu możliwych interpretacji.

W wyborze najbardziej przekonującej nie są specjalnie pomocne wzorce zagraniczne. To prawda, że w Europie mamy do czynienia z wielością modeli relacji państwo – religia: istnieje zarówno radykalnie świecki model francuski, jak i modele religii państwowej (Anglia, Dania) i rozmaite systemy pośrednie. Ale powoływanie się na modele oficjalnego Kościoła państwowego jest o tyle nieprzydatne, że ma to miejsce w krajach głęboko zeświecczonych, w których rola religii w życiu społecznym jest nieporównywalnie niższa niż w Polsce. Cóż z tego, że np. w Anglii królowa jest głową państwa i Kościoła jednocześnie, skoro ani królowa, ani religia nie są specjalnie istotne w tym kraju?

Dla kontrastu, w najbardziej religijnym społeczeństwie demokratycznym – w Stanach Zjednoczonych – rozdział Kościołów od państwa jest bardzo precyzyjny, a Sąd Najwyższy stworzył niezmiernie precyzyjną doktrynę mającą na celu zagwarantowanie nieprzenikalności owego konstytucyjnego muru separacji rozdzielającego państwo od spraw religijnych. Nic takiego jak miejsce nauczania religii w polskich szkołach publicznych nie miałoby szans na wstępną akceptację najbardziej nawet konserwatywnych i proreligijnych sędziów amerykańskich.

Jest w tym uogólnieniu pewna logika: im bardziej religijne społeczeństwo, tym ważniejszy dla zachowania wolności światopoglądowej jest precyzyjny rozdział Kościoła od państwa.

A im mniej się liczy religia w życiu społecznym, tym bardziej można sobie pozwolić na przenikanie spraw religijnych i państwowych bez wielkiego zagrożenia dla wolności sumienia.

Cztery dyrektywy

Stąd płyną jednoznaczne wnioski dla Polski. Powoływanie się na wzorce zagraniczne ma bardzo ograniczoną moc perswazyjną. Żaden wzorzec nie zastąpi naszego wyboru kolektywnego, a oparty musi on być na zastanowieniu się nad pryncypiami, a następnie zastosowaniu ich do polskich realiów.

Jakie to są pryncypia? To zależy od bardziej generalnego wyboru: jaki typ "bezstronności" powinien regulować relacje między religiami a państwem? Wybitny amerykański filozof prawa Ronald Dworkin kreśli różnicę między państwem "neutralnym-religijnym" a państwem "neutralnym-świeckim": pierwsze ogranicza się do bezstronności między rozmaitymi wyznaniami i Kościołami, drugie stara się być neutralne także względem religii i postaw niereligijnych.

Pierwszy typ państwa wciela bezstronność w znaczeniu wąskim: żadna religia nie powinna być preferowana, ale już religia jako taka może korzystać z państwowych przywilejów. Drugi typ relacji znamionuje bezstronność w znaczeniu szerokim: religia jako taka nie powinna być oficjalnie preferowana przez państwo.

Jakie praktyczne dyrektywy wynikają z tak pojmowanej bezstronności w sensie szerokim? Wydaje mi się, że przede wszystkim te cztery.

Po pierwsze, urzędnicy państwowi nie ingerują w wewnętrzne życie związków wyznaniowych. Nie mieszają się do ich organizacji, struktur, instytucji, obsady personalnej itp.

Po drugie, państwo nie subwencjonuje w żaden sposób praktyk i instytucji o charakterze religijnym ani w ogóle nie okazuje oficjalnej, państwowo sankcjonowanej, preferencji dla żadnej religii.

Po trzecie, państwo nie uchwala ustaw, których uzasadnienie ma charakter wyłącznie lub w stopniu dominującym religijny. Nie oznacza to wykluczenia ustaw, których treść zgodna jest z jakimiś postulatami religijnymi, ale ustawy te mają mieć także uzasadnienie świeckie akceptowalne dla niewierzących.

Po czwarte, urzędnicy państwowi i instytucje państwowe nie okazują w sposób ostentacyjny swych przekonań religijnych. Symbolika państwowa nie powinna się mieszać z religijną, tak by państwo nie wysyłało symbolicznych komunikatów o oficjalnym, uprzywilejowanymi państwowo statusie jakiejkolwiek religii.

