A to zwołał Radę Gabinetową, a to spotkał się z Michelem Platinim, to znowu zadzwonił do Kamila Stocha pogratulować mu mistrzostwa, potem wybrał się uczcić pamięć żołnierzy wyklętych, a na koniec wręczyć kwiaty aktorce Marcie Lipińskiej. W mediach jest niemal codziennie: zajmuje stanowisko, przejawia inicjatywę polityczną, tryska energią i nowymi pomysłami. Aktywność prezydenta jest w ostatnich tygodniach doprawdy imponująca.
Wszyscy, którzy wyśmiewali jego dawne gafy i sądzili, że ta kadencja upłynie pod znakiem kolejnych wpadek, muszą być dziś mocno zdziwieni. Bronisław Komorowski wiele się nauczył i radzi sobie zaskakująco dobrze. Do tego stopnia, że niedawny sondaż CBOS przyniósł dane o rekordowym 70-procentowym poparciu, jakim się cieszy. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, że jego notowania ostatnio rosną (w porównaniu z poprzednim badaniem aż o 8 procent wzrósł odsetek ludzi oceniających dobrze jego pracę).
Bez stanowiska
Oczywiście, prezydentowi jest łatwiej niż premierowi. Nie musi podejmować trudnych decyzji, pilnować budżetu, upokarzać ministrów (co dziś nazywa się grillowaniem), użerać się z partyjnymi rywalami, opozycją i koalicjantem. Wystarczy, że reprezentuje, uświetnia, uśmiecha się i wyraża troskę. Wszyscy wiedzą, że realnej władzy ma niewiele. Ale czy to znaczy, że nic nie może?
Wszyscy dotychczasowi prezydenci wolnej Polski pokazywali, że jednak coś mogą. Poczynając od Lecha Wałęsy, który zmieniał premierów i działał na granicy prawa (co nazwano „falandyzacją”); przez Aleksandra Kwaśniewskiego, który wprowadził Polskę do NATO i Unii Europejskiej, a także wsparł pomarańczową rewolucję na Ukrainie; po Lecha Kaczyńskiego bardzo aktywnego np. w polityce wschodniej. Prezydent nie musi być wcale strażnikiem żyrandola. Może kreować politykę. No, chyba że mu na tym nie zależy, bo nie ma takich ambicji. I wszystko wskazuje na to, że to jest właśnie przypadek Bronisława Komorowskiego. Jego najważniejszym, a być może nawet jedynym, celem, wydaje się dziś wybór na drugą kadencję. Co więcej, gotów jestem zaryzykować opinię, że to mu się uda. Widać już, że nie podejmie żadnej ryzykownej decyzji ani nie wygłosi żadnej deklaracji, która mogłaby mu w ponownym wyborze, w minimalnym choćby stopniu, zaszkodzić. To również łączy prezydenta z premierem Tuskiem, dla którego trwanie u władzy jest celem samym w sobie, a usprawiedliwieniem jest „obrona Polski przed PiS-em”.
Spójrzmy na ostatnie wydarzenia. W obozie rządzącym źle się dzieje. Mamy serię konfliktów i wyraźny problem wizerunkowy, prezydent przechodzi do ofensywy medialnej.