Bezpardonowo atakuje wszelkie próby choćby podjęcia debaty na temat zmian w sposobie pracy pedagogów, co więcej, grozi strajkiem, jeśli ktokolwiek podniesie rękę na Kartę nauczyciela. Akt prawny rodem z PRL, rujnujący system oświaty, finanse samorządów i państwa.
171 tys. nauczycieli, tj. 96 proc. uczestników sondażu przeprowadzonego przez ZNP, jest gotowych protestować - zapowiedział prezes związku. To reakcja na zgłaszane nieśmiało przez gminy - one dźwigają gros ciężaru nauczycielskich superprzywilejów - zmiany w systemie oświaty. Związek w odwecie straszy manifestacją i strajkiem.
A cóż takiego oczekują od pedagogów samorządy? Chcą m.in. ułatwić przekazywanie szkół w ręce rodziców czy stowarzyszeń, wprowadzić wyższe pensum nauczycielskie. Jeden i drugi postulat jest bardzo logiczny - w dobie likwidacji szkół warto szukać elastycznych rozwiązań, a polscy nauczyciele, czego dowodzą dane OECD, pracują przy tablicy najkrócej na świecie. Prezes Broniarz, który próbował je podważać w sądzie, przegrał w ubiegłym miesiącu proces z „Dziennikiem Gazetą Prawną", która piórem Artura Grabka, obecnie dziennikarza „Rzeczpospolitej", nagłośniła wyniki OECD. Co ciekawe, w ubiegły piątek prezes Broniarz znów zaatakował naszego dziennikarza, zarzucając mu kłamstwo. Zupełnie nie wiadomo dlaczego - „Rz
Karta to niemal same szkody. Przyczynia się do niedostosowania szkół do potrzeb rodziców, obniża jakość kształcenia, zabija ponadprzeciętną aktywność wyróżniających się nauczycieli, powoduje negatywną selekcję do zawodu. Skutkuje też marnotrawstwem pieniędzy - gdyby nauczyciele pracowali więcej, a gminy mogły elastyczniej ich wynagradzać, wydawalibyśmy na ten cel mniej i kupowali lepszą jakość edukacyjnych usług. Karta jest też nieprzyjazna dla rodzin. Cóż mają począć z pociechami rodzice w niezliczone, sięgające blisko 100 dni w roku, przerwy w pracy szkół?
Uprzywilejowane kasty zaciekle bronią swoich interesów. Często nawet latami. Przykład premier Margaret Thatcher, która potrafiła przełamać w imię dobra ogółu opór górników, dowodzi, że politycy mogą jednak coś z tym zrobić. Tyle tylko, że do tego potrzeba męża stanu. U nas jest to towar niezwykle deficytowy.