Długi marsz Białorusinów

Zbliżają się wybory parlamentarne na Białorusi. Choć nie przyniosą zmian, dla nas ważny będzie sam ich przebieg - twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 17.09.2012 20:12

Piotr Kościński

Piotr Kościński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Od czasu umocnienia się Aleksandra Łukaszenki na urzędzie prezydenta co kilka lat obserwujemy rytuał: nadchodzą wybory i szykują się do nich wszyscy - władza, opozycja oraz zagranica.

Władza - bo chce mieć spokój i pewność, że wybrani zostaną właściwi ludzie. Opozycja - bo ma szanse się pokazać i udowodnić, że jednak istnieje. Wreszcie zagranica - bo ma cień szansy, że w Mińsku dojdzie do jakichś zmian.
Wyniki wyborów parlamentarnych, rozpisanych na 23 września, są do przewidzenia już teraz - inaczej niż podczas poprzedniego głosowania, gdy była niewielka możliwość, że kilku opozycjonistów w parlamencie jednak się znajdzie. Tym razem zmian nie będzie. Opozycja nie trafi do Izby Reprezentantów, bo większa jej część zapowiada wycofanie kandydatów przed głosowaniem i obwieszczenie bojkotu, a mniejszość, która chciała walczyć do końca, nie została zarejestrowana. Teoretycznie rzecz biorąc, zagraniczni obserwatorzy wyborów mogą się na Białorusi nie pojawić wcale, bo i po co. I tak nic się nie stanie.

Byłby to jednak ogromny błąd. Ważne jest bowiem, jak 23 września i później zachowa się opozycja i jak wobec tych działań będą reagować władze.

Ci, którzy chcą bojkotu - Białoruski Front Narodowy, Zjednoczona Partia Obywatelska i inne ugrupowania - zechcą być może zorganizować demonstrację, wyprowadzić ludzi na ulicę. Podczas poprzednich wyborów, prezydenckich, 19 grudnia 2010 r., taka demonstracja zakończyła się dramatycznie - spałowaniem jej uczestników przez milicję i wsadzeniem wielu opozycyjnych liderów do więzień. Co stanie się tym razem? To pytanie, które można i należy sobie zadawać.

Czarna lista

Tak naprawdę jest to jedyne kluczowe pytanie tych wyborów. I od niego też powinno zależeć zachowanie się Europy, w tym Polski, wobec władz białoruskich. Przesłanie naszych dyplomatów wobec władz białoruskich powinno być jedno: zrezygnujcie z przemocy wobec opozycji. Nie pakujcie opozycjonistów do aresztów. I wypuśćcie tych, którzy jeszcze w nich się znajdują.

Oczywiście, możliwości oddziaływania na Mińsk są bardzo skromne. Unia Europejska nałożyła na władze białoruskie sankcje; dotyczą one przede wszystkim grupy wysokich urzędników państwowych, obwinianych o udział w represjonowaniu opozycji. Ludzie ci nie mają prawa wjazdu na terytorium UE, co bywa (choć niekoniecznie) dla nich dotkliwe. Najdotkliwsze są dziś sankcje dla nowego szefa białoruskiej dyplomacji Uładzimira Makieja, bo nie może podróżować do Europy - a dla ministra spraw zagranicznych jest to sytuacja wielce niekomfortowa. Bruksela już zadecydowała, że kwestia przedłużenia lub zdjęcia sankcji będzie rozpatrywana dopiero po wyborach. I tak naprawdę jest ona ważna przede wszystkim dla Makieja.

Pojawiły się jednak głosy w niektórych państwach UE, że Makiejowi należałoby zdjąć sankcje jak najszybciej, nawet przed wyborami, bo byłby to gest dobrej woli pod adresem Mińska. Tyle że - jak wskazują także polscy dyplomaci - byłoby to znaczącym osłabieniem możliwości oddziaływania Unii. Pozostałe, znajdujące się na czarnej liście osoby z otoczenia Aleksandra Łukaszenki, tak jak i sam Łukaszenko, wcale do Europy jeździć nie muszą - co nie oznacza, że niektóre z nich nie odwiedziłyby chętnie Paryża czy Rzymu. Poza Stanami Zjednoczonymi i bodaj Kanadą mogą jednak bez problemu odwiedzać cały świat.

Wiele wskazuje na to, że Makiej na decyzję unijną jednak poczeka, przynajmniej kilka tygodni. I to mimo prób niektórych państw unijnych, zainteresowanych przede wszystkim robieniem interesów z Mińskiem, a kwestie praw człowieka stawiających na drugim planie. I zresztą jest to logiczne; gdyby stało się inaczej, to by oznaczało, że Unia nie jest w stanie wypracować jednolitej, spójnej polityki wobec Białorusi. I że ważniejsze są partykularne interesy, zwłaszcza gospodarcze, niż wartości, które UE uważa za najbardziej znaczące.

Wszystko zawiodło

Białoruski prezydent Aleksander Łukaszenko czyni w ostatnim okresie pewne gesty - na przykład zwalnia niektórych więźniów politycznych - które pozwalają przypuszczać, że jakiegoś dramatu 23 września i później nie będzie. Co prawda cud się nie zdarzy, opozycja w ławach parlamentarnych nie zasiądzie, wybory nie zostaną uznane przez Unię Europejską, ale też nie dojdzie do jakichś ekscesów, nie zwiększy się liczba więźniów politycznych, czyli do pewnego stopnia pozostanie obecne status quo. Co dalej?

Można rzecz jasna zażartować, że będzie spokój do kolejnych wyborów, parlamentarnych lub prezydenckich, czyli co najmniej kilka lat. Ale rzecz jasna będzie inaczej. Niezależnie od tego, co zdarzy się w przedostatnią niedzielę września, Unia Europejska, w tym Polska, będą dalej graniczyć z Białorusią. Z pełną świadomością, że wobec Aleksandra Łukaszenki zawiodła i polityka kija, i polityka marchewki.

Zapewne trzeba się nastawić na długi marsz - droga naszego wschodniego sąsiada do demokracji będzie trudna. Trzeba Białorusinów w tym marszu wspomagać, ale też trzeba prowadzić dialog z obecnymi władzami. Ze względu na nasze sąsiedztwo i ze względu na polską mniejszość, która od tych władz zależy.

Od czasu umocnienia się Aleksandra Łukaszenki na urzędzie prezydenta co kilka lat obserwujemy rytuał: nadchodzą wybory i szykują się do nich wszyscy - władza, opozycja oraz zagranica.

Władza - bo chce mieć spokój i pewność, że wybrani zostaną właściwi ludzie. Opozycja - bo ma szanse się pokazać i udowodnić, że jednak istnieje. Wreszcie zagranica - bo ma cień szansy, że w Mińsku dojdzie do jakichś zmian.
Wyniki wyborów parlamentarnych, rozpisanych na 23 września, są do przewidzenia już teraz - inaczej niż podczas poprzedniego głosowania, gdy była niewielka możliwość, że kilku opozycjonistów w parlamencie jednak się znajdzie. Tym razem zmian nie będzie. Opozycja nie trafi do Izby Reprezentantów, bo większa jej część zapowiada wycofanie kandydatów przed głosowaniem i obwieszczenie bojkotu, a mniejszość, która chciała walczyć do końca, nie została zarejestrowana. Teoretycznie rzecz biorąc, zagraniczni obserwatorzy wyborów mogą się na Białorusi nie pojawić wcale, bo i po co. I tak nic się nie stanie.

Pozostało 80% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę