Szkoła do góry nogami

Po edukacyjnej rewolucji polskie gimnazja i licea wypuszczać będą ludzi całkowicie obojętnych na przeszłość i niezdolnych do rozpoznawania podstawowych postaci, faktów i dat – twierdzi publicysta

Publikacja: 11.04.2012 19:54

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

W sztafecie głodówek w obronie nauczania historii w szkole – po Krakowie i Warszawie – przyszła kolej na Siedlce. A jednak protest nadal jest ignorowany przez dużą część mediów. Nie stał się też asumptem do rzeczowej dyskusji o tym, jakie znaczenie w wychowaniu gimnazjalistów i licealistów ma nauczanie dziejów ojczystych. Do powiedzenia nie mają też nic dwie najważniejsze osoby w kraju – choć zarówno prezydent, jak i premier są magistrami historii.

Paradoksów jest zresztą więcej. Oto znaczne ograniczenie nauczania historii wiąże się z nazwiskiem minister Katarzyny Hall, której mąż zrobił bardzo wiele dla odkłamania polskich dziejów zniekształconych przez historiografię PRL. Ci, którzy naiwnie myśleli, że zmiana na stanowisku ministra edukacji stanie się okazją dla Donalda Tuska, aby wycofać się z kontrowersyjnej reformy, już wiedzą, że się mylili. Nowa szefowa MEN Krystyna Szumilas kontynuuje linię poprzedniczki.

Lewica się nie boi

Co jest istotą sporu? Jest nią zapowiedź zakończenia nauki historii wraz z końcem I klasy liceum. Potem tylko ci, którzy wybiorą profil humanistyczny i będą zdawać historię na maturze, nadal mają się uczyć tego przedmiotu w formie podsumowania dziejów od antyku po dzień dzisiejszy. Takiej młodzieży jest jednak wyraźna mniejszość. Większość w dwóch ostatnich klasach liceum będzie uczęszczała na zajęcia pod nazwą historia i społeczeństwo, które dziwnie kojarzą się jako współczesna wersja znanego z czasów PRL przedmiotu wiedza o świecie i społeczeństwie. Oni kurs historii skończą więc w wieku 16 – 17 lat.

A przecież między 17. a 19. rokiem życia można i należy wyrabiać u młodych dojrzałe myślenie o historii i patriotyzmie. Tyle że ten czas zwolennicy postępu mogą chcieć wypełnić elementami poprawności politycznej.

Publicyści lewicy wyśmiewają takie obawy. Ale w polemicznym ferworze tylko je potwierdzają. Oto Adam Leszczyński na łamach „Gazety Wyborczej" szydzi z tezy, że edukacyjna lewica chce zniweczyć „z takim trudem odtwarzane (po latach zakłamania PRL) w ostatnich latach podręczniki" – cytat za Tomaszem Wróblewskim ("Rz", 29 marca 2012). Jednocześnie Leszczyński załamuje ręce nad tym, że podręczniki historii są „niesłychanie tradycyjne i koncentrują się głównie na historii politycznej, i to pisanej z perspektywy polskich elit (głównie inteligencji)". Wskazuje, że o „kobietach, mniejszościach czy ludziach z niższych klas społecznych uczeń dowie się bardzo niewiele. Mamy w polskich szkołach pluralizm (o ile realizuje się podstawę programową) i taki lewicowy podręcznik mógłby powstać, ale o ile mi wiadomo, jeszcze go nie ma".

Ale niedługo taki podręcznik pewnie się ukaże. A tymczasem, podejrzewam, nauczyciele uważający się za szermierzy postępu mogą odpowiednio interpretować i wzbogacać programy dydaktyczne. Leszczyński zdumiony jest, że ktoś może taką interpretację przyjąć, i ogłasza: „Nikt przecież (i to jest powracające w prasie prawicowej przekłamanie) nie „zamazuje prawdy", nie cenzuruje podręczników, nie wykreśla „niewygodnych dla władzy epizodów".

Nikt? Ale w każdej chwili może się to zmienić. Wyobrażam sobie, jak ogólne hasło „historia i społeczeństwo" można wypełnić historiozofią wstydu, która opowiadać będzie o Polakach mających swój udział w Holokauście, w przesiedlaniu Ukraińców, wypędzaniu Niemców i tworzeniu po wojnie na Śląsku "polskich obozów koncentracyjnych". Do tego można jeszcze dorzucić wykłady o prześladowaniach kobiet i nietolerancji wobec homoseksualistów.

Uśmiechnięty autorytaryzm

Obawy zdają się tym bardziej uzasadnione, że od pewnego czasu Polacy są zaskakiwani głębokimi reformami wprowadzanymi w sposób równie arbitralny, jak niegdyś czyniono to w PRL. Dobrze  zdefiniowała to prof. Jadwiga Staniszkis. „Więcej jest mechanizmów wymuszających posłuszeństwo wobec władzy. Wiele rzeczy można zrzucić na rynek i nieodpowiedzialność ludzi do podjęcia konkurencji. Trudniej jest ludziom dotkniętym tymi represjami, ludziom spychanym na margines bronić się niż w PRL, gdzie wiele rzeczy znaczyło wprost mówienie nie władzy. Dziś od państwa zależy równie dużo, ale odbywa się to w formie ukrytej. Ludziom trudniej to złapać, nazwać, zrekonstruować".

Kto dzisiaj jeszcze pamięta, że gdy Katarzyna Hall wkraczała jesienią 2007 roku do MEN, wielu przedstawicieli inteligencji oddychało z ulgą. Wreszcie miał się skończyć czas ideologizacji szkoły, którą uosabiał Roman Giertych. Nie minęło wiele czasu, gdy okazało się, że to za rządów pani Hall zaczęła się największa ideologizacja. Nowe lewicowe pomysły zaczęło wprowadzać w życie środowisko metodyków MEN.

Adam Leszczyński pisał w „Wyborczej": „W nowym programie będzie więcej historii społecznej (np. kobiet) niż wzniosłych czytanek o szarżach naszych kawalerzystów – i słusznie. Od dziesięcioleci już historycy poświęcają coraz więcej uwagi dziejom życia społecznego i grup wykluczonych, a mniej wojskowej; niech coś z tego trafi do szkolnych programów".  Publicysta ostro skrytykował zarówno Piotra Zarembę, jak i głodujących, którzy są zdania, że celem historii jest wzmacnianie tożsamości narodu i budowanie patriotyzmu". Jako czynny zawodowo historyk, mający za sobą parę lat uczenia studentów na uniwersytecie, uważam to za oburzającą uzurpację. Jest to traktowanie historii w sposób utylitarny i podporządkowywany polityce – podkreśla. – Przypomnę też, że co do tego, czym jest patriotyzm, nie ma wśród Polaków zgody i zapewne wcale nie byłoby nam łatwo uzgodnić listę postaw, którą taka historiopodobna pedagogika miałaby kształtować".

Wypada tylko podziękować mu za szczerość. Definiuje on historię jako czysto teoretyczną naukę, z której nie należy wyciągać praktycznych wniosków. Przy takim oglądzie dziejów zarówno bohater Szarych Szeregów torturowany na alei Szucha, jak i spekulant, który zapisał się na volkslistę mają być przedstawiani jako dwie równorzędne możliwości wyboru.

Co więcej, Leszczyński twierdzi, że nie ma zgody co do tego, czym jest patriotyzm. Pobrzmiewa w tym sugestia, że w rzeczywistości jest on postawą partyjną. W warunkach polskich istotnie coraz częściej patriotyzm staje się domeną PiS. Ale to raczej dowód na to, jak to ugrupowanie stara się zachować normalność, podczas gdy inne ulegają wzorcom abstrahującej od polskości politycznej poprawności.

A czy ideowi koledzy Adama Leszczyńskiego nie mają swoich pomysłów na nauczanie historii? Czy są w stanie nauczać bez ideologicznych założeń? Oczywiście, nie. Tyle że swoje przekonania ubiorą w kostium zdrowego rozsądku i standardów europejskich. A gdy ktoś będzie żałował dawnej historii, wzruszą ramionami i powiedzą, że przecież młodzieży zupełnie to nie interesuje i do niczego nie jest jej to potrzebne we współczesnym świecie.

Wiedza bez idei

Kiedy zaczął się ten sojusz pragmatyków z Platformy Obywatelskiej z miłośnikami lewicowych i genderowych wizji historii?

Punktem wyjścia mogło być przyjęcie wizji szkoły, zgodnie z którą ma ona kształcić ludzi o określonym profilu zawodowym. Ten nowy trend jest niechętny dawnym ideałom kształcenia ogólnohumanistycznego. Tamten styl uważany jest za mało praktyczny i zbyt drogi dla systemu edukacyjnego państwa. Zauroczeni liberalizmem zwolennicy nowego programu odrzucają prawdę, że nauka historii i literatury ojczystej to ważny element polityki państwowej. Dla nich zobowiązywanie ucznia, by odczuwał więź z przeszłymi pokoleniami, lub narzucanie mu obowiązku czczenia tradycji jest niedopuszczalnym nadużyciem. Gwałtem na młodej osobowości. Faktycznie, gdy promuje się nową tożsamość europejską, skupianie się na historii poszczególnych narodów może się kojarzyć z partykularyzmem i zaściankowością.

Ciekawe, że takie recepty są dobre tylko dla małych państw. Duże – takie jak Francja czy RFN – zawsze znajdą sposób, aby nauczyć młodych obywateli dumy ze swojego państwa, nawet jeśli i tam dominują trendy politycznej poprawności.

W Polsce Platforma podchwyciła nowoczesne tendencje edukacyjne, które można określić jako "wiedzę bez idei". Kolejni ministrowie edukacji z PO z jednej strony ulegają naciskom lobby nauczycielsko-związkowego, z drugiej – metodykom ogarniętym ideami poprawności politycznej. A konflikt dzielący PO i PiS dodatkowo skłania ich do kojarzenia patriotyzmu (czy to w postaci palenia świeczek 10 kwietnia czy kultu dla Żołnierzy Wyklętych) z opozycyjnością.

Cała ta zmiana paradygmatów wychowania maskowana jest sloganami o szkole, która powinna przestać narzucać ideologię, wychować nowoczesnego człowieka, który ma się sprawnie poruszać w świecie. Do tak rozumianego praktycyzmu istotnie nie jest potrzebna gruntowna wiedza humanistyczna. Wystarczy znajomość języków obcych, umiejętność posługiwania się komputerem i jakaś forma przedsiębiorczości. Takie formy szkolnej obrzędowości jak czczenie narodowych rocznic stają się zbędne. Istotnie szkoda czasu na składanie kwiatów na Pawiaku czy grobie księdza Popiełuszki.

Cyniczne tłumaczenia

Propagatorzy nowych programów cynicznie uspokajają, że w nauczaniu historii nic się przecież nie zmienia, bo naprawdę zainteresowani przedmiotem młodzi ludzie poznają dzieje swego kraju w ramach prywatnego hobby. Tacy cynicy będą wskazywać, że przecież wszystkie najważniejsze tygodniki wydają dodatki historyczne. A jeśli ktoś jest dociekliwy, to dowie się o Piłsudskim czy Mikołajczyku z Internetu.

To wyjątkowa perfidia, bo owszem, młode elity znajdą drogę do historycznych książek. Ale w swojej masie polskie gimnazja i licea wypuszczać będą kolejne roczniki całkowicie obojętne na przeszłość i niezdolne do rozpoznawania podstawowych postaci, faktów i dat.

Zwolennicy edukacyjnej rewolucji chcą wywrócić wszystko do góry nogami, choć wmawiają nam, że nic się nie zmieni. Tym bardziej skłania to do zdecydowanego oporu wobec tej edukacyjnej utopii. A ludziom pamiętającym PRL skojarzenia pomiędzy dawnymi próbami stworzenia socjalistycznego człowieka a dzisiejszymi próbami kreowania euroświadomości narzucają się w wyjątkowo mocnej formie.

Autor jest publicystą "Uważam Rze"

W sztafecie głodówek w obronie nauczania historii w szkole – po Krakowie i Warszawie – przyszła kolej na Siedlce. A jednak protest nadal jest ignorowany przez dużą część mediów. Nie stał się też asumptem do rzeczowej dyskusji o tym, jakie znaczenie w wychowaniu gimnazjalistów i licealistów ma nauczanie dziejów ojczystych. Do powiedzenia nie mają też nic dwie najważniejsze osoby w kraju – choć zarówno prezydent, jak i premier są magistrami historii.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?