Więcej niż urok i uczciwość

Przedstawiany jako polityczna oferma, Lech Kaczyński pokazał kilka razy twarz twardego gracza: radząc sobie świetnie na stanowisku ministra sprawiedliwości, walcząc skutecznie o prezydenturę Warszawy, a potem państwa – pisze publicysta

Publikacja: 16.04.2012 20:16

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Kiedy możemy wyrokować, czy polityk był wybitny? Na pewno po upływie czasu, nawet jeśli mamy do czynienia z osobą nieżyjącą.

Musimy się przekonać, czy na jaw wyjdą nowe fakty, ale też spojrzeć na daną postać na tle epoki, kiedy już rozmaite dziejące się jeszcze procesy choć trochę się zamkną, i przede wszystkim na tle innych polityków: zarówno poprzedników, jak i następców. Musimy wreszcie dopuścić i taką myśl, że sami zmienimy zdanie, a nawet doznamy iluminacji.

Mit Krasowskiego

Jest jasne, że koronacja Lecha Kaczyńskiego na wielkiego męża stanu przez obóz IV RP już teraz to wyraz bardziej emocji niż chłodnych ocen. Podobnie jednak jak kampania zmierzająca do pomniejszenia jego osoby, przedstawienia w roli nieudacznika przewracającego się o własne nogi. Ludzie, którzy traktowali go przez lata jako wroga, sami mają dziś poczucie, że są mało wiarygodni jako bezstronni recenzenci. Szukają więc argumentów choć trochę „zewnętrznych". Takich, które można przedstawić jako bezstronne odkrycie prawideł.

Dlatego taką furorę zrobił tekst Roberta Krasowskiego w „Polityce" przedstawiany przez mainstreamowe media jako objawienie. Napisany w tonie chłodnej analizy, różni się od pamfletów, których naprodukowano już setki. Różni się także i tym, że uznaje za wybitnego, nawet jeśli osądza bardzo krytycznie, jego brata Jarosława. Stąd zresztą pewien zamęt w szeregach zwykle zdyscyplinowanego mainstreamu. Jedni Krasowskiego chwalą. Inni zaś, nie ukrywając satysfakcji, bronią Lecha Kaczyńskiego, mniej jednak przed autorem, bardziej przed... prezesem PiS.

Skuteczność, zwycięstwo nie są jedynym kryterium oceny polityka. W pewnych sytuacjach polityczny przywódca po prostu nie może wygrać


Aby nadać opiniom Krasowskiego większą rangę, próbuje się go kreować na kogoś, kim nie jest. Portal Tomasza Lisa opisał go jako postać tajemniczą i stojącą ponad ideowymi podziałami. Dziennikarz Onetu nazywa go ciągle „konserwatywnym publicystą". Jacek Prześluga napisał niedawno na Twitterze, że Krasowski doradzał Januszowi Palikotowi. Krasowski zaprzecza i pewnie ma rację. Ale każdy, kto śledzi jego publicystykę, uzna, że więcej go dziś łączy z poglądami winiarza z Biłgoraja niż najszerzej pojmowanej prawicy.

Jeszcze zabawniejszy jest Waldemar Kumór z „Wyborczej", który dziwi się: jak to, przecież to były naczelny propisowskiego „Dziennika"?  Mądrzejsi redaktorzy z Czerskiej mogliby Kumórowi przypomnieć, że i przed swoimi rządami nad „Dziennikiem", i już pod ich koniec, nie mówiąc o latach następnych, Krasowski z ideami i praktyką PiS prowadził wojnę. Jeśli redaktorzy tego nie przypominają, to dlatego, że i za 20 lat Krasowski będzie dla nich cenny jako świeżo nawrócony, a może nie całkiem nawrócony prawicowiec. Tyle że to nieprawda.

Portret nieudacznika

Portret Lecha Kaczyńskiego, jaki wychodzi spod pióra Krasowskiego, jest jak wszystkie jego portrety sugestywny. „On naprawdę chciał dużo Polsce dać. Niczego dać jej jednak nie potrafił" – orzeka były naczelny „Dziennika", rysując portret sympatycznego, uczciwego naukowca męczącego się na urzędzie i popychanego przez makiawelicznego brata do kolejnych kroków, których nawet nie umiał dobrze wykonywać.

Czy to wizja całkiem nieprawdziwa? Lech Kaczyński źle się czuł w pewnych rolach, a polityka pojmowana jako gra budziła w nim wstręt. I był cholerykiem o zbyt cienkiej  skórze. Co ważniejsze, jego szczere oddanie bratu utrudniało mu wykonywanie ostatniej, najważniejszej misji, jaką otrzymał (choć także sam przed sobą) – prezydenckiej.