Myślę, że każdy z tych postulatów da się racjonalnie obronić i żaden nie ma charakteru antyreligijnego. Ważne jest, że dopiero złączone w jedną całość stanowią harmonijny zespół: zasada pierwsza chroni Kościoły przez ingerencją państwową, a zasady od drugiej do czwartej chronią państwo przed nadmiernym nasączeniem wątkami i treściami religijnymi, co prowadziłoby do zredukowania obywateli niewierzących (albo niewyznających religii preferowanej) do statusu drugiej kategorii.

Przestrzeń państwowa

Dzisiejszy spór o krzyż w parlamencie związany jest z postulatem czwartym. Jest to kwestia symboliki – ale "symboliczny" nie znaczy "nieważny". Symbolika i ceremoniały wysyłają do obywateli sygnały o charakterze ich państwa. Jeśli są to wykluczające sygnały, preferujące rasę, narodowości lub religię, państwo takie traci legitymację do domagania się lojalności ze strony wszystkich swych obywateli.

Tak należy odczytywać spór o krzyż w izbie ustawodawczej. Nie jest to, wbrew uproszczonym interpretacjom, spór o miejsce krzyża w przestrzeni publicznej. Przestrzeń publiczna powinna być dla wszystkich znaków i symboli otwarta. Krzyże, katedry i kościoły są w cywilizacji europejskiej przemożnym i pięknym elementem tożsamości kulturowej.

Ale sala sejmowa nie jest ot po prostu przestrzenią publiczną, tak jak nie jest zwykłą przestrzenią publiczną pomieszczenie klasowe w szkole państwowej. To miejsce, w którym realizuje się władztwo państwowe, a zatem prominentne miejsce symboli religijnych w takim miejscu stanowi komunikat o uprzywilejowaniu danej religii przez państwo, o uznaniu jej za swoją. Lub – jeśli kto woli – o zawłaszczeniu symbolicznym strefy państwa przez religię. Oba komunikaty nie są zgodne z zasadami bezstronności religijnej państwa.

Przykładem niezrozumienia owego odróżnienia sfery publicznej (w której krzyże są i powinny tkwić bez żadnych ograniczeń) od ściśle ograniczonej sfery państwowej (gdzie nie powinno być miejsca na symbolikę religijną) jest niedawna wypowiedź na tych łamach sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski biskupa Wojciecha Polaka: "Trybunał w Strasburgu orzekł, że krzyż w przestrzeni publicznej nie narusza zasad świeckości państwa".

W istocie, nic takiego Europejski Trybunał Praw Człowieka nie powiedział, bo nie tego dotyczyło głośne orzeczenie Trybunału, do którego nawiązuje biskup Polak. W swym drugim wyroku w sprawie Lautsi przeciwko Włochom Trybunał uznał prawo Włoch do regulowania zgodnie z własnymi zasadami obecności krzyży w szkołach publicznych, ale jednocześnie wyraźnie podkreślił wąski charakter swego orzeczenia: "nie jest potrzebne ocenianie w tej sprawie kwestii obecności krzyży w innych miejscach niż szkoły państwowe" (par. 57 orzeczenia z 18 marca 2011). Szkoła to nie parlament, parlament to nie przestrzeń publiczna jako taka.

Postulat wstrzemięźliwości w używaniu symboliki religijnej przez państwo nie ma też nic wspólnego z chęcią zepchnięcia religii do sfery prywatnej. Dla wielu publiczne okazywanie ich wiary jest ważnym elementem przeżycia religijnego. Chodzi o coś zupełnie innego: o uchronienie bezstronności państwa w sferze religijnej. Bezstronności, która – w ostatecznym rachunku – jest dobra także dla samej religii.

Autor jest profesorem filozofii prawa na Uniwersytecie Sydnejskim, a także profesorem w Akademii Leona Koźmińskiego i w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego

W polskim dyskursie publicznym stosowany jest od lat złośliwy trik polegający na mianowaniu jakiegoś zagadnienia "tematem zastępczym". Zabieg ten, stosowany przez zwolenników status quo w danej sprawie, ma na celu uśmierzenie lub ośmieszenie dyskusji nad tematem niewygodnym dla owych zwolenników.

Ale jest to zabieg nieuczciwy: sam fakt, że dla jakiejś grupy dane zagadnienie jest istotne (a w przeciwnym razie nie trzeba by było go zwalczać), jest dowodem na to, że nie jest to "temat zastępczy". Mówienie o niewygodnych dla siebie propozycjach jako o "tematach zastępczych" jest próbą zamknięcia dyskusji, zanim się ona jeszcze rozpoczęła – czymś niegodnym uczestników demokratycznego dyskursu publicznego.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?