W grudniu 2011 odbył się w Zielonej Górze VII Festiwal Kabaretu. Od poprzednich różnił się między innymi tym, że wkroczył z satyrą i dowcipem na obszar religii. Okazuje się jednak, że sam dowcip o tematyce religijnej w kabarecie nie wystarcza, trzeba go jeszcze podlać sosem fizjologii, trzeba go zwulgaryzować. Podobno to ostatni trend w polskim kabarecie, choć wcale nie nowy w sztuce sytuującej się w obszarze satyry i parodii. Wystarczy wspomnieć „Żywot Briana" wyprodukowany przed laty przez Monty Pythona. Tradycja „śmiechu religijnego" ma dłuższą tradycję, trudno w nią jednak wpisać rodzime produkcje kabaretowe.
Poziom wychodka
Jak donosiła „Gazeta Wyborcza", edycja festiwalu pokazała, „jak pojemną kopalnię żartów stanowią Kościół, ksiądz, religia. Są pazerni księża, pijany Jezus, niedysponowana Maria Magdalena, pierdzący papież i imprezy z seksem i czasem ze śmiercią i polityką". Festiwal rozpoczął się kabaretowym pojedynkiem Zielona kontra Góra, w ramach którego jedna z grup przygotowała swoją wersję Ostatniej Wieczerzy. Impreza rozkręca się na dobre. Apostołowie zabawę przerywają pieśnią „Bania u Jezusa do rana". Jezus zamienia wino w wódkę, gra w węża, zajada kremówki. Rozochoceni apostołowie toczą niewybredne dialogi: „Dzwońcie po jakieś laski! – No, Maria Magdalena przecież. – Ma okres. – Dopóki nie włożę palca, nie uwierzę".
Uważny obserwator sceny kabaretowej zauważy, że coraz częstszymi tematami kabaretowych żartów są instytucja Kościoła i sami księża. Czasami chodzi tylko o kościelną scenerię, jak na przykład w żartach o małżeństwie, czasami celem jest ośmieszenie księżowskich przywar, jak w dość już wyeksploatowanym przez kabarety temacie kolędy czy lekcji religii z nieudolnym katechetą. I słusznie, że tak się dzieje, nie ma bowiem powodu, by oszczędzać wady księży. Każda epoka powinna mieć swoją „Monachomachię", by poprzebijać niektóre klerykalne balony.
Rzecz się komplikuje w przypadku papieża. Ksiądz czy zakonnica w skeczu jest zawsze postacią „statystyczną" – jakiś ksiądz czy jakaś zakonnica. W dowcipie o papieżu nie da się uciec od skojarzeń z konkretną osobą, wszak w każdym momencie papież jest tylko jeden, nie ma „jakiegoś" ani „statystycznego" papieża. Siłą rzeczy, ogólna przywara staje się przywarą indywidualną, a dowcip czy satyra dotyka konkretnej osoby. Na festiwalu jeden ze stand-uperów snuł w monologu: „A dlaczego nie śmiać się z papieża? Przecież to normalny facet, który też pierdzi, tak jak my. Na pewno kiedy przemierzał Bazylikę, nieraz mu się zdarzyło". Papieże – jak dobrze wiadomo – potrafią się śmiać sami z siebie. Niejedną anegdotę można tu przywołać, choć zapewne nie z tej hardcore'owej kategorii. Wkomponowanie papieża w dowcip o pierdzeniu być może nawet papieżowi zbytnio nie ubliża (w końcu ludzka rzecz), o wiele więcej mówi o autorze i jego gustach ze sfery wychodka.
Dowcip koszarowy
Dowcip nie okazał się jednak tak śmieszny, jak się spodziewano. Menedżer jednego z klubów, gdzie się odbywał festiwal, opowiadał, że publiczność sama zweryfikowała kabareciarza, który „jechał" na Kościół". Trzeba jednak przyznać, iż część widowni taki dowcip kupi. Na łamach „GW" Paulina Nodzyńska pisała w tonie pochwały: „Widz, zdają się celnie dostrzegać kabareciarze, łaknie żartu wulgarnego i koszarowego". Celnie, to znaczy odpowiednio do gustów: trzeba dać ludowi to, czego pragnie. Nawet jeśli ktoś myli dowcip z chamstwem.