Polskie Stronnictwo Ludowe wpadło na absurdalny pomysł - chce zakazać publikowania sondaży opinii publicznej na dwa tygodnie przed wyborami. Działacze partii Waldemara Pawlaka uważają zapewne, że takie rozwiązanie im się opłaci. Wiadomo, że ludowcy od zawsze mają nie najlepsze notowania w badaniach, zwykle znacznie słabsze, niż okazuje się po ogłoszeniu wyników wyborów. Dlatego woleliby, aby ich potencjalni wyborcy nie sugerowali się sondażami.
Dla PSL to ważne, zwłaszcza dlatego że ostatnio ta partia balansuje na granicy progu wyborczego. Wizja oddania głosu na przegrywające ugrupowanie (a więc głosu - w opinii wielu wyborców - zmarnowanego) może być zniechęcająca dla części obywateli, którzy w takiej sytuacji będę woleli albo zostać w domu, albo przerzucić swój głos na „bardziej pewną, mającą większe szanse partię".
Czy to już koniec?
Tylko czy wyborcy rzeczywiście kalkulują w ten sposób? Opinie ekspertów na ten temat nie są jednoznaczne. Nie mamy żadnej pewności co realnego wpływu sondaży na decyzje wyborców. Wizja porażki ulubionego ugrupowania może zadziałać w taki sposób, jak sądzą ludowcy, ale może przynieść odwrotne skutki.
Badania opinii publicznej psują politykę. Liderzy są w nie zapatrzeni i kierują się tym, co pokazują słupki. Ale czy to znaczy, że mamy badań zakazać?
Czasem niskie wyniki w sondażach jakiejś partii wcale nie zniechęcają jej wyborców, wręcz przeciwnie - mobilizują elektorat, wystraszony tym, że jego partia może znaleźć się poza parlamentem. Bardzo często zdarza się w kampaniach, że politycy wręcz sami straszą wyborców, iż ich partia może przegrać. W ostatnich dniach na przykład sztab Baracka Obamy wysyła do wszystkich swoich zwolenników e-maile z pytaniami: „Czy to już koniec?", „Czy chcemy, żeby nasz prezydent przegrał wybory?".