Bronisław Komorowski. Konserwatyzm pod żyrandolem

Bronisław Komorowski doskonale rozumie, że elity i media w zdecydowanej większości popierają walkę o prawa mniejszości seksualnych. Dlatego woli swojego zdania nie ujawniać. Nie chce znaleźć się w sytuacji Lecha Wałęsy, bo ma jeszcze sporo do ugrania – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 07.03.2013 19:01

A to zwołał Radę Gabinetową, a to spotkał się z Michelem Platinim, to znowu zadzwonił do Kamila Stocha pogratulować mu mistrzostwa, potem wybrał się uczcić pamięć żołnierzy wyklętych, a na koniec wręczyć kwiaty aktorce Marcie Lipińskiej. W mediach jest niemal codziennie: zajmuje stanowisko, przejawia inicjatywę polityczną, tryska energią i nowymi pomysłami. Aktywność prezydenta jest w ostatnich tygodniach doprawdy imponująca.

Wszyscy, którzy wyśmiewali jego dawne gafy i sądzili, że ta kadencja upłynie pod znakiem kolejnych wpadek, muszą być dziś mocno zdziwieni. Bronisław Komorowski wiele się nauczył i radzi sobie zaskakująco dobrze. Do tego stopnia, że niedawny sondaż CBOS przyniósł dane o rekordowym 70-procentowym poparciu, jakim się cieszy. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, że jego notowania ostatnio rosną (w porównaniu z poprzednim badaniem aż o 8 procent wzrósł odsetek ludzi oceniających dobrze jego pracę).

Bez stanowiska

Oczywiście, prezydentowi jest łatwiej niż premierowi. Nie musi podejmować trudnych decyzji, pilnować budżetu, upokarzać ministrów (co dziś nazywa się grillowaniem), użerać się z partyjnymi rywalami, opozycją i koalicjantem. Wystarczy, że reprezentuje, uświetnia, uśmiecha się i wyraża troskę. Wszyscy wiedzą, że realnej władzy ma niewiele. Ale czy to znaczy, że nic nie może?

Wszyscy dotychczasowi prezydenci wolnej Polski pokazywali, że jednak coś mogą. Poczynając od Lecha Wałęsy, który zmieniał premierów i działał na granicy prawa (co nazwano „falandyzacją”); przez Aleksandra Kwaśniewskiego, który wprowadził Polskę do NATO i Unii Europejskiej, a także wsparł pomarańczową rewolucję na Ukrainie; po Lecha Kaczyńskiego bardzo aktywnego np. w polityce wschodniej. Prezydent nie musi być wcale strażnikiem żyrandola. Może kreować politykę. No, chyba że mu na tym nie zależy, bo nie ma takich ambicji. I wszystko wskazuje na to, że to jest właśnie przypadek Bronisława Komorowskiego. Jego najważniejszym, a być może nawet jedynym, celem, wydaje się dziś wybór na drugą kadencję. Co więcej, gotów jestem zaryzykować opinię, że to mu się uda. Widać już, że nie podejmie żadnej ryzykownej decyzji ani nie wygłosi żadnej deklaracji, która mogłaby mu w ponownym wyborze, w minimalnym choćby stopniu, zaszkodzić. To również łączy prezydenta z premierem Tuskiem, dla którego trwanie u władzy jest celem samym w sobie, a usprawiedliwieniem jest „obrona Polski przed PiS-em”.

Spójrzmy na ostatnie wydarzenia. W obozie rządzącym źle się dzieje. Mamy serię konfliktów i wyraźny problem wizerunkowy, prezydent przechodzi do ofensywy medialnej.

Udziela kilku wywiadów, zaczynając od Kamila Durczoka, u którego wykłada swoje racje w kontrowersyjnych kwestiach. Związki partnerskie? Dość wygibasów, ta ustawa przez konstytucyjne drzwi nie przejdzie, więc po co to lansować. Jakie zatem jest naprawdę stanowisko prezydenta? Związki partnerskie osób tej samej płci są w porządku czy nie? Co będzie, kiedy na biurko prezydenta trafi ustawa? Odeśle ją do Trybunału Konstytucyjnego.

