Notoryczni lewacy i ateiści, którzy nie odróżniają hostii od opłatka, są zmartwieni kondycją kleru, rozwodzą się nad rzekomymi pustkami w świątyniach i serwują dziesiątki recept, jak poradzić sobie z narastającymi problemami. Te recepty zwykle sprowadzają się do jednego: Kościół ma być bardziej otwarty - czytaj: ma się wreszcie przestać upierać, że istnieje jakaś jedna Prawda. Z tego powinno wyniknąć, że homoseksualizm jest okej, że można by wreszcie pofolgować z bezżeństwem księży, ze sprzeciwem wobec antykoncepcji, a zwłaszcza wobec aborcji i eutanazji, oraz z innymi irytującymi drobiazgami. No i oczywiście należałoby ograniczyć nauczanie Kościoła do sfery wąsko pojmowanej wiary, a hierarchowie powinni przestać się wtrącać do sfery publicznej. Księża Boniecki i Sowa są wporzo, ojciec Rydzyk czy arcybiskup Michalik to dinozaury.
Ci niezwykle zatroskani o dobro Kościoła zacierają teraz ręce, bo nowy pomysł na zastąpienie Funduszu Kościelnego dobrowolnym przekazaniem części podatku mógłby sprawić, że Kościół wreszcie poczułby się zmuszony startować w konkursie piękności, jaki sobie wymarzyli. Przecież tylko 39 proc. badanych jak z satysfakcją donosiła jedna z gazet deklaruje, że chciałoby zapłacić (wątpliwe, czy respondenci w ogóle rozumieją, że chodzi o część podatku, który i tak muszą oddać). A zatem - wyobrażają sobie nasi troskliwi biskupi - musieliby zadbać o to, żeby Kościół się podobał. Musieliby odpuścić z tymi wszystkimi średniowiecznymi nakazami moralnymi, musieliby spasować ze sprzeciwem wobec związków partnerskich, a może nawet musieliby zadbać o swój piar, pokazując się tu i tam. Dla takiego księdza Bonieckiego kanapa w programie Jakuba Wojewódzkiego wydaje się miejscem naturalnym, ale po wprowadzeniu odpisu podatkowego może musieliby na niej zasiąść sam abp Michalik albo prymas Kowalczyk i pogadać w końcu na luzie o seksie i o tym, jak przerąbane mają księża w celibacie. Bo to zapewne byłyby jedyne tematy interesujące naczelnego celebrytę IIIRP.
Zatroskani o Kościół wykazują się, niestety, pewną zasadniczą niewiedzą. Nie pojmują, że zadaniem Kościoła od 2 tysięcy lat nie jest podobanie się, ale mówienie prawdy, ta zaś często bywa niewygodna, niemiła, irytująca. Ich światłe rady są oczywiście motywowane dobrymi chęciami nikt chyba nie wątpi, jak bardzo dobro Kościoła leży na sercu Magdalenie Środzie czy Adamowi Szostkiewiczowi ale pamiętamy, co jest dobrymi chęciami wybrukowane. I tego się trzymajmy.