Niemcy nie rządzą już Unią

Przed ubiegłotygodniowym szczytem strefa euro przypominała skazańca, któremu pętla powoli zaciskała się na szyi. Podczas spotkania w Brukseli stryczek został nieco poluźniony, choć nie może być jeszcze mowy o ułaskawieniu - pisze publicysta

Publikacja: 02.07.2012 19:36

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Żaden z kilkunastu poprzednich "kluczowych szczytów" nie przyniósł przełomu w walce z kryzysem - mimo zapewnień politycznych przywódców, że właśnie minęliśmy ostatni zakręt i wyszliśmy na prostą. Po początkowej euforii, kilku dniach giełdowych zwyżek i spadków rentowności obligacji, zazwyczaj przychodziło otrzeźwienie. Wracało poczucie, iż liderzy Starego Kontynentu są całkowicie bezradni: zarówno wobec problemów państw, przygniecionych ciężarem długów, jak i kłopotów banków, sparaliżowanych toksycznymi aktywami.

Jednak tym razem przełom rzeczywiście nastąpił. Unia zmieniła taktykę: przestała obsesyjnie myśleć o tym, jak zmusić południe Europy do jeszcze większych oszczędności. Przestała stawiać wyśrubowane warunki dla krajów, które chciałyby otrzymać pomoc finansową. Przestała szukać nowych pieniędzy, którymi można by zasilić fundusz ratunkowy, lecz zaczęła się zastanawiać, jak lepiej wykorzystać te, które ma do dyspozycji. I, co najistotniejsze, przestała podążać krok w krok za Angelą Merkel.

Kolejka do wierzytelności

Atmosfera przed szczytem była niezwykle napięta. Wydawało się, że nic już nie uchroni przed finansową zarazą dwóch kolejnych krajów eurolandu: Hiszpanii i Włoch. W tym pierwszym załamał się sektor bankowy i tylko obietnica wsparcia ze strony UE powstrzymała rynkową panikę. Oprocentowanie obligacji od kilku tygodni systematycznie rosło, a premier Mariano Rajoy przestrzegał, iż za chwilę hiszpański rząd nie będzie w stanie finansować swojej działalności. Z kolei jego włoski kolega Mario Monti zapowiedział, iż jest gotów siedzieć w Brukseli aż do skutku dopóki nie uzyska gwarancji, iż Unia coś wreszcie zrobi z przerażającą galopadą spreadów.

Upór obu premierów przyniósł skutki. Rada Europejska podjęła kilka decyzji, które mogą wreszcie wyprowadzić państwa i banki z niebezpiecznego korkociągu. Mogą, chociaż oczywiście nie muszą. Ułaskawienie jeszcze nie nadeszło, ale pojawiła się iskierka nadziei.

Najważniejsza bodaj zmiana dotyczy funkcjonowania Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (który ma się wkrótce przekształcić w Europejski Mechanizm Stabilizacyjny EMS). Fundusz ten miał być kołem ratunkowym dla zadłużonych państw, ale jego działanie sprowadzało się wyłącznie do udzielania pożyczek i pilnowania, czy beneficjent spełnia wszystkie warunki pomocy. Rada postanowiła, że EMS będzie mógł także kupować obligacje państw eurolandu oraz bezpośrednio dokapitalizowywać banki.

Planowane zasoby EMS to 500 mld euro, co przy wielkości długu Hiszpanii i Włoch (2,7 biliona euro) nie jest kwotą oszałamiającą, ale rynek otrzymał wyraźny sygnał: pojawił się oto nowy gracz, który swoimi zakupami może się przyczynić do zduszenia rentowności obligacji najbardziej zagrożonych państw. To osobiste zwycięstwo Mario Montiego, który domagał się takiego właśnie rozwiązania, choć nie udało mu się przekonać partnerów, aby fundusz był uruchamiany automatycznie gdy oprocentowanie papierów dłużnych przekraczałoby ustaloną wcześniej granicę.

Ponadto kraje, które dostaną wsparcie ze strony EMS, nie będą już musiały spłacać swoich zobowiązań wobec funduszu w pierwszej kolejności, albowiem EMS utraci status uprzywilejowanego wierzyciela. To m.in. z powodu tego statusu prywatni inwestorzy (np. banki) nie kwapili się do kupowania obligacji Włoch, Hiszpanii czy Portugalii, obawiając się, że w ostatecznym rozrachunku to oni poniosą najboleśniejsze konsekwencje ewentualnej plajty. Tak było w przypadku Grecji [pauza] niektóre banki odpuściły rządowi w Atenach nawet ponad 70 proc. długu, podczas gdy Europejski Bank Centralny, który ma status uprzywilejowanego wierzyciela, nie stracił nic, bo wszystkie zobowiązania zaciągnięte przez Grecję w stosunku do EBC musiały zostać spłacone najpierw i co do centa. Daniel Gros z Centre for European Policy Studies napisał w jednym z raportów, iż korzystanie z pomocy EMS może się okazać dla państw strefy euro "pocałunkiem śmierci"' gdyż będzie zniechęcało innych inwestorów do nabywania obligacji.

Wspólnota długu coraz bliżej

Poszerzenie pola działania EMS, przy jednoczesnym ograniczeniu jego

Kupowanie obligacji prawdopodobnie nie będzie obwarowane żadnymi dodatkowymi warunkami, oprócz, rzecz jasna, konieczności ich wykupu, zapisów paktu fiskalnego i już obowiązujących wymogów stawianych przez Komisję Europejską. Szef EMS (notabene, zostanie nim prawdopodobnie Niemiec Klaus Regling, dotychczas kierujący EFSF) nie będzie mógł stwierdzić: dobrze, kupię włoskie obligacje, ale tylko wtedy, gdy Monti podniesie podatki i wyrzuci z administracji następne 50 tysięcy urzędników. Choć na razie szczegóły projektu są niejasne i niewykluczone, że rząd w Berlinie będzie się starał zrobić wszystko, by jednak ograniczyć zakres działania EMS.

Zresztą w innych obszarach Merkel nie była już tak skłonna do kompromisu. Nadal sprzeciwia się euroobligacjom, których, jak zapewniała w przeddzień szczytu, nie będzie "dopóki ona żyje". Przeforsowała projekt unii bankowej, zgodnie z którym do końca roku ma powstać wspólny dla wszystkich członków eurolandu nadzór finansowy. A Europejski Mechanizm Stabilizacyjny nie otrzyma (przynajmniej na razie) licencji bankowej, co oznaczałoby, że mógłby sam pożyczać nieograniczone ilości pieniędzy z EBC i przekazywać je dalej, do najbardziej potrzebujących państw. Merkel obawia się, że w takim wypadku nikt już nie przejmowałby się żadnymi obostrzeniami, a spirala zadłużenia nakręciłaby się na nowo.

Niemniej opinia publiczna w Niemczech jest przeświadczona, że skończyła się pewna epoka. Tygodnik "Der Spiege" napisał wprost, że na szczycie Merkel poniosła porażkę, a "Franfurter Allgemeine Zeitung" uznał, że Europa zbliża się wielkimi krokami do Schuldenunion, czyli nie tylko unii bankowej, ale także wspólnoty długu. Być może ostre słowa na temat euroobligacji były właśnie wyrazem frustracji i wściekłości pani kanclerz, która uświadomiła sobie, że ich wprowadzenie jest już tylko kwestią czasu, że nie da się na dłuższą metę utrzymać dychotomii: z jednej strony opór wobec euroobligacji, z drugiej zaś ciągły nacisk na zacieśnianie polityki fiskalnej na poziomie unijnym.

Silnik na złom

Merkel wciąż ma w Europie najwięcej do powiedzenia, ale nigdy jeszcze nie była w tak głębokiej izolacji. Żaden szczyt UE nie miał tak wyraźnych zwycięzców i tak wyraźnych przegranych. Merkel nie udało się nawet wstawić Wolfganga Schäublego na fotel przewodniczącego eurogrupy, mimo iż jego kandydatura wydawała się już zaklepana. Prawdopodobnie zdecydowało weto prezydenta Francji Francois Hollande 'a, który widział na tym stanowisku swojego ministra Pierrea Moscoviciego.

Wygrali Monti i Rajoy. Obaj wrócili do swoich stolic w aurze twardych, skutecznych negocjatorów, którzy odważnie postawili się Niemcom. Wygrał Hollande, który mógł się pochwalić zapowiedzią stworzenia "funduszu wzrostu", w wysokości 120 mld euro. Merkel zaś uspokajała jedynie posłów do Bundestagu i wyborców, że nic się nie stało, wszystko jest pod kontrolą, a postanowienia Rady Europejskiej są wynikiem mądrego kompromisu.

Nie da się jednak ukryć bolesnego dla Angeli Merkel faktu, że na ostatnim szczycie został definitywnie zezłomowany niemiecko-francuski "silnik Unii". Dopiero teraz widać, ile dla Merkel znaczył Nicolas Sarkozy i jak bardzo Francja pod jego rządami była mentalnie uzależniona od Niemiec. Jego odejście nadwerężyło pozycję pani kanclerz w Brukseli. Francois Hollande gra teraz w jednej drużynie z Włochami i Hiszpanią, dzięki czemu w ubiegły piątek śródziemnomorskie trio mocno poturbowało niemiecką potęgę.

Wyświechtane sformułowanie "Niemcy rządzą Unią" może już wkrótce przejść do lamusa.

Autor jest publicystą tygodnika Uważam Rze

Żaden z kilkunastu poprzednich "kluczowych szczytów" nie przyniósł przełomu w walce z kryzysem - mimo zapewnień politycznych przywódców, że właśnie minęliśmy ostatni zakręt i wyszliśmy na prostą. Po początkowej euforii, kilku dniach giełdowych zwyżek i spadków rentowności obligacji, zazwyczaj przychodziło otrzeźwienie. Wracało poczucie, iż liderzy Starego Kontynentu są całkowicie bezradni: zarówno wobec problemów państw, przygniecionych ciężarem długów, jak i kłopotów banków, sparaliżowanych toksycznymi aktywami.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?