Kiedy żart staje się szyderstwem

Czym innym jest satyryczne podejście do faktu religii czy nawet niektórych przejawów wiary, czym innym świadoma wulgaryzacja tekstu biblijnego – pisze duchowny katolicki

Publikacja: 21.12.2011 18:09

Kiedy żart staje się szyderstwem

Foto: Fotorzepa, Mariusz Kąpała mak Mariusz Kąpała

Red

W grudniu 2011 odbył się w Zielonej Górze VII Festiwal Kabaretu. Od poprzednich różnił się między innymi tym, że wkroczył z satyrą i dowcipem na obszar religii. Okazuje się jednak, że sam dowcip o tematyce religijnej w kabarecie nie wystarcza, trzeba go jeszcze podlać sosem fizjologii, trzeba go zwulgaryzować. Podobno to ostatni trend w polskim kabarecie, choć wcale nie nowy w sztuce sytuującej się w obszarze satyry i parodii. Wystarczy wspomnieć „Żywot Briana" wyprodukowany przed laty przez Monty Pythona. Tradycja „śmiechu religijnego" ma dłuższą tradycję, trudno w nią jednak wpisać rodzime produkcje kabaretowe.

Poziom wychodka

Jak donosiła „Gazeta Wyborcza", edycja festiwalu pokazała, „jak pojemną kopalnię żartów stanowią Kościół, ksiądz, religia. Są pazerni księża, pijany Jezus, niedysponowana Maria Magdalena, pierdzący papież i imprezy z seksem i czasem ze śmiercią i polityką". Festiwal rozpoczął się kabaretowym pojedynkiem Zielona kontra Góra, w ramach którego jedna z grup przygotowała swoją wersję Ostatniej Wieczerzy. Impreza rozkręca się na dobre. Apostołowie zabawę przerywają pieśnią „Bania u Jezusa do rana". Jezus zamienia wino w wódkę, gra w węża, zajada kremówki. Rozochoceni apostołowie toczą niewybredne dialogi: „Dzwońcie po jakieś laski! – No, Maria Magdalena przecież. – Ma okres. – Dopóki nie włożę palca, nie uwierzę".

Uważny obserwator sceny kabaretowej zauważy, że coraz częstszymi tematami kabaretowych żartów są instytucja Kościoła i sami księża. Czasami chodzi tylko o kościelną scenerię, jak na przykład w żartach o małżeństwie, czasami celem jest ośmieszenie księżowskich przywar, jak w dość już wyeksploatowanym przez kabarety temacie kolędy czy lekcji religii z nieudolnym katechetą. I słusznie, że tak się dzieje, nie ma bowiem powodu, by oszczędzać wady księży. Każda epoka powinna mieć swoją „Monachomachię", by poprzebijać niektóre klerykalne balony.

Rzecz się komplikuje w przypadku papieża. Ksiądz czy zakonnica w skeczu jest zawsze postacią „statystyczną" – jakiś ksiądz czy jakaś zakonnica. W dowcipie o papieżu nie da się uciec od skojarzeń z konkretną osobą, wszak w każdym momencie papież jest tylko jeden, nie ma „jakiegoś" ani „statystycznego" papieża. Siłą rzeczy, ogólna przywara staje się przywarą indywidualną, a dowcip czy satyra dotyka konkretnej osoby. Na festiwalu jeden ze stand-uperów snuł w monologu: „A dlaczego nie śmiać się z papieża? Przecież to normalny facet, który też pierdzi, tak jak my. Na pewno kiedy przemierzał Bazylikę, nieraz mu się zdarzyło". Papieże – jak dobrze wiadomo – potrafią się śmiać sami z siebie. Niejedną anegdotę można tu przywołać, choć zapewne nie z tej hardcore'owej kategorii. Wkomponowanie papieża w dowcip o pierdzeniu być może nawet papieżowi zbytnio nie ubliża (w końcu ludzka rzecz), o wiele więcej mówi o autorze i jego gustach ze sfery wychodka.

Dowcip koszarowy

Dowcip nie okazał się jednak tak śmieszny, jak się spodziewano. Menedżer jednego z klubów, gdzie się odbywał festiwal, opowiadał, że publiczność sama zweryfikowała kabareciarza, który „jechał" na Kościół". Trzeba jednak przyznać, iż część widowni taki dowcip kupi. Na łamach „GW" Paulina Nodzyńska pisała w tonie pochwały: „Widz, zdają się celnie dostrzegać kabareciarze, łaknie żartu wulgarnego i koszarowego". Celnie, to znaczy odpowiednio do gustów: trzeba dać ludowi to, czego pragnie. Nawet jeśli ktoś myli dowcip z chamstwem.

Granice dowcipu, żartu, prowokacji artystycznej, wolności słowa nie zostały jeszcze i zapewne nigdy nie zostaną na trwałe określone. Ale są też granice z drugiej strony: granice dobrego smaku, ludzkiej godności i tzw. uczuć religijnych, chronionych zresztą prawnie. Na jednej z okładek brytyjskiego magazynu „New Humanist" (wrzesień – październik 2011 r.), obok „ukrzyżowanego ateisty" (Ricky Gervais) umieszczono w dymku hasło: „You have the right to be offended, and I have the right to offend you" – „Masz prawo być obrażonym, a ja mam prawo, by cię obrażać". Nie znaczy to jednak, że bez konieczności ponoszenia konsekwencji. Artysta musi być odpowiedzialny: jeśli nie przed wykonaniem dzieła, dokonując samoograniczenia „artystycznych" zapędów, to po jego wykonaniu – to jednak może już być odpowiedzialność prawna.

Konflikt jest nieunikniony. „Artyści" ze swoich praw umieją korzystać w sposób bez mała nieograniczony, przesuwając granice tego, co wolno (a podobno artyście wolno bardziej). Gorzej jest z egzekwowaniem praw po drugiej stronie barykady. Ale to nie znaczy, że ich wyegzekwować się nie da, o czym świadczy orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Przypomnijmy, że w dwóch przypadkach trybunał ujął się za obrażonym widzem, a nie za „artystą". Chodziło o brytyjski film „Vision of extasy", ukazujący rozwiązłe życie seksualne Jezusa Chrystusa, oraz o austriacką produkcję „Das Liebeskonzil" przedstawiającą m.in. współżycie seksualne Maryi z diabłem. W tym drugim przypadku trybunał nakazał także konfiskatę filmu.

Wspomniany wyżej skecz o Ostatniej Wieczerzy wpisuje się w podobną stylistykę. Dowcip nie tylko sugeruje relacje seksualne apostołów z Marią Magdaleną, ale też dodatkowo wprowadza kontekst fizjologiczny. Wymowa sceny została wzmocniona słowami apostoła Tomasza wypowiedzianymi w kontekście zmartwychwstania Jezusa. To przecież o Jezusie apostoł wypowiada słynne słowa: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę". Mamy tutaj więc do czynienia nie tylko z instrumentalizacją tekstu i wydarzenia biblijnego, ale też z ich świadomą reinterpretacją i wulgaryzacją. I w ocenie tego „żartu" nie chodzi już nawet o teologiczną kategorię bluźnierstwa, bo do tego trzeba by znać intencje twórców i ich deklaracje religijne, lecz o zwykłą ludzką przyzwoitość i szacunek dla tego, co dla kogoś może być ważne.

Śmiech ludzi pobożnych

Nie wiem, czy to rzeczywiście jakiś stały trend w polskim kabarecie. Podobno to tylko dwa skecze na pięćdziesiąt, a więc niewielki procent polskiego dowcipu kabaretowego. Zjawisko jest jednak dużo bardziej niebezpieczne niż wydarzenia typu Nergal, gdzie mamy do czynienia ze świadomą kreacją (prowokacją) artystyczną albo z otwartym buntem przeciwko religii. W takich przypadkach można założyć u autora jakąś tezę do dyskusji, spór, różnicę zdań czy kontrowersję do przeanalizowania. Tutaj jednak mamy coś zupełnie innego – robienie sobie jaj z religii, obśmianie jej, wyszydzenie, sprowadzenie do poziomu niewybrednego żartu. Odbiorca daje się złapać w pułapkę. Zakładając reguły gatunku i konwencję satyry, jest przekonany, że ma do czynienia z żartem, i zaczyna się śmiać. Przestaje się śmiać w momencie, gdy sobie uświadamia, że został wpuszczony w kanał – ktoś wyśmiewa bowiem to, co dla niego najcenniejsze. W dodatku robi to w sposób wulgarny. Gorzej jednak, jeśli nie zauważył, że z Wieczernika zrobiono – przepraszam – burdel, a pijacka balanga u Jezusa nadal go bawi... Okazuje się bowiem, iż o wiele łatwiej zmanipulować kogoś śmiechem, niż pokonać otwartym atakiem.

A może nie ma w tym nic takiego złego? Przypomnijmy, że śmiech z tego, co sakralne, znało już średniowiecze. Jak pisze Michaił Bachtin, „Średniowieczni ludzie w równym stopniu uczestniczyli w dwóch rodzajach życia – oficjalnym i karnawałowym, w dwóch aspektach świata – nabożnie poważnym i określonym przez śmiech. Obydwa te aspekty współistniały w ich świadomości". Co więcej – choć to dla nas być może niezrozumiałe – „Człowiek średniowieczny mógł godzić pobożne uczestnictwo w oficjalnym nabożeństwie z wesołym parodiowaniem oficjalnego kultu na placu. Zaufanie do błazeńskiej prawdy, prawdy »świata na opak«, mogło współistnieć ze szczerą lojalnością" (M. Bachtin, „Twórczość Franciszka Rabelais'go", Kraków 1975). Ten śmiech ludzi – co bardzo ważne – pobożnych miał jednak określoną funkcję terapeutyczną. Był formą wyzwolenia się spod powagi władzy, także religijnej, oraz manifestacją wolności.

Bachtin twierdzi, że działanie to miało zazwyczaj charakter krytyczny i opozycyjny, mogło jednak mieć nawet charakter dydaktyczny. Przykładem niech będzie choćby karnawał czy niezrozumiałe dzisiaj Święto Głupców, podczas którego przebierańcy sprawowali liturgię na niby, a żacy i duchowni zamieniali się rolami i miejscami. Miało to na celu symboliczne odwracanie porządku świata, w czym można się doszukać nawet ewangelicznej zapowiedzi mówiącej, że ostatni będą pierwszymi. Może tutaj trzeba szukać żywotności seminaryjnych kabaretów, w których programach jednak nigdy sacrum nie miesza się z profanum.

Publika łyka

Trudno mi jednak w tej perspektywie odczytywać dowcipy współczesnego kabaretu. Daleko nam dzisiaj do średniowiecznej mentalności. Zupełnie inny jest też kontekst ludowego, żywiołowego karnawału i kabaretu. Także intencje są mniej wzniosłe. Kabareciarze, z którymi rozmawiałem, są w większości zgodni co do jednego: to próba wyrazistego zaistnienia na zatłoczonej polskiej scenie kabaretowej, gdzie dowcip jest już coraz mniej subtelny i wyrafinowany.

„Niektórzy nie widzą innej formy zabłyśnięcia na scenie jak tylko »hardcor«..." – stwierdził znajomy menedżer. Nie ulega wątpliwości, że łatwiej jest obrazić, niż wymyślić żart na poziomie. Z artystycznego punktu widzenia to jednak droga donikąd. Tym bardziej że tak spreparowany dowcip przestaje już być krytyką i satyrą, staje się szyderstwem. A przecież nikt nie chce, by szydzono z przedmiotu jego wiary czy miłości. Czym innym jest też satyryczne podejście do faktu religii czy nawet niektórych przejawów wiary, czym innym jednak świadoma wulgaryzacja tekstu biblijnego. Nikt mi nie wmówi, że autor chciał coś ważnego powiedzieć.

Jednak niektórzy takiego właśnie poziomu oczekują. Podobno dowcip o Marii Magdalenie zebrał dość gromkie oklaski. Świadczy to o poziomie zarówno artystów, jak i widzów, o których celnie – choć w innym kontekście – pisał Tadeusz Różewicz: „a biedna publika/ wszystko łyka/ robi owacje na stojąco/ siedząco/ i pod siebie". Co w powyższym kontekście trzeba by rozumieć dosłownie.

Autor, duchowny katolicki i rzecznik prasowy Inicjatywy Ewangelizacyjnej „Przystanek Jezus", jest teologiem i publicystą.

W grudniu 2011 odbył się w Zielonej Górze VII Festiwal Kabaretu. Od poprzednich różnił się między innymi tym, że wkroczył z satyrą i dowcipem na obszar religii. Okazuje się jednak, że sam dowcip o tematyce religijnej w kabarecie nie wystarcza, trzeba go jeszcze podlać sosem fizjologii, trzeba go zwulgaryzować. Podobno to ostatni trend w polskim kabarecie, choć wcale nie nowy w sztuce sytuującej się w obszarze satyry i parodii. Wystarczy wspomnieć „Żywot Briana" wyprodukowany przed laty przez Monty Pythona. Tradycja „śmiechu religijnego" ma dłuższą tradycję, trudno w nią jednak wpisać rodzime produkcje kabaretowe.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?