Kościół, junta, komunizm

Gdy słyszę o domniemanych winach Jorge Bergoglio wobec duchownych, którzy stali się ofiarami junty w Argentynie, przychodzą mi na myśl absurdalne oskarżenia Józefa Glempa o to, że nie uchronił ks. Popiełuszki przed męczeńską śmiercią z rąk naszej junty – pisze publicysta.

Publikacja: 25.03.2013 18:24

Red

Oskarżenia, jakie pojawiły się wobec nowo wybranego papieża Franciszka, jakoby współpracował ze zbrodniczą juntą wojskową w Argentynie i wydawał jej niewinnych zakonników na tortury, a może i na śmierć, skłaniają mnie do zabrania głosu w sprawie czasów, o których mowa. Zwłaszcza że zdecydowana większość polskich publikacji na temat rządów argentyńskiej junty jest wyrwana z historycznego, politycznego i społecznego kontekstu.

Dywersja i terroryzm Fidela

Rządy wojskowych w Argentynie (1976–1983) były niedemokratyczne. Władza dokonała w tym czasie wielu nadużyć, przestępstw i zbrodni. Tysiące ludzi doświadczyło na własnej skórze okrucieństwa tych rządów. Junta nie wzięła się jednak znikąd. Jej powstanie było wynikiem konfrontacji Związku Radzieckiego ze Stanami Zjednoczonymi i szeroko pojętym Zachodem. Konfrontacji, której celem było zdobycie ideologicznych i politycznych wpływów na całym kontynencie.

Porównując los Kubańczyków i Chilijczyków, należy przyznać rację wojskowym

Była to konfrontacja autorytarnego ustroju, jaki panował w ZSRR i krajach Europy Wschodniej, a także w Chinach, Kambodży i Korei Północnej, ze światem wartości, jakie symbolizowały Europa Zachodnia i Stany Zjednoczone. Walka szła o rząd dusz na kontynencie, na którym demokracja i wolny rynek działały w sposób często bardzo odległy od swoich zasad oraz ideałów.

Większość obywateli Argentyny oraz wielu innych krajów Ameryki Łacińskiej znalazła się w czasie nasilenia zimnej wojny na kontynencie w latach 60. i 70. w położeniu nie do pozazdroszczenia. Z jednej strony napierał ideologiczny zapał „rewolucjonistów” podsycany przez Fidela Castro, który po wygraniu wojny domowej i przejęciu władzy w Hawanie w 1959 roku przeszedł na pozycje „marksistowsko-leninowskie” i otwarcie głosił, że jedyną drogą do zdobycia władzy w krajach Ameryki Łacińskiej jest wojna partyzancka, dywersja, terroryzm i walka z bronią w ręku. Swoich przeciwników nazywał imperialistami oraz faszystowską oligarchią. Wszystkich, którzy „nie z nami”, Fidel Castro i inni zwolennicy marksizmu-leninizmu w swoich płomiennych wystąpieniach podczas licznych lewicowych konferencji obdarzali takimi obraźliwymi epitetami.

Dotykało to także towarzyszy z innych komunistycznych partii Ameryki Łacińskiej. Taki los spotkał Komunistyczną Partię Argentyny, która nie chciała początkowo organizować partyzantki w swoim kraju i uważała, że może walczyć o poparcie demokratycznymi metodami. Wiarę w możliwość wyborczego zwycięstwa kubański dyktator krytykował w ostrych słowach i nazywał mrzonką oraz okłamywaniem ludu pracującego miast i wsi.

Tu warto podkreślić, że dla pozostających pod silnym wpływem sowieckiej propagandy epoki Chruszczowa i Breżniewa lewackich „rewolucjonistów” w wielu krajach jednym z głównych przeciwników była wiara, a zwłaszcza Kościół katolicki. Oratorskie popisy kubańskiego Comandante, a także jego towarzysza z Argentyny Ernesto Che Guevary budziły czasami zaniepokojenie nawet wśród towarzyszy radzieckich, a co dopiero wśród przedstawicieli rządów krajów Ameryki Łacińskiej.

