Obama już zrozumiał, inni nie

Lewica proponuje rezygnację z polityki historycznej. Ale upaja się nią, gdy można uderzyć w Polskę i Polaków - pisze publicysta

Publikacja: 30.05.2012 19:52

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Sformułowanie „polskie obozy śmierci" w ustach przywódcy najpotężniejszego państwa na świecie to już nie jest zwykła gafa, przejęzyczenie czy błąd w teleprompterze. Czym innym jest pomyłka niedouczonego redaktora „The New York Timesa", a czym innym monstrualny blamaż prezydenta Stanów Zjednoczonych. Szczególnie, jeśli „polskie obozy śmierci" wybrzmiewają w takich okolicznościach: Jan Karski został pośmiertnie uhonorowany najwyższym amerykańskim odznaczeniem cywilnym właśnie za to, że poinformował świat o zbrodniach dokonywanych w Europie Środkowej przez konkretnych sprawców.

Co ciekawe, w krótkiej notce biograficznej o Janie Karskim zamieszczonej na stronie internetowej Białego Domu jest także mowa o „okupacji" - nie niemieckiej jednak, lecz „nazistowskiej" ("under Nazi occupation"). Ktoś musiał się więc wysilić, aby do tekstu nie wkradło się słowo „German", które akurat w tym wypadku byłoby jak najbardziej stosowne.

Premier Tusk i minister Sikorski zareagowali szybko i stanowczo, domagając się od amerykańskich władz przeprosin. I była to reakcja właściwa. Aczkolwiek niektórzy obserwatorzy mówili o przesadnej nerwowości i niepotrzebnym „wzmożeniu patriotycznym" prawicowych polityków i publicystów. „Te reakcje są nie tyle histeryczne, ile idiotyczne" - powiedział prof. Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. Zaznaczył wprawdzie, że trzeba o sprawie głośno krzyczeć, ale stwierdził też, że prezydent USA uległ „językowemu stereotypowi". Według niego Obama, mówiąc o „polskich obozach", miał na myśli ich geograficzne położenie.

Niemniej w dyplomacji powinno się używać języka, który nie pozostawia miejsca na domysły. Żaden poważny polityk nie pozwoli sobie na użycie zestawienia „tybetańskie represje", by potem tłumaczyć, iż chodziło mu o „geograficzne umiejscowienie" prześladowań dokonywanych przez chińskich komunistów. Żaden poważny polityk nie określi Hołodomoru mianem „ukraińskiej akcji" czy, tym bardziej, „ukraińskiego ludobójstwa". Żaden poważny polityk nie nazwie pacyfikacji Lidic z czerwca 1942 roku „czeską rzezią" tylko dlatego, że miała ona miejsce na terenie Czech.

I jeszcze jeden, współczesny przykład: proszę sobie wyobrazić prezydenta Polski, który mówi o „amerykańskich zamachach z 11 września 2001 r.". Czy urzędnicy Departamentu Stanu siedzieliby wtedy cicho? Czy ambasada USA machnęłaby ręką, uznając, że nie ma powodu do histerii?

Kompleksy tylko u nas

„Machnijmy na to ręką" - proponuje wielu komentatorów. Sławomir Sierakowski z „Krytyki Politycznej" twierdzi wręcz, że trwająca od lat batalia o wyrugowanie „polskich obozów śmierci" z medialnego obiegu to zawracanie głowy. Lewica od dłuższego czasu postuluje, by zrezygnować z prowadzenia polityki historycznej, gdyż obnaża ona rzekomo nasze narodowe kompleksy.

Jeżeli polityka historyczna ma świadczyć o narodowych kompleksach, to znajdziemy co najmniej kilka narodów dużo bardziej zakompleksionych od nas. Anglicy dbają o to, byśmy pamiętali o bohaterskiej obronie Londynu przed niemieckimi (przepraszam: nazistowskimi) nalotami, a nie o tym, że ich marynarze strzelali do rozbitków z Kriegsmarine. Francuzi „histerycznie" czczą bojowników Résistance, ale jakoś niechętnie opowiadają o pociągach pełnych Żydów wyjeżdżających z Vichy.

