Można zdumiewać się niewrażliwością i manią wielkości Grassa – bo chyba tylko tym można wytłumaczyć fakt, że będąc Niemcem i byłym żołnierzem Waffen-SS, który przez całe prawie życie ukrywał ten ostatni fakt, nie odczuwał on nic niewłaściwego w brutalnym zaatakowaniu żydowskiego państwa. Można dziwić się intelektualnemu poziomowi noblisty, który jak się wydaje na serio uznaje żydowską wysepkę w muzułmańskim morzu za zagrożenie dla pokoju, a wielokrotnych wypowiedzi prezydenta Iranu o konieczności zmiecenia Izraela z powierzchni ziemi nie zauważa – bo albo jest mu to wygodne, albo po prostu nic o nich nie wie.
Ale zarazem nie sposób dziwić się ogólnemu kierunkowi, w którym zmierzają relacje Izraela i zachodniej lewicy. Niechęć tej ostatniej wobec państwa żydowskiego, i tak silna, dalej rośnie i w niektórych przypadkach osiąga poziom nienawiści.
I łatwo to wytłumaczyć. Konstytutywnym elementem tożsamości zachodnioeuropejskiej lewicy jest osiągający chorobliwe rozmiary antyamerykanizm. A Izrael i USA związane są bardzo silną więzią o strategicznym charakterze. W dodatku na amerykańskiej prawicy silny jest nurt bezwarunkowego wsparcia dla państwa żydowskiego, wsparcia motywowanego dość egzotycznymi względami o religijnym charakterze, co europejskich lewicowców musi drażnić w dwójnasób. Jeśli do tego dodać, również konstytutywny dla lewicy, mit „biednego Trzeciego Świata", bez przerwy krzywdzonego przez zachodnich eksploatatorów, to rezultat jest oczywisty. Izrael nie tylko ląduje na ławie oskarżonych, nie tylko wszystko, co robią jego władze, jest z definicji złe albo co najmniej podejrzane (z islamskimi reżimami jest odwrotnie – wobec nich w myśleniu europejskich lewicowców obowiązuje domniemanie dobrych intencji, przynajmniej jeśli chodzi o ich relacje z Izraelem, Zachodem czy też miejscowymi chrześcijanami). Myślenie europejskich lewicowców idzie już w znacznie bardziej radykalnym kierunku. Tego nie mówi się głośno, ale w zasadzie po prostu Izrael nie ma prawa do istnienia – jako „zachodnia kolonia, skierowana przeciw miłującym pokój ludom Trzeciego Świata".
W tej sytuacji trudno się dziwić, że Grass – na takim poziomie intelektualnym, jaki jest mu właściwy – napisał to, co napisał.
Stwierdziwszy to, można oczywiście oddać się smutnej refleksji nad intelektualnym upadkiem europejskiej lewicy. Zastanowić się nad faktem że nie jest ona w stanie wydobyć się z programowego narożnika, w jaki wpędziła się, wybierając niegdyś „Trzecią Drogę" Blaira-Schroedera, rezygnując z reprezentowania interesów europejskich warstw plebejskich. Straciła tym samym najważniejszy czynnik, odróżniający ją od establishmentowej prawicy, i w efekcie rozpaczliwie poszukuje nowych takich czynników – z antyizraelskością na czele.