Sformułowanie „polskie obozy śmierci" w ustach przywódcy najpotężniejszego państwa na świecie to już nie jest zwykła gafa, przejęzyczenie czy błąd w teleprompterze. Czym innym jest pomyłka niedouczonego redaktora „The New York Timesa", a czym innym monstrualny blamaż prezydenta Stanów Zjednoczonych. Szczególnie, jeśli „polskie obozy śmierci" wybrzmiewają w takich okolicznościach: Jan Karski został pośmiertnie uhonorowany najwyższym amerykańskim odznaczeniem cywilnym właśnie za to, że poinformował świat o zbrodniach dokonywanych w Europie Środkowej przez konkretnych sprawców.
Co ciekawe, w krótkiej notce biograficznej o Janie Karskim zamieszczonej na stronie internetowej Białego Domu jest także mowa o „okupacji" - nie niemieckiej jednak, lecz „nazistowskiej" ("under Nazi occupation"). Ktoś musiał się więc wysilić, aby do tekstu nie wkradło się słowo „German", które akurat w tym wypadku byłoby jak najbardziej stosowne.
Premier Tusk i minister Sikorski zareagowali szybko i stanowczo, domagając się od amerykańskich władz przeprosin. I była to reakcja właściwa. Aczkolwiek niektórzy obserwatorzy mówili o przesadnej nerwowości i niepotrzebnym „wzmożeniu patriotycznym" prawicowych polityków i publicystów. „Te reakcje są nie tyle histeryczne, ile idiotyczne" - powiedział prof. Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. Zaznaczył wprawdzie, że trzeba o sprawie głośno krzyczeć, ale stwierdził też, że prezydent USA uległ „językowemu stereotypowi". Według niego Obama, mówiąc o „polskich obozach", miał na myśli ich geograficzne położenie.
Niemniej w dyplomacji powinno się używać języka, który nie pozostawia miejsca na domysły. Żaden poważny polityk nie pozwoli sobie na użycie zestawienia „tybetańskie represje", by potem tłumaczyć, iż chodziło mu o „geograficzne umiejscowienie" prześladowań dokonywanych przez chińskich komunistów. Żaden poważny polityk nie określi Hołodomoru mianem „ukraińskiej akcji" czy, tym bardziej, „ukraińskiego ludobójstwa". Żaden poważny polityk nie nazwie pacyfikacji Lidic z czerwca 1942 roku „czeską rzezią" tylko dlatego, że miała ona miejsce na terenie Czech.
I jeszcze jeden, współczesny przykład: proszę sobie wyobrazić prezydenta Polski, który mówi o „amerykańskich zamachach z 11 września 2001 r.". Czy urzędnicy Departamentu Stanu siedzieliby wtedy cicho? Czy ambasada USA machnęłaby ręką, uznając, że nie ma powodu do histerii?