A jeśli ten zdecyduje, że jest zgodna z konstytucją, to czy ją podpisze? Nie wiadomo. Swoich poglądów w tej kwestii nie ujawnia. Tylko doradca prezydenta Tadeusz Mazowiecki mówi, że „prezydent chce postawić tamę temu, co widzimy na Zachodzie”, czyli że jest przeciwny zrównaniu w prawach związków partnerskich i małżeństw. Ale przecież w Polsce proponowane zmiany aż tak daleko nie idą. Więc jak przyjdzie co do czego i trzeba będzie zająć jakieś stanowisko, to jak postąpi?

Nie znamy stanowiska prezydenta w sporze między Gowinem a Tuskiem. Ostatnio zwołał Radę Gabinetową w sprawie wejścia do strefy euro, ale jedyne, co wiemy, to tyle, że dobrze by było być w strefie euro, jeśli uda się wypełnić kryteria z Maastricht, co doprawdy nic nie znaczy. Za to, żeby podkreślić, jak wielką wagę przykłada do problemów rodziny, prezydent zorganizował w swoim pałacu przedszkole i zaproponował nową ulgę podatkową na dzieci. Musi ją jednak najpierw skonsultować z rządem, co w ezopowym języku polskiej polityki oznacza, że sprawa nigdy nie nabierze realnych kształtów.

Ukryty homofob?

Pytanie, jakie ojciec piątki dzieci, mąż od lat 35 i katolik może mieć zdanie w kwestii zrównania w prawach związków partnerskich z małżeństwami, jest oczywiście czysto retoryczne. Bronisław Komorowski myśli tak samo jak większość Polaków – że to tradycyjna rodzina powinna cieszyć się przywilejami. Jest też prawdopodobnie, jak większość społeczeństwa, przeciwnikiem związków partnerskich osób tej samej płci. Czy myśli jak Lech Wałęsa, że agresywna mniejszość narzuca swój punkt widzenia większości? Trudno powiedzieć.

Nie przypadkiem przywołałem jednak nazwisko historycznego przywódcy „Solidarności”. Wałęsa ma zwyczaj mówić to, co myśli, nie licząc się ze słowami. Wypowiedź o tym, że homoseksualiści powinni siedzieć za murem, nie była ani elegancka, ani mądra. Była za to szczera i pokazywała punkt widzenia sporej części Polaków. Z pewnością jednak byłemu prezydentowi nie pomogła wizerunkowo. Wpływowe media oburzyły się, podobnie jak popierające stanowisko mniejszości seksualnych elity. Agnieszka Holland skomentowała słowa Wałęsy stwierdzeniem, że zapewne na okrągło słucha on Radia Maryja, co jest chyba w jej ustach epitetem, tymczasem sytuacja jest o tyle zabawna, że nasz pokojowy noblista szczerze rozgłośni ojca Rydzyka nienawidzi.

Tymczasem Bronisław Komorowski doskonale rozumie, że elity i w zdecydowanej większości media popierają walkę o prawa mniejszości seksualnych i zrównanie związków partnerskich w prawach z małżeństwami. Dlatego woli swojego zdania nie ujawniać. Nie chce znaleźć się w sytuacji Wałęsy, bo ma jeszcze sporo do ugrania. Poza tym gdyby, nie daj Bóg, naraził się na zarzut homofobii, który natychmiast podchwyciły w przypadku byłego prezydenta światowe media, piętnując jego poglądy jako „średniowieczne”, mógłby mocno stracić wizerunkowo. Polacy są nadmiernie czuli na to, co o nas mówią i piszą za granicą. Jednocześnie Bronisław Komorowski nieustannie kokietuje wyborców swoim przywiązaniem do tradycyjnych wartości (zresztą chyba naprawdę uważa się za konserwatystę), wiedząc, że tak myśli większość z nas.

