Francja i Niemcy - związek sadomasochistyczny

Relacje Francji z Niemcami przypominają związek sadomasochistyczny, w którym obie strony nie mogą się bez siebie obejść – twierdzi publicysta

Aktualizacja: 19.01.2012 19:26 Publikacja: 19.01.2012 19:17

Nicolas Sarkozy i Angela Merkel po spotkaniu w Berlinie, 9 stycznia 2012 r.

Nicolas Sarkozy i Angela Merkel po spotkaniu w Berlinie, 9 stycznia 2012 r.

Foto: AFP

Podczas niedawnego spotkania prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego z kanclerz Angelą Merkel w Berlinie wszystko było tak, jak zaplanowano: buziaki na dzień dobry, całkowita zgodność co do sposobów ratowania krajów eurostrefy przed zbiorową plajtą i równie serdeczne uściski na pożegnanie. Unijna lokomotywa, za jaką uważana jest niemiecko-francuska spółka, chce udowodnić, że ma parę. Tyle, że konieczność wyciągania wspólnej waluty z dołka, w którym może pogrążyć się cała unijna konstrukcja, jest rezultatem wcześniejszych utarczek i zawieranych kompromisów między Francją i Niemcami, które bez siebie obyć się nie mogą, a ze sobą jest im trudno.

Przyjaźń ze strachu

Choć w potocznej opinii Niemcy i Francuzi służą za wzór pojednania odwiecznych wrogów, wykres ich powojennych relacji wygląda jak sinusoida. Można rzecz, od porozumienia do porozumienia, lub inaczej, od kryzysu do kryzysu, w których nierzadko dochodziło do konfliktów, zrywania konsultacji międzyrządowych, a nawet wymiany impertynencji i inwektyw. Budowanie francusko-niemieckiej przyjaźni nie było ani łatwe, ani przyjemne. Wprawdzie prezydent Charles de Gaulle i kanclerz Konrad Adenauer paradowali razem w rządowym kabriolecie, lecz ich antypatia była tajemnicą poliszynela. Podobnie było z następcą Adenauera, Ludwigiem Erhardem, nici sympatii nie łączyły także pary Willy'ego Brandta i Georges'a Pompidou. Zbliżenie między Paryżem i Bonn wymusiły interesy gospodarcze, czego dobitnym wyrazem było powołanie Wspólnoty Węgla i Stali, zainicjowanej przez szefa francuskiej dyplomacji Roberta Schumana. Przełamywanie mocno zakorzenionych uprzedzeń zapoczątkowało dopiero chwycenie się za ręce prezydenta Francoise'a Mitterranda i kanclerza Helmuta Kohla przed grobami ofiar I wojny w Verdun. Bez szczerej przyjaźni tych polityków i bez trzonu Francji i Niemieć stworzenie Unii Europejskiej w dzisiejszym kształcie nie byłoby w ogóle możliwe. Ale nawet w tym przypadku siłą napędową nie był nagły przypływ sympatii, lecz raczej strach. W chwili rozbiórki muru berlińskiego Francuzi ironizowali, iż tak bardzo kochają Niemców, że woleliby aż dwóch ich państw. Paryż obawiał się, że dotychczasowy „karzeł polityczny" po zjednoczeniu z NRD urośnie w siłę i zacznie realizować własną politykę. Dziennik „Le Figaro" pytał otwarcie w tytule swej czołówki: „Faut-il avoir peur de la grande Allemagne?" - czy bać się wielkich Niemiec? Od tej chwili maksymą francuskiej polityki stała się „europeizacja" niebezpiecznego sąsiada.

Dawny „karzeł" istotnie przemówił własnym głosem, Pierwszym dowodem, że okres francuskiej adwokatury RFN w Europie minął bezpowrotnie, była twarda postawa Kohla przy uzgadnianiu kryteriów dla wspólnej waluty i zasad funkcjonowania Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie nad Menem. Dla przeforsowania swych wymogów kanclerz położył na szali cały projekt budowy, jak wtedy mawiano, wspólnego domu Europy. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Choć z „ojcem zjednoczenia" Niemiec prezydent Chirac nie miał łatwego życia, ostatnie, czego sobie życzył, było wyborcze zwycięstwo Gerharda Schroedera. Gdy Kohl przegrał, zadzwonił do niego z wyrazami ubolewania.

Aroganci i wstecznicy

Jedyne, co nowy kanclerz zachował po poprzedniku, to francusko-niemiecką tłumaczkę Brigittę Sauzay. Schroeder rozpoczął urzędowanie od odrzucenia zaproszenia na obchody 80 rocznicy zakończenia I wojny, w których Kohl uczestniczył regularnie. Jak stwierdził, „czas skończyć z kajaniem się Niemców za historię". Chirac nie mógł też przełknąć niemiecko-brytyjskiego memorandum o kierunkach rozwoju europejskiej socjaldemokracji, które Schroeder opracował z premierem Tonym Blairem.

Między wzorcowymi przyjaciółmi coraz częściej dochodziło do ostrych sporów. Przed szczytem UE w Berlinie, na którym uchwalano pakiet reform Agenda 2000 i budżet wspólnoty, kanclerz zapowiedział, że będzie domagał się ograniczenia wpłat RFN, urynkowienia rolnictwa i likwidacji agrozasiłków, których Francja była największym biorcą. W Paryżu uznano to za wypowiedzenie dotychczasowego partnerstwa. Chirac wypalił bez ogródek, że „nie dopuści do meblowania Unii po niemiecku". Oliwy do ognia dolał minister spraw zagranicznych Joschka Fischer, który przedstawił koncepcję przebudowy struktur decyzyjnych unii i nowego podziału kompetencji. We Francji zawrzało: media przypomniały o 23 wojnach z Niemcami i zarzuciły rządowi SPD-Zielonych kolejną próbę „zgermanizowania Europy". Szef francuskiej dyplomacji Hubert Vedrine nazwał niemieckiego odpowiednika „laikiem z germańską pychą" i „szczurołapem wiodącym ludność ku okrutnemu rozczarowaniu". Niemieckie media zrewanżowały się Francuzom oskarżeniami o „niereformowalne lewactwo", „rynkową ignorancję" i „wstecznictwo".

Oś Paryża i Berlina skrzypiała już na całej linii. Konsultacje międzyrządowe zastąpiła polemika na łamach prasy. Francję doprowadziło do białej gorączki przyjęcie przez gabinet Schroedera planu wyłączania 19 niemieckich elektrowni atomowych, gdyż specjalnie na ich potrzeby zbudowali w La Haque potężny zakład zabezpieczania promieniotwórczych odpadów w tzw. pojemnikach Castora. Po kolejnych wyborach, wygranych w 2002r. przez Schroedera z chadeckim rywalem Edmundem Stoiberem, Chirac nie powstrzymał się przed zatelefonowaniem do tego ostatniego, aby wyrazić swój żal. Na kolejnym szczycie UE w Nicei kanclerz i prezydent zafundowali sobie ostrą wymianę zdań. Poszło o podziału głosów w Radzie UE. Schroeder wyszedł z założenia, że skoro liczba ludności RFN jest o jedną trzecią większa niż we Francji, Niemcy powinny mieć więcej głosów w tym gremium.

Czas pieszczot

Ekspert unijnej polityki i londyński wydawca lord George Weidenfeld obwieścił wszem i wobec „definitywne pęknięcie niemiecko-francuskiej osi, po której zostaną tylko serdeczne więzy międzyludzkie, bo dawna wrogość została pokonana". Co do tego ostatniego także można mieć wątpliwości. Gdy parę lat temu szefem UEFA miał zostać (i został) Michael Platini, idol Niemców Franz Beckenbauer zareagował: „Każdy, byle nie Francuz..." Stosunek przeciętnych Francuzów do Niemców miałem okazję odczuć na własnej skórze. Parę lat temu zatrzymałem się na południu Francji w małym, przydrożnym motelu na kolację. Po złożeniu zamówienia po niemiecku spytałem starszego wiekiem gospodarza, czy ma wolne pokoje. Nie miał. Gdy podając kolację usłyszał, że rozmawiamy po polsku, upewnił się: - Z Polski? Potwierdziliśmy. Po chwili podszedł ponownie i z uśmiechem położył na stole drewnianą gruszkę z kluczem do pokoju... Może miał tylko jakieś złe doświadczenia z niemieckimi turystami.