Paradoksalnie polska lewica upaja się polityką historyczną, kiedy można dzięki niej wskazać Polaków (najlepiej wszystkich) jako winnych tej czy innej masakry. Sięganie w przeszłość, analizowanie mniej czy bardziej wiarygodnych świadectw oraz interpretowanie pojedynczych słów ma wtedy głęboki sens. Marcin Wojciechowski z „Gazety Wyborczej" pisał w lutym br.: „Za sprawą filmu Pawła Siegera «Polskie obozy koncentracyjne» wraca dyskusja o obozach pracy w latach 1945 - 1949. (...) Część historyków i publicystów - zwłaszcza z prawicy - protestuje przeciwko określeniu «polskie obozy». Zgadzam się, że trzeba walczyć z taką zbitką w odniesieniu do hitlerowskich obozów koncentracyjnych podczas wojny (...). Ale po wojnie Polska była już państwem. Niesuwerennym, ale jednak państwem. (...) Uchylanie się od terminu «polskie obozy koncentracyjne» z okresu powojennego jest więc niepoważne. (...) Zbrodni komunistycznych dokonywali najczęściej Polacy. Szeregowymi wykonawcami nie byli przysłani z Moskwy oficerowie, lecz ludzie - często różnej narodowości, w tym żydowskiej - ale utożsamiający się z Polską, mający polskie dokumenty, nazwiska, mówiący po polsku. Najwyższy czas mieć odwagę to przyznać, a nie stroić się wiecznie w piórka ofiar.

Proszę zwrócić uwagę: Wojciechowski nie pisze już o „położeniu geograficznym", tylko o narodowości sprawców. To były „polskie obozy", gdyż katami byli Polacy.

Chwała i ciężar

Niekiedy mamy do czynienia z przypadkami kuriozalnymi, gdy „obóz postępu" broni... innych narodów przed „szowinizmem" polskiej prawicy. Gdy kilka lat temu Jarosław Kaczyński stwierdził, że „gdyby nie agresja niemiecka w 1939 r. Polska liczyłaby dziś 66 mln mieszkańców", lewica zawrzała, oskarżając szefa PiS, iż obraża kanclerz Merkel. Pozostaje zagadką, dlaczego wówczas Sławomir Sierakowski, Włodzimierz Cimoszewicz et consortes nie stwierdzili po prostu: „Machnijmy na to ręką".

Odpowiadając Wojciechowskiemu: my nie musimy się stroić w piórka ofiar, bo nimi po prostu byliśmy. I nawet najsprytniejsze manipulacje Jana Tomasza Grossa tej prawdy nie wypaczą. Owszem, nosimy też w sobie ciężar przedwojennego getta ławkowego, Jedwabnego, Kielc, nie zapomnieliśmy o wszystkich tych Żydach, którzy zostali wydani na śmierć przez Polaków. Wciąż nie zmienia to jednak faktu, iż byliśmy ofiarami tamtej wojny, że wywołali ją Niemcy, i że obozy koncentracyjne nie były „polskie".

Barack Obama chyba już to zrozumiał. Jeżeli szef „Krytyki Politycznej" nie jest w stanie tego zrozumieć, nic na to nie poradzę.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Sformułowanie „polskie obozy śmierci" w ustach przywódcy najpotężniejszego państwa na świecie to już nie jest zwykła gafa, przejęzyczenie czy błąd w teleprompterze. Czym innym jest pomyłka niedouczonego redaktora „The New York Timesa", a czym innym monstrualny blamaż prezydenta Stanów Zjednoczonych. Szczególnie, jeśli „polskie obozy śmierci" wybrzmiewają w takich okolicznościach: Jan Karski został pośmiertnie uhonorowany najwyższym amerykańskim odznaczeniem cywilnym właśnie za to, że poinformował świat o zbrodniach dokonywanych w Europie Środkowej przez konkretnych sprawców.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?