Tekst Agnieszki Rybak pt. „Zbyt wielu Napoleonów" w ostatnim „Plusie i Minusie" przyjąłem z mieszanymi uczuciami. Wielkie media rzadko zaszczycają uwagą intelektualne środowiska konserwatywne, więc w sumie powinniśmy być zadowoleni. Ponoć też nie jest ważne, co piszą, ważne, by nie przekręcali nazwiska. No, akurat w tym tekście występuję raz jako Piotr Rojek, a raz jako Paweł Rojek, więc chyba nie mam się z czego cieszyć. Największe wątpliwości budzi jednak główna teza tekstu: w przestrzeniu publicznej dominuje dziś lewica i będzie tak dopóty, dopóki konserwatywne środowiska się nie zjednoczą. Autorka dowodzi tego, stojąc przed półką z czasopismami intelektualnymi w empiku: lewicowiec może kupić „Krytykę Polityczną" za 25 zł, a konserwatysta musi wydać minimum 150 zł na „Pressje", „Arcana", „Frondę", „Czwórki", „Christianitas" i „Rzeczy Wspólne". Ta przewaga ilości tytułów ma stanowić o naszej słabości.
Jest coś perwersyjnego w zainteresowaniu prawicowych mediów „Krytyką Polityczną". Co jakiś czas ? najczęściej wtedy, gdy ministerstwo decyduje o dotacjach dla czasopism ? przez „Rzeczpospolitą" i „Uważam Rze" przetacza się fala lamentów nad rosnącą siłą tego środowiska. Zarazem jednak pisma te robią wszystko, by je promować, i nie robią nic, by pomóc swoim bliższym ideowo środowiskom. Krzysztof Masłoń nie przepuści żadnej książce wydawanej przez „Krytykę", nie pamiętam jednak, kiedy ostatnio recenzował jakąś publikację Ośrodka Myśli Politycznej. Na łamach „Plusa i Minusa" Sławomir Sierakowski pojawia się wielokrotnie częściej niż jego nie mniej zdolni rówieśnicy z „Teologii Politycznej", „Christianitas" czy „Frondy". Łatwo zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Obecność lewicowych liderów ma świadczyć o otwartości prawicowych pism, a udostępnienie łamów innym autorom byłoby niegodną promocją „swoich". W grę wchodzi chyba też filiacja pokoleniowa. Pamiętajmy, że w prawicowej prasie nawet pięćdziesięcioletni Andrzej Horubała uchodzi za niebezpiecznego chuligana. To właśnie między innymi w rezultacie tej osobliwej strategii własnego pisma Agnieszka Rybak może napisać: „W sferze publicznej młodzi konserwatyści nie stanowią dla lewicy przeciwwagi. Rozdrobnieni, praktycznie nie pojawiają się w mediach elektronicznych".
Skupienie się na „Krytyce Politycznej" jest też krzywdzące dla innych środowisk lewicowych. Przypuszczam, że redaktorzy „Rzeczpospolitej" nie mają pojęcia o istnieniu „Obywatela" czy „Nowych Peryferii". Remigiusz Okraska od lat promuje tradycje patriotycznej lewicy, a kolektyw „NP" za pomocą dyskursu postkolonialnego błyskotliwie krytykuje zarówno liberalny mainstream, jak i salonową lewicę. Oba środowiska są potencjalnymi sojusznikami konserwatystów w bardzo wielu działaniach, ale by to dostrzec, trzeba na chwilę oderwać wzrok od witryny Nowego Wspaniałego Świata. Problem z nimi polega też na tym, że trudno oskarżyć ich o życie z grantów, przychylność salonu i kontakty z niemieckimi bojówkami, a do tego ? niestety ? sprowadza się w wysokonakładowej prasie prawicowa krytyka nowej lewicy.
A co z główną tezą artykułu Agnieszki Rybak? Czy wielość środowisk konserwatywnych świadczy o ich słabości? To oczywiście zależy, czy mówimy o środowiskach politycznych czy intelektualnych. Co innego partie kanapowe, a co innego kanapy dyskusyjne. Jeśli uzna się ? jak robi to wielu komentatorów ? że jedynym sensem działania środowisk intelektualnych jest podawanie amunicji poważnym politykom, to faktycznie duże rozdrobnienie nie jest dobre. Cele pism intelektualnych powinny być jednak zupełnie inne.
Środowiska intelektualne mają przede wszystkim generować idee, które są potrzebne Polsce nie mniej niż silna armia i dywersyfikacja energetyczna. Dyskusje, jakie toczą się po prawej stronie, dotyczą naprawdę fundamentalnych kwestii i trzymają wysoki poziom. Dość wspomnieć na przykład o nowych interpretacjach dziedzictwa Solidarności, sporach o liberalizm w katolickiej nauce społecznej czy gorących ostatnio dyskusjach o mesjanizmie. „Tylko kto o tym wie?" ? pyta retorycznie Agnieszka Rybak. A kto wiedział kilkanaście lat temu o dyskusjach wokół polityki historycznej, które odbywały się w jakimś zakonspirowanym klubie w Warszawie? Te dyskusje nie muszą wcale rozpalać mas, bo mają meblować głowy obecnych i przyszłych elit.