Lord Weidenfeld mylił się także co do meritum sprawy: pęknięcia osi nie było, bo być nie mogło. Chirac i Schroeder wiedzieli, że dogadanie się leży w ich obopólnym interesie. W efekcie powstała wspólna komisja, która opracowała zamiennik dla eurokonstytucji i zrewidowała postanowienia ze szczytu UE w Nicei, tak, by wzmocnić pozycję obu krajów.

Dodatkowym impulsem do kolejnego jednania się Francji i Niemiec była amerykańska interwencja zbrojna w Iraku. Pozostających od 1966 r. poza strukturami NATO Francuzów kłuło w oczy „jednowładztwo USA". Także Niemcy, którzy od czasów Kohla bezskutecznie walczą o krzesło przy stole stałych członków Rady Bezpieczeństwa, dostrzegły w sprzeciwie wobec Waszyngtonu szansę na własną nobilitację w polityce międzynarodowej.

Do antyamerykańskiego tandemu Chiraca i Schroedera ochoczo dołączył prezydent Władimir Putin, traktujący to nieformalne przymierze jako narzędzie do zdetonowania monolitu Zachodu. Ku uciesze Moskwy Schroeder zaczął głośno podważać sens istnienia Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Od tej chwili stosunki między Paryżem i Berlinem weszły w fazę pieszczot. „Szczurołap" Fischer stał się nagle „rzeczowym partnerem", a prezydent i kanclerz zaczęli snuć plany o podwójnym obywatelstwie dla Niemców i Francuzów. Na fali politycznej konfrontacji z USA w Wersalu na wspólnej fecie spotkało się aż 1180 francuskich i niemieckich parlamentarzystów. W 2003 r. doszło również do bezprecedensowego zdarzenia: na szczycie UE w Brukseli Niemcy reprezentował z upoważnienia Schroedera prezydent Jacques Chirac.

Zmiana kursu

Okres tokowania wydłużył się na pierwsze miesiące po zmianie głównych użytkowników Pałacu Elizejskiego i urzędu kanclerskiego. Kandydatka chadeków na szefową rządu Angela Merkel dawała wyraźnie do zrozumienia, że nie podoba jej się kurs przyjęty przez poprzednika. Gdy tuż po zwycięstwie gościła w Paryżu, prezydentowi Chiracowi poświęciła mniej czasu niż jego potencjalnemu następcy Nicolasowi Sarkozy'emu. Ten ostatni odwzajemnił jej się równie efektownie, gdyż w dniu swego zaprzysiężenia znalazł kilka godzin, by przylecieć do Berlina i wycałować nową koleżankę. Kanclerz puściła mimo uszu zdanie Sarkozy'ego z wiecu wyborczego, że „Francja nie musi czerwienić się z powodu swej historii, bo nie ma na sumieniu ludobójstwa i nie wynalazła tzw. rozwiązania ostatecznego".

Wkrótce jednak zaczęła się ich bezpardonowa przepychanka o to, kto jest ważniejszy i nadaje ton w polityce europejskiej i zagranicznej. Merkel upichciła w Meklemburgii dla prezydenta USA dziczyznę na rożnie i zadbała, żeby gość zza oceanu nie widział takich transparentów, jak podczas jego spotkania ze Schroedem w Berlinie: „Fuck Bush" i „Bush go home!". Sarkozy poleciał za wielką wodę, gdzie ku osłupieniu Amerykanów przekonywał, że „francuscy rodzice marzą o wysłaniu dzieci na amerykańskie uniwersytety", zaś „złośliwości w prasie odzwierciedlają tylko zazdrość części francuskich elit wobec USA za ich olśniewający sukces". Jak zapewniał: „Francja będzie zawsze stać u boku Stanów Zjednoczonych, ilekroć będą tego potrzebowały".

Francja wróciła do NATO i z obchodów 60. urodzin sojuszu w Baden-Baden poszły w świat obrazki transatlantyckiej idylli: u boku USA Francja i Niemcy, jako symbol nierozerwalnej przyjaźni. Wkrótce jednak francusko-niemiecka sinusoida znów zaczęła opadać. Wychwalany wcześniej w niemieckich mediach nowy prezydent Francji stał się tym, który chce „zmarginalizować znaczenie Niemiec w polityce międzynarodowej", lub dosadniej - „fircykiem", który „dla dorównania Merkel chodzi na takich samych obcasach jak ona", zaś kanclerz Niemiec ochrzczona została we Francji mianem „Madame Non", która „nie jest żadnym przykładem" dla Grande Nation.

Powodów do nowych zadrażnień było wiele. Krótko po objęciu urzędu Sarkozy wprosił się w Brukseli na obrady ministrów finansów państw UE i usiłował wymusić na nich osłabienia kursu euro przez Europejski Bank Centralny oraz ustępstw w sprawie zadłużenia Francji. Gdy niemiecki minister Peer Steinbrueck zwrócił mu uwagę, że Francja łamie kryteria z Maastricht, że ją też obowiązuje dyscyplina finansowa i „nie może szastać nie swoimi pieniędzmi", Sarkozy zbeształ głównego księgowego Merkel, obraził się na nią, że trzyma jego stronę i odwołał zaplanowane spotkanie międzyrządowe.

Bez pardonu

Niemców zirytowało również forsowanie przez Francję idei stworzenia Unii Śródziemnomorskiej, z udziałem państw z południa Europy, północy Afryki i Bliskiego Wschodu. Była to odpowiedź Sarkozy'ego na rozszerzenie UE na wschód, w którym upatrywał wzmocnienie wpływów i korzyści gospodarcze Niemiec. Dla zrealizowania tego celu szukał nawet poparcia w Waszyngtonie. Z kolei Angela Merkel uznała, że Francja podjęła ofensywę dla ugruntowania swej przewagi politycznej i ekonomicznej wokół Morza Śródziemnego kosztem Niemiec. Kanclerz przestała blokować tę inicjatywę w UE dopiero po uzyskaniu zapewnienia, że Niemcy równe prawa z tworzącymi tę unijną przybudówkę.

Lista rozbieżności jest długa. Najcięższy zarzut Berlina dotyczy utrudniania niemieckim koncernom zakotwiczenia na francuskim rynku, poprzez uprawiany przez Sarkozy'ego protekcjonizm, interwencjonizm i łączenie firm w narodowe koncerny, jak np. Suez i Gaz de France. Gdy koncern Siemensa chciał kupić bankrutujący Alstom, prezydent podstawił mu finansowe protezy i uniemożliwił transakcję. Od lat toczy się wojna podjazdowa między koncernami energetycznymi, niemieckim RWE i francuskim GDF. Berlin i Paryż kruszą kopie niemal w każdej dziedzinie, od batalii o zmiany strukturalne i wpływy w spółce EADS, po łączone z nazwiskiem Sarkozy'ego plany ofensywy w branżach telekomunikacji, transportu, bankowości, czy techniki wojskowej. Po obietnicy Sarkozy'ego złożonej protestujący rybakom, że wymusi na Unii zlikwidowanie limitów połowowych i przyznaniu im dopłaty 310 mln euro z państwowej kasy, „Frankfurter Allgemeine Zeitung" porównał postawę prezydenta do „najgorszego okresu w relacjach obu krajów": „widocznie Sarkozy nad wspólne dobro przedkłada własne interesy", konstatował dziennik.

Jeszcze niedawno Merkel i Sarkozy przypominali tandem, w którym każdy pedałował w przeciwną stronę. Niemcy nie bez podstaw wytykali prezydentowi Francji dwulicowość i podwójną moralność, jak np. zawarcie lukratywnego kontraktu na dostawy sprzętu wojskowego dla Libii, czy podpisanie z Chinami umów o łącznej wartości 20 mld euro, dotyczących budowy siłowni jądrowych i dostaw samolotów. Podczas gdy Merkel naraziła się Chińczykom za przyjęcie Dalajlamy w Urzędzie Kanclerskim, po którym Pekin odwołał spotkania z politykami RFN, Sarkozy uznał kwestię Tybetu i Tajwanu ze wewnętrzną sprawę Chin i chwalił je za „30 lat postępów w respektowaniu praw człowieka". Na trzydniową wizytę w Kraju Środka zabrał siedmiu ministrów i czterdziestu przedsiębiorców. Jak zapewnił gospodarzy, nie będzie domagał się od Chin zniesienia kary śmierci, choć według Amnesty International, dokonuje się tam około 8 tys. egzekucji rocznie. Takie posunięcia trafiają Niemców, którzy należą do największych eksporterów w świecie, w najczulsze miejsce.

Między Merkel i Sarkozym było już tak źle, że do prasy bulwarowej trafiły przecieki z dyplomatycznej prośby do prezydenta, aby tak nie obcałowywał pani kanclerz, bo czuje się zażenowana.

„Merkozy"

Po ostatnim spotkaniu w Berlinie Sarkozy podsumował: „Niemcy i Francja to dwie największe gospodarki w Europie i bez naszej jednomyślności nie posuniemy się do przodu ani o krok". Co racja, to racja. Przytłoczony walką wyborczą i niewesołą sytuacją Francji, „Sarko" chwilowo pozwala Merkel na odgrywanie dominującej roli. Podczas gdy gospodarka RFN w dobie kryzysu ma się dobrze, we Francji rośnie bezrobocie, spada eksport, deficyt w handlu liczy się w dziesiątkach miliardów i wciąż wisi nad nią groźba obniżenia międzynarodowego ratingu. Przed Sarkozym stoją poważne wyzwania odchudzenia państwa z socjalnego tłuszczu i gruntownej przebudowy administracji; we francuskich urzędach wygniata krzesła czterokrotnie więcej urzędników, niż w RFN. Ale z takimi postulatami nie dostanie od wyborców prolongaty na kolejną kadencję. I tu znów pojawia się wspólny, francusko-niemiecki interes: Merkel wolałaby uniknąć krachu euro i porażki Sarkozy'ego z socjalistą Francois Hollandem. Ma też świadomość, że osamotnionym Niemcom byłoby o wiele trudniej realizować własne, polityczne priorytety nie tylko w Unii.

Więc - buzi na dzień dobry, całkowita zgodność i równie serdeczne pożegnanie. Przyjaciel Nicolas odstąpił od żądania upolitycznienia EBC i przystał na zaostrzenie dyscypliny budżetowej oraz obwarowanie jej sankcjami dla niesubordynowanych, ale nie wrócił na tarczy. Przyjaciółka „Angi" wycofała sprzeciw wobec ustanowienia podatku od transakcji finansowych. Francja nie jest europejskim centrum obrotów finansowych, więc płatnikami byliby w głównej mierze inni. Spodziewane przychody opiewają na 57 mld euro. Sarkozy wytrącił w ten sposób argument swemu lewicowemu przeciwnikowi.

Wprowadzenie tego podatku nie jest jednak przesądzone, gdyż kanclerz Merkel będzie musiała uzyskać zgodę liberalnych partnerów z koalicji rządowej CDU/CSU-FDP, a ci walczą akurat o obniżanie opodatkowania. Errata do unijnego traktatu, tzw. pakt fiskalny, powinien być gotowy do końca lutego. Pozostaje otwarta kwestia, jak zareagują na nią pozostali członkowie Unii. Tak czy owak, tym razem para w niemiecko-francuskiej lokomotywie nie poszła w gwizdek.

Niedawno włoska firma odzieżowa Benetton wydała plakat reklamowy z Merkel i Sarkozy'm, całującymi się papużki nierozłączki. Jest w tym swoista symbolika: wiadomo, że był to fotomontaż. Relacje Francji z Niemcami przypominają raczej związek sadomasochistyczny, ale to prawda, że obie strony nie mogą się bez siebie obejść.

Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Po 20 latach w UE musimy nauczyć się budować koalicje
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Krótka ławka Lewicy
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem