Więcej frustracji w armii
To jeden z wielu przykładów na to, że misje pokojowe, w tym operacja afgańska, wprowadziły do wojska więcej frustracji niż kiedykolwiek. A to głównie dlatego, że właśnie niewiele się zmienia, mimo że w takich działaniach bierzemy udział od 1996 roku, kiedy po raz pierwszy działaliśmy wspólnie z Amerykanami i NATO w Bośni. - Nasi żołnierze uczestniczący w niebezpiecznych misjach zagranicznych zdobywają unikalne doświadczenie, które w niewielkim stopniu przekłada się na praktykę funkcjonowania sił zbrojnych w kraju – potwierdza sytuację gen. Roman Polko. Między innymi z tego powodu 7 tys. żołnierzy – w dużej mierze weteranów misji pokojowych - porzuciło mundur w ubiegłym roku. W tym roku odejść z amii może być nawet więcej. W konsekwencji MON zdymisjonowało ostatnio dyrektora Departamentu Kadr gen. bryg. Artura Kołosowskiego.
Do dzisiaj struktury WP nie są w stanie wykorzystać ani wiedzy płynącej z udziału w misjach, ani ludzi, którzy tam służyli, do zmiany mentalności w armii. Konsekwencją braku wykorzystania doświadczeń płynących z misji są opóźnione o dekady programy zbrojeniowe. I tak dopiero w maju Tomasz Siemoniak ogłosił, że zamierza do 2018 roku stworzyć samodzielną jednostkę bezzałogowych samolotów i robotów, kiedy w innych armiach jest to już niemal standard. Żeby tak się stało, planuje zakup 41 zestawów dronów za około 2 mld dolarów. Pieniądze pójdą jednak za granicę – najprawdopodobniej do Izraela, gdzie duża delegacja MON była ostatnio z wizytą - ponieważ największa polska firma zbrojeniowa Bumar mimo wieloletnich doświadczeń misyjnych polskiej armii nie jest ciągle technologicznie przygotowana do takiej produkcji.
Gdyby teza o wpływie misji bojowych na oblicze armii była do uzasadnienia, mielibyśmy już dzisiaj właśnie nowoczesne programy zbrojeniowe bazujące na zdobytych doświadczeniach, które wprowadziłyby nasze SZ w XXI wiek i wydajną intelektualnie i elastyczną strukturę dowodzenia, która odpowiadałaby wymogom współczesności. Nie mamy ani jednego, ani drugiego. W rezultacie obecny system dowodzenia zbudowany pod potrzeby biurokracji wojskowej napotyka wyraźne problemy z planowaniem operacji. Konsekwencją braku analiz płynących z misji była nieprzemyślana decyzja przejęcia prowincji Ghazni, do której kontrolowania nie mieliśmy ani sił, ani środków, co otwarcie przyznał generał Waldemar Skrzypczak. Były dowódca wojsk lądowych ujawnił kompromitujące informacje, że polskie wojsko pojechało do Afganistanu bez wyraźnie sprecyzowanego militarnego celu ("Afgańska pułapka logiczna", "Dziennik GP" 14.10): „To analiza otrzymanego zadania powinna być podstawą do oceny potrzeb w zakresie sil i środków potrzebnych do jego wykonania. Czyli – do wysłania do Afganistanu. Sądzę, że do tej pory takie analizy po prostu nie były przeprowadzane". W następstwie tej decyzji nasz kontyngent ugrzązł w Afganistanie, poniósł liczne ofiary i ostatecznie przekazał odpowiedzialność za strefę Amerykanom, zniecierpliwionym narastającą aktywnością talibów w prowincji.
Bierność struktur
Tygodnik „Time" cytował amerykańskich oficerów współpracujących z naszym kontyngentem, którzy zarzucali nam, „że polskie hierarchiczne podejście do działań bojowych kiepsko pasuje do kampanii przeciwpartyzanckiej, która wymaga, by oficerowie średniego i niższego szczebla podejmowali decyzje w realnym czasie na miejscu. Oficerowie dodawali, że sześciomiesięcznym turnusom Polaków brakuje ciągłości i że logistyczne bałaganiarstwo czyni ich zależnymi od amerykańskiego wsparcia". W konsekwencji naszej bierności obecny stan bezpieczeństwa w prowincji nigdy nie był gorszy. Wiele dystryktów jest de facto pod kontrolą rebeliantów. Od jednej z najspokojniejszych prowincji w 2008 roku, kiedy to Polacy przejmowali Ghazni, rejon ten przekształcił się w jedną z najgorszych prowincji - twierdzą amerykańscy oficerowie.
Potwierdza to tezę, że w kwestii mentalności dowodzenia w naszej armii niewiele zmieniło się od 1996 r., kiedy po raz pierwszy zaczęliśmy współpracować z Amerykanami i NATO w Bośni. Warto przypomnieć poufny raport dotyczący udziału Polaków w pierwszej misji na Bałkanach. Okazało się wtedy, że oficerów z NATO frustrowały trudności, jakie polscy dowódcy mieli ze zrozumieniem swojej roli. Działali zachowawczo i unikali podejmowania decyzji. Wewnętrzne opracowania Sojuszu mówiły w tym czasie o braku inicjatyw na poziomie jednostek w polskim kontyngencie i wyjątkowo zbiurokratyzowanym systemie dowodzenia, który generalnie polegał na nieustannym kontakcie z Warszawą przy podejmowaniu najdrobniejszych decyzji. MON od lat uparcie jednak lansuje tezę, że misje Sił Zbrojnych poza granicami kraju dramatycznie odmieniły oblicze armii, usprawniły ją i unowocześniły. Tymczasem reformy nie następują, ponieważ broni się przed nimi uprzywilejowana biurokracja wojskowa. Radykalne reformy oznaczałyby dla niej likwidację rozbudowanych struktur, a co za tym idzie – i rozdawnictwa stanowisk, a także wpływu na intratne kontrakty zbrojeniowe zlecane firmom z nią powiązanym. Dlatego zapadła taka cisza w sprawie głośno formułowanych w styczniu br. oskarżeń o nieprawidłowości przy zamawianiu uzbrojenia przez Sztab Generalny, mimo że Prokuratura Wojskowa - jak twierdził doradca MON gen. Bogusław Pacek - dostała od SKW oczywiste dowody na korupcję. Do tej pory nikomu nie postawiono jednak zarzutów. W dodatku jest kolejne śledztwo ws. przetargów w wojsku, które podjęto po publikacjach w mediach. Dotyczy ono możliwego przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez urzędników MON. Sprzęt, który zamówili w 2010 roku dla żołnierzy w Afganistanie, nigdy do armii nie trafił. Zastanawiająca jest bierność struktur MON, które mają w swoich zadaniach kontrolę i nadzór nad przetargami.
WSW zreformuje MON?
Nowy minister Tomasz Siemoniak w imię stabilizowania sytuacji w armii unika jednak otwartej konfrontacji z biurokracją wojskową i wyhamowuje zmiany, które zapowiadał na początku swojej kadencji. Radykalnych decyzji można było jednak oczekiwać, zważywszy na błyskawiczne rozwiązanie 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego zaraz po objęciu stanowiska w sierpniu ubiegłego roku. Teraz z perspektywy czasu widać, że była to zagrywka obliczona na osiągnięcie politycznych korzyści przed wyborami. Co gorsza – wydaje się – że minister MON nie ma pomysłu na wizję sił zbrojnych, która wprowadziłaby je w XXI wiek. Wyrazem tego jest wart miliardy złotych „narodowy program pancerny", który MON ogłosiło swoim priorytetem, a który stoi w zupełnej sprzeczności wobec doświadczeń płynących z misji. Wiceszef Senackiej Komisji Obrony Maciej Grubski uważa wręcz, że „narodowy program pancerny to forsowanie marzeń niektórych części naszych oficerów, którym ciągle marzą się wielkie zgrupowania pojazdów gąsienicowych. (...) My mamy modernizować armię nie dla ambicji jednego czy drugiego generała, a dla poczucia bezpieczeństwa Polaków".