Jednak Fidel Castro, krytykując w bezwzględny sposób Stany Zjednoczone jako siedlisko wszelkiego zła i ostoję światowego „imperializmu”, cieszył się początkowo sympatią wpływowych europejskich, zwłaszcza francuskich, myślicieli i publicystów. Ich bezkrytyczne podejście do ZSRR w latach powojennych, przymykanie oczu na łagry, tortury, sądowe bezprawie, czystki etniczne i powszechne łamanie praw człowieka w imię ideologii, która samą siebie określała jako wyższą i służącą sprawiedliwości społecznej, dopiero z czasem zmieniało się w bardziej realistyczny stosunek do realnego socjalizmu. Jednak nigdy nie przybrało form tak zdecydowanych i odrzucających jak wobec drugiego europejskiego totalitaryzmu, jakim był faszyzm.

Na wzór kubański

Równie zbrodniczy komunizm Stalina, stając się sojusznikiem Zachodu w walce ze zbrodniczym nazizmem Hitlera, zyskał pozycję partnera, a nie wroga i życzliwe zainteresowanie wielu wybitnych myślicieli, intelektualistów, dziennikarzy, artystów i polityków Europy Zachodniej. Realny socjalizm był dla wielu z nich alternatywą dla niesprawiedliwego kapitalizmu i nadzieją na lepszy świat. Lista naiwnych „pożytecznych idiotów”, którzy świadczyli ZSRR tego rodzaju usługi, jest długa.

Ich postawę lapidarnie streścił francuski pisarz Albert Camus, mówiąc, że błędne idee zawsze prowadzą do rozlewu krwi, ale ponieważ to jest zawsze krew innych – niektórzy myśliciele wygadują bez jakichkolwiek zahamowań, co im ślina na język przyniesie. To gadanie doprowadziło w wielu krajach Trzeciego Świata do zbrodni, a nawet do ludobójstwa.

Sylwetki niezłomnych kubańskich rewolucjonistów, którzy grają na nosie jankeskim imperialistom u wybrzeża imperium zła – bezkrytycznie idealizowanych przez europejskich intelektualistów – budziły sympatię i nadzieję uciemiężonych przez niesprawiedliwy kapitalizm jak świat długi i szeroki. Chruszczow szybko wyczuł szansę, jaką stanowił antyamerykańsko nastawiony kubański brodacz, i zaczął wykorzystywać Kubę jako eksportera „rewolucyjnych” idei na cały kontynent. Ideolodzy komunizmu zakładali, że Ameryka Łacińska z jej niesprawiedliwościami społecznymi i biedą będzie doskonałym terenem ekspansji radzieckich wpływów. A co za tym idzie – bardzo łatwą zdobyczą.

Dokonywanie komunistycznych przewrotów wydawało się proste wobec niezdecydowania i słabości rządów na kontynencie oraz bierności imperium z północy. Skoro bogata Kuba z łatwością, a nawet z entuzjazmem oddała się w ręce zwolenników „postępowej” ideologii, to w innych biedniejszych i dużo gorzej rządzonych krajach zadanie wydawało się tym łatwiejsze. Skoro w sprawie leżącej u jej wybrzeży wyspy jankesi wykazali niezdecydowanie i niezręczność, to w odległych o tysiące kilometrów Chile, Urugwaju czy Argentynie, w których partie komunistyczne istniały od lat 20. XX wieku, warunki do zbudowania sojuszniczych rządów na wzór kubański były nieporównanie lepsze.

Także następcy Chruszczowa – Breżniewowi – przejęcie kolejnych krajów wydawało się tylko kwestią czasu. Kolejnym po Kubie komunistycznym krajem na kontynencie miało być Chile. Tam sytuacja wydawała się o tyle łatwiejsza, że lewica doszła do władzy w demokratycznych wyborach. Salwador Alliende bardzo szybko stał się zwolennikiem rewolucyjnej ideologii, która w ciągu kilku lat doprowadziła do potężnego kryzysu, paraliżu gospodarczego kraju i hiperinflacji.

Oczywiście winę za te problemy propagandyści lewicowych rządów zrzucali na USA. Tak samo jak czynią to do dziś w przypadku zrujnowanej przez rządy komunistów Kuby. Utrzymanie władzy mogła chilijskim komunistom zapewnić tylko internacjonalistyczna „braterska” pomoc ZSRR. Po taką pomoc do Moskwy Alliende wysłał swojego dowódcę sił zbrojnych, generała Augusto Pinocheta. Trzy miesiące później Pinochet dokonał wojskowego przewrotu stanu i ukonstytuował juntę, która rzeczywiście obroniła Chile przed komunizmem, ale do dziś jest rozliczana z dokonanych w czasie swoich rządów przestępstw i zbrodni.

Doradcy kubańscy i radzieccy, a także agencji z krajów demokracji ludowej szkolili w tym samym czasie „rewolucjonistów” z Brazylii, Urugwaju, Boliwii i Argentyny i innych krajów. Wszędzie tam udało się pozyskać ludzi, których zadaniem była propaganda ideologiczna, szukanie zwolenników, szkolenie dywersantów i organizacja podziemnych struktur przyszłej władzy.

Między młotem a kowadłem

Jednak przykład Chile nie poszedł w las. Rządy krajów latynoamerykańskich po przewrocie w Chile działały szybciej i w sposób jeszcze bardziej zdecydowany. Partyzanci, którzy mieli dokonać zamachów stanu, stali się zwierzyną łowną dla wojska, służb specjalnych i policji. Zagrożoną demokrację zastępowały pod pretekstem walki z komunistyczną dywersją junty wojskowe, które w brutalny sposób rozprawiały się z agentami „rewolucji”, wśród których było wielu idealistów i ludzi dobrej woli, wierzących, że nowy ustrój może zlikwidować niesprawiedliwości i rządy pazernej oligarchii w ich krajach.

W wizję komunistycznego raju na ziemi uwierzyło tysiące studentów, intelektualistów, przedstawicieli wolnych zawodów, a także duchownych. Ich wrażliwość i pragnienie sprawiedliwości oraz dobra w życiu społecznym pchały ich w stronę ustroju, który obiecywał równość, sprawiedliwość i rządy mądrych, szlachetnych ludzi, a nie bezwzględną dyktaturę kapitału.

Ich marzenia zostały brutalnie stłamszone przez wojskowych, z których wielu również działało z patriotycznych pobudek, widząc w sobie obrońców ojczyzny i świata przed zbrodniczym totalitaryzmem. Cel, jakim było uchronienie ich krajów przed losem Kuby, uświęcał w mniemaniu wielu z nich środki, jakie stosowano przy zwalczaniu marksistowsko-leninowskiej dywersji. Obie strony działały więc w swoim mniemaniu w imię szlachetnych celów.

W większości krajów rozgorzała zacięta walka, której paradygmat można porównać do konstrukcji klasycznej tragedii. Każda ze stron realizowała swoje cele, a konflikt był nieuchronny. Zwyczajni ludzie byli między młotem a kowadłem. Podziały zrodzone w tamtym czasie trwają do dziś. Zło wówczas uczynione daje owoce w postaci nienawiści i chęci dokonania rozliczeń.

Przedstawiciele wojskowych junt wskazują na fakt, że po kilku latach rządów i opanowaniu sytuacji wojsko wszędzie oddało władzę i umożliwiło powrót do pełnej demokracji. Komuniści na Kubie władzy nie oddali do dziś. Porównując los Kubańczyków i Chilijczyków, należy przyznać jednak rację wojskowym. Nic jednak nie może wytłumaczyć i usprawiedliwić zbrodni, których dokonali. Z drugiej strony nic również nie może usprawiedliwić rabunków, przestępstw, zbrodni i powszechnego łamania praw człowieka, których dopuszcza się reżim Fidela Castro na Kubie. Jego konto obciąża też gospodarcza ruina kraju i powszechna nędza, którą zgotował swoim rodakom.

Franciszek nie jest winny

Na koniec chciałbym wrócić do Jorge Bergoglia i jego domniemanych win wobec dwóch duchownych, którzy stali się ofiarami represji wojskowej junty w Argentynie. Przychodzą mi na myśl oskarżenia Józefa Glempa o to, że nie uchronił Jerzego Popiełuszki przed męczeńską śmiercią z rąk naszej wojskowej junty. Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy oskarżać Karola Wojtyłę o współpracę z juntą w czasie, gdy bezpieka prześladowała i mordowała polskich księży.

Być może wysocy rangą hierarchowie polskiego Kościoła także są temu winni? Może zrobili za mało, żeby ich ochronić i ocalić? Może ich kontakty z władzą też można nazwać kolaboracją z juntą?

Mnożę te absurdalne pytania i porównania, żeby pokazać, w jakiej sytuacji znalazł się obecny papież Franciszek. To nie Jorge Bergoglio jest winien prześladowań księży w Argentynie. Winni są oprawcy z czasów junty i winni są ci, którzy zasiali ten wicher historii, doprowadzając do brutalnej i zbrodniczej konfrontacji.

Autor jest iberystą i dziennikarzem. Pracuje w Polsacie. W latach 1999–2003 był ambasadorem RP w Urugwaju

Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę