Obecny stan Polski i świata zachodniego widziany jest od strony objawów: bezrobocie, biurokracja, rosnący dług publiczny, kryzys emerytalny. Trzeba jednak dostrzec i przyczyny: zbytnią rolę rządu w gospodarce i nadmiar przepisów. Jako receptę na problemy proponuje się jednak jeszcze więcej sektora rządowego, zwanego ładnie publicznym, więcej wydatków i nowe przepisy. A że lekarstwo szkodzi? Trzeba zwiększyć dawkę.
Stoi za tym stanem rzeczy teoria ekonomiczna Johna Keynesa, ogłoszona w pełnej formie w 1936 roku, w odpowiedzi na światowy kryzys gospodarczy. Mówiąc w największym skrócie, polegała ona na tym, że w obliczu kryzysu rządy powinny wydawać więcej pieniędzy, aby stymulując w ten sposób popyt i inwestycje, doprowadzić do wzrostu produkcji i pełniejszego zatrudnienia.
Odpowiadało to praktyce New Dealu wprowadzonego przez prezydenta Franklina Roosevelta w 1933 roku w związku z tym kryzysem (notabene w programie wyborczym obiecywał on coś odwrotnego - ograniczenie interwencji rządu w gospodarkę!). Keynes zalecał progresję podatkową, wydatki socjalne i ustalanie stóp procentowych. Zalecał też znaczny wzrost roli rządu w gospodarce, choć zostawiał pole dla inicjatywy indywidualnej. Dopuszczał deficyt budżetowy, a tym samym zadłużanie się rządów.
I rządy poszły w tym kierunku. Czy słusznie? Nie mamy dla porównania rzeczywistości równoległej, świata, który by się w pełni trzymał wolności gospodarczej i ograniczał sektor rządowy. Zauważyć jednak trzeba, że przez kilkadziesiąt lat przed tą zmianą wzrost gospodarczy w Europie i Ameryce był szybszy niż przez kilkadziesiąt lat po. Kraje, które pozostają konsekwentnie wolnorynkowe, ograniczając rolę władzy do tworzenia ram dla inicjatywy indywidualnej, osiągnęły lepsze wyniki (Singapur, Hongkong, Tajwan).
Coś z niczego
Gdzie tkwił błąd? Otóż Keynes łudził siebie i innych nadzieją, że z wartości wirtualnej i umownej, jaką są wypuszczane na rynek pieniądze, niemające pokrycia w złocie, powstanie wartość materialna, czyli produkcja i zatrudnienie. Odpowiada to nadziei na zbudowanie „perpetuum mobile", maszyny poruszającej się bez końca, a więc dającej więcej energii, niż otrzymała.