W Zambii, gdzie właśnie jestem, rok czy dwa lata temu na małym ekranie zagościł teleturniej w konwencji talent show, w którym uczestniczyły kobiety zarabiające na życie prostytucją. Zadaniem widzów było eliminować co tydzień jedną z nich, najmniej skutecznie przekonywającą, że to właśnie ona zasługuje na nagrodę główną – bodaj dziesięć tysięcy dolarów i pomoc w znalezieniu męża.
Można pukać się w głowę, ale lepiej chyba uderzyć się w piersi. Tak się przecież składa, że to, co zrobili moi zambijscy koledzy, jest nie tylko doraźnym telewizyjnym kretyństwem, ale również cudowną metaforą tego, jak bogata Północ traktuje Afrykę.
To dla nas wciąż wielki obóz, w którym zgromadzono nieszczęście tego świata. Co z tym robić? Odpowiedź a – nic nie robić, bo Afryka to worek bez dna. Odpowiedź b – w duchu wspomnianego wyżej programu – wytypować obrazek, który najbardziej nas wzrusza, resztę posłać na śmietnik, a wybrańcowi dać zbywające 5 złotych, niech sobie Murzynek ma, niech sobie będzie szczęśliwy.
O tym, jak głupio reszta świata od paruset lat traktuje Afrykę, można pisać bez końca. A przecież ten fascynujący kontynent za kilkadziesiąt lat stanie u naszych drzwi. Jeszcze się nie rozstrzygnęło, czy chcąc się wprowadzić – gdy ocieplenie będzie gnało ludzi na północ – czy chcąc nas wykupić – znaczna część afrykańskich krajów ma dziś dwucyfrowy wzrost PKB, o którym Europa może jedynie pomarzyć.
Dziś Afryka nie potrzebuje łez, charytatywnego kolonializmu, Angelin Jolie, które przyjeżdżają wyrywać stąd dzieci z korzeniami i przesadzać do „lepszego” świata. Potrzebuje, żebyśmy zrozumieli, że wybór posła do europejskiego parlamentu to nie bilet na wysokopłatne zesłanie – Afryka nie potrzebowałaby jałmużny, gdyby Europa zechciała wreszcie kupować od niej żywność. Afrykańskich dzieci nie ma po co „porywać” do niby-rajów, trzeba im tu, na miejscu, zapewnić warunki takie, by – gdy dorosną – mogły zmieniać swoje kraje.