Lekarstwo na radykalizm

Prezydent okazuje się nieodrodnym dzieckiem Unii Wolności (a może nawet Unii Demokratycznej), której był przecież prominentnym politykiem. Jest trochę konserwatywny, trochę liberalny, trochę prawicowy, trochę lewicowy. W kwestiach światopoglądowych szuka kompromisu tak, żeby nikogo nie urazić i nie zajmować zbyt zdecydowanego stanowiska w żadnej kontrowersyjnej kwestii. Swoje zdanie zapewne ma, ale woli się nie wychylać. Bo, jak mówi, „spokojne słowa, wyważone sądy są najlepszym lekarstwem na radykalizm”. Wyborów zero-jedynkowych będzie unikać tak długo jak się da, rezygnując z prawdziwie podmiotowej roli w polskiej polityce. Zupełnie wystarcza mu pozorowanie podmiotowości i budowanie wizerunku nowoczesnego konserwatysty, który jest lepszy od PiS-owców, bo dąży do narodowej zgody.

Zastanówmy się, co by się stało, gdyby otwarcie opowiedział się po stronie Gowina i przeciw związkom partnerskim, co byłoby zapewne zgodne z jego poglądami. W oczach opinii publicznej raczej by nie stracił, bo milcząca większość myśli jak on, wręcz mógłby zyskać poparcie wśród zwolenników PiS. Pewnie dostałoby mu się od popierających postulaty mniejszości seksualnych elit i części mediów. Ale jego pozycji to by z pewnością nie zaszkodziło. Ba, pokazałby, że nie jest prezydentem malowanym, że ma swoje zdanie i nie da się zepchnąć pod żyrandol. Tylko po co ryzykować, bić się o swoje i stawać w obronie wartości, skoro w Polsce da się wygrywać wybory dzięki zabiegom wizerunkowym?

Tak robi przecież najskuteczniejszy polityk ostatniej dekady Donald Tusk, którego prezydent uważnie obserwuje. A czy takie zachowanie dobrze służy krajowi, to już kwestia dyskusyjna. Prezydent, którego postawa ma czasem niewielką siłę sprawczą, to jednak pierwszy obywatel. I jego wybory oraz deklaracje mają duże znaczenie polityczne i symboliczne. Dlatego powinien wyraźnie i konkretnie mówić, co uważa za dobre dla Polski, a co nie. Dobrze, byśmy usłyszeli, jaką ma wizję ładu społecznego i jakie wartości uważa za tak ważne, że trzeba ich twardo bronić. Prędzej czy później Bronisław Komorowski zostanie postawiony przed takim wyborem. Ale kiedy do tego dojdzie, może już być za późno, by coś zdziałać, bo „tamę temu, co widzimy na Zachodzie”, czyli rozpadowi rodziny i tradycyjnych więzi, trzeba stawiać już teraz. Nie ma na co czekać.

A to zwołał Radę Gabinetową, a to spotkał się z Michelem Platinim, to znowu zadzwonił do Kamila Stocha pogratulować mu mistrzostwa, potem wybrał się uczcić pamięć żołnierzy wyklętych, a na koniec wręczyć kwiaty aktorce Marcie Lipińskiej. W mediach jest niemal codziennie: zajmuje stanowisko, przejawia inicjatywę polityczną, tryska energią i nowymi pomysłami. Aktywność prezydenta jest w ostatnich tygodniach doprawdy imponująca.

Wszyscy, którzy wyśmiewali jego dawne gafy i sądzili, że ta kadencja upłynie pod znakiem kolejnych wpadek, muszą być dziś mocno zdziwieni. Bronisław Komorowski wiele się nauczył i radzi sobie zaskakująco dobrze. Do tego stopnia, że niedawny sondaż CBOS przyniósł dane o rekordowym 70-procentowym poparciu, jakim się cieszy. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, że jego notowania ostatnio rosną (w porównaniu z poprzednim badaniem aż o 8 procent wzrósł odsetek ludzi oceniających dobrze jego pracę).

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA