Skończmy z wielkim psuciem

Nie wierzę w dotyczące wyższych uczelni reformy ministerialne. Nie mają one zresztą nic wspólnego z nowoczesnością – deklaruje profesor Uniwersytetu Gdańskiego w rozmowie z Rafałem Mierzejewskim

Publikacja: 14.05.2012 02:43

Red

Rz: Zasłynęła pani poruszającym wystąpieniem o stanie szkolnictwa wyższego w Polsce. Co ma pani mu do zarzucenia? Czy uniwersytety nie powinny kształcić absolwentów na rynek pracy?

Uniwersytety, a zwłaszcza wydziały humanistyczne, nie kształcą zawodowo. Niestety, to fałszywe przekonanie, że powinny to robić,  upowszechniło się. Występuję w imieniu szerszego środowiska humanistyki, setki ludzi piszą do mnie e-maile. Kierunek, jaki nadajemy współcześnie humanistyce, rozmija się nie tylko z naszymi akademickimi oczekiwaniami, ale także z potrzebami społecznymi. Chciałam się upomnieć o tożsamość humanistyki, do której nie pasuje narzucany brutalnie paradygmat technokratyczny.

Chce pani powiedzieć, że humanistykę warto wspierać, nawet jeśli nie tworzy wartości potrzebnych na rynku?

Ona tworzy inne wartości, też potrzebne, a nawet szczególnie potrzebne technokratycznemu społeczeństwu. Nawiążę do epoki romantyzmu – Juliusz Słowacki swego czasu stał się bohaterem jednej z konferencji na Uniwersytecie Gdańskim poświęconej literaturze i pieniądzu. Poeta w tzw. mistycznym okresie swojego życia, czyli wtedy, kiedy uważał, że otrzymał objawienie, odnajdywał się świetnie w rzeczywistości kapitalistycznej. Grał na giełdzie, prowadził dokładne rachunki księgowe, miał akcje, handlował nimi. Słowacki zwracał uwagę na prawidłowość, której my dzisiaj bronimy – ważny jest ruch pieniądza, ale przede wszystkim ważne jest to, z jakiej myśli ten ruch się zaczyna. Ta myśl ma być nie tylko myślą intelektualną, ale też etyczną.

Pewnie nie przypadkiem liberał Adam Smith zatytułował jedno ze swoich największych dzieł „Teoria uczuć moralnych"...

Jerzy Stempowski powiedział, że najlepszym prezesem banku mógłby być człowiek po filologii klasycznej. Nie ma tu kolizji, nie ma konfliktu między świadomością humanistyczną a robieniem biznesu. Inaczej to wygląda, kiedy myśl humanistyczna zamiera, więdnie, jest postponowana. Być może jest to jedna z przyczyn kryzysu gospodarczego na świecie...

Mówi pani, że dostaje setki e-maili. Z poparciem czy wręcz przeciwnie?

Piszą grupy ludzi. Pierwsza jest autentycznie zrozpaczona i zrezygnowana. Ma poczucie, że ich marzenia, plany życiowe, praca naukowa poszły na marne. Sądzą, iż dokonuje się celowe, świadome niszczenie źródeł i korzeni europejskiej i polskiej kultury. Według nich jakiekolwiek działania nie mają szansy powodzenia. To często wybitni uczeni. Druga postawa ma charakter pragmatyczno-cyniczny. Rozwój cywilizacyjny, sytuacja na świecie, demokratyzacja społeczeństwa wymagają, by dostęp do nauki był jak najszerszy, co musi skutkować obniżeniem poziomu. Trójstopniowe studia są tego wyrazem: marne licencjaty, słabi magistrzy, ten kto jest lepszy, zrobi doktorat. W tym modelu nie ma co się buntować i nie ma sensu zabiegać o zmiany. Przedstawiciele tej grupy to często profesorowie, politycy i urzędnicy. Cechuje ich kamienny spokój i lekceważąca wyższość. Potem mamy naiwnych idealistów, do których i ja się zaliczam. Wyrażamy nadzieję, że można coś zmienić. Pobudzamy w sobie energię do podjęcia działania. Największy opór przed zmianami stawiają pragmatycy. Zarzucając mi romantyzm, mając na myśli jałowy sentymentalizm. Tymczasem romantyzm, szczególnie polski, to kopalnia nowatorskich myśli. Humaniści nie tylko mają bronić wartości etycznych, ale także zapewniać ciągłość myśli i wybiegać myślą i wyobraźnią naprzód. Materia i duch muszą się komunikować.

To może trzeba zaproponować coś, co nie byłoby utopią. Może uczelnie powinny ze sobą konkurować?

Niewątpliwie jest potrzebna  większa samodzielność i konkurencja między uczelniami, natomiast szkolnictwo wyższe nigdzie nie ma charakteru doskonale rynkowego i nie może, nie powinno mieć. Uczelnie w Polsce ma urynkowić  lansowana ostatnio polityka przyznawania grantów. Trzeba się o nie, z dużym nakładem energii, czasu i papierkowej roboty, starać; kto będzie miał lepszy projekt, ten dostanie grant. Tylko że przez to kadra akademicka grzęźnie w biurokracji. Poza tym humaniści w niewielkim stopniu mogą zabiegać o te dotacje, są one dostosowane do potrzeb nauk ścisłych, przyrodniczych, ekonomicznych. Pojawia się też mechanizm biurokratycznej kontroli. Projekty trzeba rozliczać i pisać sprawozdania, wybierać takie, na które decydenci spojrzą  łaskawym okiem, tylko że to ogranicza przestrzeń myślenia i badań.

To jest w pewnym sensie sterowane, oczywiście nie mam tu na myśli cenzury. Poza tym zagrożeniem dla nauki jest związane z tym niebezpieczeństwo klosza ideologicznego czy metodologicznego. To ma być wolność uniwersytecka?

A reformy ministerialne nie przyniosą efektu?

Nie wierzę w żadne reformy ministerialne. Zmiana nie przyjdzie z góry. Jak dotąd, odbywa się wielkie psucie. Poza tym państwo w sposób szczególny pojmuje nowoczesność, te reformy z nowoczesnością nie mają nic wspólnego Jeśli uniwersytety, studenci i pracownicy nic nie zrobią, to sytuacja będzie się pogarszała. Nadzieję rodzi fakt, że jest dużo ludzi, którzy się z tym nie godzą.

Nie jest pani zbyt surowa? Tylko Uniwersytet Karola w Pradze z uczelni środkowoeuropejskich wyprzedza polskie w rankingu szanghajskim...

Na naszych flagowych uczelniach zdaje się już egzaminy przez telefon, bo naukowcy nie mają czasu dla studentów. Zła sytuacja innych nie powinna nas usprawiedliwiać. Poza tym nie zachwycajmy się zagranicznymi wzorcami. Może warto mieć własne zdanie i punkt widzenia. Przecież na zachodnich uczelniach są też rozmaite choroby, możemy niektórych uniknąć. Trzeba mieć ambicje własne, a nie małpiarskie...

Jedną z przyczyn chorób systemu jest nieusuwalność i pewność siebie naukowców, a pani stawia zarzut, iż adiunkci są zatrudniani na czas określony. Co w tym złego?

Problemem jest to, że niektórzy są skrajnie nieusuwalni, a inni skrajnie zagrożeni, w tym wypadku adiunkci. Poza tym konkursy na ich stanowiska mają charakter fikcyjny... Osobiście jestem za większą mobilnością międzyuczelnianą kadry. Rzeczywiście człowiek na zamrożonym etacie stara się mniej, także na uczelni.

Tam, gdzie państwo ma coś do powiedzenia, konkursy bywają ustawiane.

Ale mamy na to się godzić? Ogłasza się konkursy na całą Polskę, ludzie się zjeżdżają, a przyjmuje się „swojego", żeby go nie skrzywdzić. To hipokryzja...

Może za dużo jest doktorów? Dziś doktorat to poziom magistra sprzed kilkudziesięciu lat.

Pewnie tak. Problemem jest to, że uczelnie, które mają swoje senaty, rady wydziałów, nie mają samodzielności w nadawaniu uprawnień, centralizm nie pozwala na różnicowanie jakości. Lepsze, bardziej ambitne uczelnie w wolnym systemie mogłyby nadawać mniej tytułów. W dużej mierze problemy biorą się z biurokracji.

To porozmawiajmy o tym. W Wielkiej Brytanii na jednego nauczyciela przypada czterech urzędników. Chyba zawsze unowocześnianie szkolnictwa z poziomu centralnego prowadzi do rozrostu biurokracji.

O tym właśnie mówiłam. Coraz więcej urzędników i funkcji biurokratycznych kadry akademickiej niszczy szkolnictwo wyższe. Tony papierów, wniosków, sprawozdań, sylabusów po to, by dostać punkty, a jak się dostaje punkty, to są pieniądze. Rozumiem swoich kolegów, którzy to nocami wypełniają. To administracja państwowa ich do tego zmusza. Papier zastępuje poczucie odpowiedzialności i funkcje naukowe. To permanentna kontrola ze strony państwa. W dodatku niczemu nie służy, poza jałową sprawozdawczością.

Jakie widzi pani wyjście z sytuacji?

Reformy, ale nie odgórne, autonomia uczelni w reformowaniu.

Proponuje pani rewolucję na wzór tej z 1968 r.?

Bez przesady. Nie przywołuję ideologicznych haseł paryskiego maja 1968 roku ani nie wzywam do palenia uniwersytetów. Chodziło mi o ten rewolucyjny gniew, odwagę powiedzenia „dosyć tego", o impet wyobraźni stwarzającej nowe projekty  i o determinację do działań zmierzających do radykalnej zmiany, nie prowizorycznych, cząstkowych poprawek.

Prof. dr hab. Ewa Nawrocka jest pracownikiem Zakładu Teorii Literatury Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego, wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Szekspirowskiego

„Rzeczpospolita" rozpoczyna cykl materiałów poświęconych kondycji polskich uczelni. Opiszemy problemy, z którymi zmagają się szkoły wyższe, i odpowiemy, skąd się wzięły. Eksperci podzielą się opiniami, jak powinien zostać zreformowany ten sektor edukacji. Pokażemy także pozytywne przykłady z innych krajów.

Rz: Zasłynęła pani poruszającym wystąpieniem o stanie szkolnictwa wyższego w Polsce. Co ma pani mu do zarzucenia? Czy uniwersytety nie powinny kształcić absolwentów na rynek pracy?

Uniwersytety, a zwłaszcza wydziały humanistyczne, nie kształcą zawodowo. Niestety, to fałszywe przekonanie, że powinny to robić,  upowszechniło się. Występuję w imieniu szerszego środowiska humanistyki, setki ludzi piszą do mnie e-maile. Kierunek, jaki nadajemy współcześnie humanistyce, rozmija się nie tylko z naszymi akademickimi oczekiwaniami, ale także z potrzebami społecznymi. Chciałam się upomnieć o tożsamość humanistyki, do której nie pasuje narzucany brutalnie paradygmat technokratyczny.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?