Bracia powinni bardziej grać na dwóch fortepianach, wykorzystując swoje naturalne różnice – w poglądach i temperamentach. Lech Kaczyński trochę bardziej zdystansowany od PiS miałby nie tylko większe szanse wyborcze. Skuteczniej też wspierałby projekt pod nazwą IV RP. Fakt, że tak się nie stało, nie wynikał nawet w każdym przypadku z nacisku Jarosława. Były sytuacje, gdy sam lider PiS wolał prezydenta trochę innego, nieskłonnego przemawiać nawet ostrzej od partyjnych polityków. Podobno w roku 2008 doradzał mu podpisanie ustawy o emeryturach pomostowych, właśnie w imię owej prezydenckiej podmiotowości.

Ale już ten przykład pokazuje, że rzeczywistość bywała bardziej skomplikowana. Lech Kaczyński sprzeciwiał się tej ustawie nie po to, aby wspierać PiS-owską opozycję totalną, ale z powodu własnych socjalnych przekonań. W rozmaitych sytuacjach był dużo bardziej samoistny, niż można to było ocenić z zewnątrz. Historia przepychanki wokół traktatu lizbońskiego w roku 2008 to także historia realnego sporu między braćmi. Z drugiej strony miał też znaczny, realny, choć zakulisowy wpływ na brata – zmiękczając jego polityczny projekt inteligenckim liberalizmem.

Zresztą przedstawiany jako polityczna oferma, Lech Kaczyński pokazał kilka razy twarz twardego gracza: radząc sobie świetnie (także wizerunkowo) na stanowisku ministra sprawiedliwości, walcząc skutecznie o prezydenturę Warszawy, potem państwa itd. Nie odstawał tu od najskuteczniejszych zawodników.

Futbol i hokej

Ale zostawmy archeologiczne szczegóły. Istota mojego sporu z Krasowskim polega na tym, że ja nie uważam skuteczności za jedyne kryterium oceny polityka. Do historii przechodzą różne kategorie przywódców: ci, co umieli wprowadzać do krwiobiegu nowe idee, i ci, co je realizowali, a także ci, co nie wprowadzając nowych wizji i pomysłów, okazywali się sprawnymi technikami władzy. Niby wszyscy startowali w tej samej kategorii, ale jedni grali w amerykański futbol, inni w hokeja na trawie.

Kogo dziś wymienilibyśmy jako najwybitniejszego  polskiego polityka? Donalda Tuska, który okazał się najsprawniejszy ze wszystkich w gromadzeniu i zachowaniu jak najdłużej władzy? Czy Jarosława Kaczyńskiego, który na ogół władzy nie uzyskiwał, albo szybko ją tracił (poza władzą nad partią), rządził krajem w pełni tak naprawdę tylko dwa lata, ale za to nasycił polską politykę tak wieloma nowymi tematami, że nienawidzący go Jacek Żakowski uznał go za giganta metapolityki (obok Adama Michnika)?

Jeśli przyjmiemy takie kryterium oceny, Krasowskiemu obce, to Lech Kaczyński był współtwórcą tej agendy. Ważnym i obdarzonym pełną podmiotowością. W takich dziedzinach jak polityka zagraniczna, walka z przestępczością czy polityka historyczna wręcz inspirującym – brata i jego obóz polityczny. To wydaje mi się ważniejsze niż jego słabości i taktyczne błędy. Używając z pewnością przesadnego  porównania: na przykład potęga ducha Gandhiego nie brała się z biegłości w administrowaniu ani politykowaniu w tradycyjnym sensie.

Co więcej, rangę Lecha Kaczyńskiego można rozpoznawać na tle całej ligi. To sam Krasowski nie ma dla niej wielkiego poważania. Nieraz podkreślał, choćby w pierwszym tomie historii III RP, że w polskiej polityce mało komu co się udawało.

Na tle innych

W tym przypadku zderza swego demitologizowanego bohatera z jego poprzednikami Lechem Wałęsą i Aleksandrem Kwaśniewskim. Tego pierwszego sam kiedyś uważał za nieudacznika, ale ostatnio w przywoływanej już książce nie tylko rehabilitował, ale pasował na wielkiego (może to samo zrobi kiedyś z Kaczyńskim, choć nie sądzę).

Tymczasem można wprawdzie uznać, że obaj: Wałęsa i Kwaśniewski, grali bardziej na siebie, bo byli bardziej samodzielni, ale przecież ich bilans nie wypada dobrze. W przypadku Wałęsy pomińmy już pytanie, w imię czego poszukiwał silnej władzy nad państwem, co chciał zrobić dla Polski. Ograniczmy się do uwagi, że swoje wysiłki przegrał sromotnie, wyróżniając się zapamiętałością w niszczeniu własnego politycznego zaplecza. Jeśli dziś odcina kupony, to nie od swojej nieudanej prezydentury.

Ten drugi ma nad nim tę przewagę, że zachował do końca osobistą popularność. Był zresztą zręcznym graczem wyczuwającym intuicyjnie Polaków. Ale już odchodząc z urzędu w grudniu 2005 roku, oglądał upadek własnego obozu. Przyczynił się do niego. I nigdy już swych gigantycznych wpływów w pełni nie odbudował. Nawet jeśli pozostał ważny – jako komentator rzeczywistości, czasem polityczny lobbista.

Na tym tle można spokojniej spojrzeć na bilans prezydentury Kaczyńskiego. Zwłaszcza że nasuwa się jeszcze jedna uwaga. Są okoliczności, kiedy najsprawniejszy polityk wygrać nie może. Wątpię, aby się to mogło udać Lechowi Kaczyńskiemu, nawet bez jego uzależnienia od brata czy bez jego  usposobienia.

Jakie boisko?

Krasowski powinien to szczególnie dobrze wiedzieć, bo ma za sobą podobne doświadczenia w świecie mediów. Najpotężniejsza wola, ba, największa taktyczna zręczność, nie zawsze wystarczą – i politycznemu, i medialnemu liderowi.

Użyjmy przykładu egzotycznego: czy socjalistyczny premier Francji z późnych lat 30. Leon Blum mógł przerobić tamten kraj na swoją modłę? Nie mógł, zbyt potężne siły się przeciw niemu sprzysięgły. Opór kapitału, starej biurokracji, sądów i mediów wystarczyły, aby powstrzymać falę socjalnych reform i zgotować lewicowemu wizjonerowi klęskę. Z braćmi Kaczyńskimi było podobnie. W tym sensie i Jarosław, i Lech nie startują w tej samej kategorii co Tusk, Kwaśniewski czy Leszek Miller. Że sami swoim przeciwnikom czasem pomagali, to inna sprawa.

Z tych pozycji patrząc, trudno też porównywać siłę ataków wymierzonych w Wałęsę, Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego – a Krasowski stawia między nimi znak równości. Dwaj pierwsi musieli się owszem zmagać z czasem złośliwymi kampaniami innych polityków. Ale doznawali zarazem, zwłaszcza ten drugi, błogosławionej opieki medialnego klosza. Wałęsa był czarnym ludem dla mediów tylko w latach 1990 – 1991, potem coraz częściej korzystał z ochrony. Choć i tak nie umiał jej  wykorzystać. Kwaśniewski to z kolei pupil kolorowej prasy, infotainmentu, świata show-biznesu. Tego samego, który dla Kaczyńskiego miał drwiny lub milczącą wzgardę.

Gdyby Wałęsa lub Kwaśniewski przeszli lekcję dawaną przez każdego, najbardziej niemądrego radiowego didżeja, jaką przeszli Kaczyńscy, gdyby doznali czegoś,  co ja właśnie nazywam „przemysłem pogardy", moglibyśmy ich stawiać naprzeciw siebie. Ale takiej lekcji nie przeszli, i Krasowski to wie. Mimo to tworzy mit idealnie symetrycznych warunków.

Lech Kaczyński za to już przeszedł do historii jako rycerz kierunku polityki, który bez niego byłby dużo słabszy, albo którego nie byłoby w ogóle. Jednym jest ten kierunek drogi, innym – nie. Ale rzetelny sędzia powinien w nim dostrzec coś więcej niż urok osobisty i uczciwość. Pod warunkiem, że ten sędzia nie sprowadzi polityki do szachowego meczu rozgrywanego przez maszyny. Polityka to także pomnażanie wspólnego dobra.

Kiedy możemy wyrokować, czy polityk był wybitny? Na pewno po upływie czasu, nawet jeśli mamy do czynienia z osobą nieżyjącą.

Musimy się przekonać, czy na jaw wyjdą nowe fakty, ale też spojrzeć na daną postać na tle epoki, kiedy już rozmaite dziejące się jeszcze procesy choć trochę się zamkną, i przede wszystkim na tle innych polityków: zarówno poprzedników, jak i następców. Musimy wreszcie dopuścić i taką myśl, że sami zmienimy zdanie, a nawet doznamy iluminacji.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?