Rz: Zasłynęła pani poruszającym wystąpieniem o stanie szkolnictwa wyższego w Polsce. Co ma pani mu do zarzucenia? Czy uniwersytety nie powinny kształcić absolwentów na rynek pracy?
Uniwersytety, a zwłaszcza wydziały humanistyczne, nie kształcą zawodowo. Niestety, to fałszywe przekonanie, że powinny to robić, upowszechniło się. Występuję w imieniu szerszego środowiska humanistyki, setki ludzi piszą do mnie e-maile. Kierunek, jaki nadajemy współcześnie humanistyce, rozmija się nie tylko z naszymi akademickimi oczekiwaniami, ale także z potrzebami społecznymi. Chciałam się upomnieć o tożsamość humanistyki, do której nie pasuje narzucany brutalnie paradygmat technokratyczny.
Chce pani powiedzieć, że humanistykę warto wspierać, nawet jeśli nie tworzy wartości potrzebnych na rynku?
Ona tworzy inne wartości, też potrzebne, a nawet szczególnie potrzebne technokratycznemu społeczeństwu. Nawiążę do epoki romantyzmu – Juliusz Słowacki swego czasu stał się bohaterem jednej z konferencji na Uniwersytecie Gdańskim poświęconej literaturze i pieniądzu. Poeta w tzw. mistycznym okresie swojego życia, czyli wtedy, kiedy uważał, że otrzymał objawienie, odnajdywał się świetnie w rzeczywistości kapitalistycznej. Grał na giełdzie, prowadził dokładne rachunki księgowe, miał akcje, handlował nimi. Słowacki zwracał uwagę na prawidłowość, której my dzisiaj bronimy – ważny jest ruch pieniądza, ale przede wszystkim ważne jest to, z jakiej myśli ten ruch się zaczyna. Ta myśl ma być nie tylko myślą intelektualną, ale też etyczną.
Pewnie nie przypadkiem liberał Adam Smith zatytułował jedno ze swoich największych dzieł „Teoria uczuć moralnych"...