Wygładzony obraz przeszłości

Były w Polsce przedwojennej postulaty odebrania Żydom praw obywatelskich oraz dostępu do urzędów państwowych i wyższych uczelni, bojkot ekonomiczny, agresja słowna – przypomina historyk i teoretyk literatury

Publikacja: 30.05.2013 19:04

Henryk Markiewicz, prof. UJ, polonista

Henryk Markiewicz, prof. UJ, polonista

Foto: Fotorzepa, Grzegorz Kozakiewicz Grz Grzegorz Kozakiewicz

Z uznaniem, a chwilami nie bez wzruszenia przeczytałem, jako Polak pochodzenia żydowskiego, artykuły Ryszarda Praszkiera „Żyd, polski patriota" i Andrzeja Nowaka  „Patriotyczny „coming out" („Plus Minus" z 11-12 maja 2013). Zarazem jednak wzbudziły one we mnie sporo zastrzeżeń. Idąc za apelem prof. Nowaka spróbuję je tutaj sformułować. Przede wszystkim wydaje mi się, że oba artykuły w najlepszej wierze upiększają i wygładzają obraz przeszłości i teraźniejszości, redukując rozmiary zła w stosunkach polsko-żydowskich.

Rozważania obu autorów w znacznej części poświęcone są zwalczaniu mitu o „typowym polskim antysemityzmie". I „antysemityzm", i „typowy" nie są to pojęcia ostre. Chyba jednak nie wzbudzi protestów prowizoryczna definicja na użytek tego artykułu, że antysemityzm to przekonanie o wrogości i szkodliwości Żydów lub co najmniej uprzedzenie i niechęć do ich całości jako grupy etnicznej oraz zgodne z takim przekonaniem postępowanie. „Typowy" oznacza zazwyczaj „charakterystycznie wyróżniający" lub „szeroko rozpowszechniony".

Sądzę, że w pierwszym znaczeniu, implikującym, że spośród różnych narodów Polacy szczególnie wyróżniają się antysemityzmem, określenie to jest bezzasadne, w drugim niestety - prawdziwe. Dowodem na to, w perspektywie historycznej, są np. przysłowia ludowe, a dla dnia dzisiejszego – choćby wysoki procent uprzedzeń wobec Żydów wśród warszawskiej młodzieży szkolnej.

Po prostu Żydzi

Artykuł Praszkiera ma w znacznej części charakter retrospektywny – sporo tu pomyłek i nieporozumień. Tytuł brzmi „Żyd, polski patriota", natomiast autor konsekwentnie nazywa Polakami pochodzenia żydowskiego całą etnicznie żydowską ludność, zamieszkałą w przedwojennej Polsce. Z tym trudno się zgodzić. Oczywiście były wśród tej ludności osoby identyfikujące się jako Polacy pochodzenia żydowskiego, choć za takich przez nieżydowskie otoczenie na ogół nie uznawane. Ale przeważały zdecydowanie osoby uważające się po prostu za Żydów. Niekiedy byli to ludzie z kulturą polską bardzo zrośnięci, niekiedy mało lub w ogóle jej nie znali (zarówno chasydzi, jak i zrusyfikowani litwacy, i emigranci z Rosji sowieckiej). Zapewne też wielu nie miało skrystalizowanej świadomości narodowej – byli tylko żydami w sensie wyznania judaizmu.

W Polsce międzywojennej nie było statystyki narodowościowej, ale ze spisu ludności z r. 1931 wynikało, że spośród 3 milionów 114 tys. obywateli wyznania mojżeszowego tylko 382 tys. zadeklarowało język polski jako ojczysty, reszta podawała jidysz lub hebrajski. Nie można ich nazywać Polakami pochodzenia żydowskiego.

Nie tylko prowokatorzy

Praszkier traktuje antysemityzm w Polsce jako formę rusyfikacji jeszcze z czasów carskich. Cóż wobec tego sądzi o antysemityzmie w Galicji, a zwłaszcza - tak silnym - w zaborze pruskim?

Nie jest prawdą, że Sowieci eksportowali do nas pogromy i rozróby antysemickie jako „metodę destabilizacji sytuacji". Jeśli chodzi o okres międzywojenny, nie ma żadnych na to dowodów. Jeśli przyjąć, że pogrom kielecki był współorganizowany przez czynniki sowieckie, to celem ich nie było utrudnianie sytuacji komunistycznego rządu, lecz kompromitacja w oczach świata antykomunistycznego podziemia.

Jako przykład przemawiający przeciw oskarżeniem Polaków o antysemityzm, autor przypomina, że „ocaleni powstańcy z getta uczestniczyli razem z innymi Polakami w powstaniu warszawskim". Temat ten, bolesny, a nie do końca zbadany, to istotne pole minowe. Nie jestem kompetentny, by go tu omawiać. Jeśli jednak wierzyć Markowi Edelmanowi czy Icchakowi Cukiermanowi – niebezpiecznie było wtedy być rozpoznanym jako Żyd. Całkowicie rozmija się Praszkier z rzeczywistością, pisząc, że „współudział osób pochodzenia żydowskiego jest dalej tematem tabu". Przecież wciąż rozpisuje się o tym prasa narodowa.

Pogrom kielecki traktuje autor jako komunistyczną prowokację i czerpiąc swą wiedzę z Wikipedii, pisze, że zbrodni dokonali żołnierze i bojówki ORMO i PPR, a także jacyś Rosjanie. Nie tylko oni, także tłum, który zgromadził się przed budynkiem, gdzie mieszkali Żydzi, a  później tysiące robotników z fabryki Ludwików. A jeśli prowokacja się udała, to m.in. dlatego, że uwierzono w mord rytualny dokonany przez Żydów na chrześcijańskim chłopcu.

Pisząc o marcu 1968, Praszkier wspomina, że zadawał sobie pytanie, dlaczego „tak łatwo porzucano Ojczyznę, przyjaciół, narzeczone, poezje Chopina", skoro to była tylko „gra KGB-owców i ubeków". Dziwi, że takiego myślenia dziś nie koryguje.

Po pierwsze decyzja emigracyjna dla wielu była bardzo trudna, po drugie hasła „antysyjonistyczne" znajdowały szeroki odzew, zarówno wśród partyjnych i bezpartyjnych, zadowolony z opróżnionych posad, po trzecie wydawało się, że reżim jest silny i długo się nie zmieni, więc wielu nie chciało być obywatelami drugiej klasy (a może i gorzej) i skazywać na to swoich dzieci.

Dodam tu dygresję osobistą – ja sam ani przez chwilę o emigracji nie myślałem. Przede wszystkim dlatego, że nie umiałbym żyć poza kulturą polską, ale także dlatego, że środowiska, w których funkcjonowałem, to jest Uniwersytet Jagielloński i Instytut Badań Literackich PAN były odporne na kampanię „antysyjonistyczną". W Krakowie zresztą przebiegała ona nie tak gwałtownie jak w Warszawie i Łodzi. Inna rzecz, że przed moim zajęciami na polonistyce rozrzucano jakieś antysemickie ulotki przeciw mnie skierowane, ale o tym wówczas nie wiedziałem – asystenci usuwali je przed moim przyjściem.

W kleszczach

Przechodząc do współczesności, Praszkier argumentuje, że trzeba odróżnić niechęć do Żydów od ich bicia i zabijania, że „niechęć – jak głosi śródtytuł – nie prowadzi do zagłady". Co do pierwszego twierdzenia, oczywiście, że trzeba odróżnić. A czy niechęć prowadzi do zagłady? Niekoniecznie, ale ułatwia wobec niej obojętność, a nawet ciche przyzwolenie.

Trzeba też pamiętać, że między niechęcią a przemocą fizyczną, były jeszcze w Polsce przedwojennej postulaty odebrania Żydom praw obywatelskich oraz dostępu do urzędów państwowych i wyższych uczelni, bojkot ekonomiczny, agresja słowna, napaści na twórców nauki i kultury z racji ich pochodzenia.

Profesor Nowak pięknie pisze o zasługach Askenazego, Leśmiana, Tuwima, w tworzeniu „naszego domu, naszego wspólnego domu". Ale przecież dobrze wie, jak brutalnie ich z tego wspólnego domu przed wojną wyrzucano. I  dziś jeszcze osławiony prof. Krzysztof Jasiewicz na łamach „Arcan" (nr 108), współredagowanych jeszcze przez prof. Nowaka, kwestionuje autodefinicję „Polak pochodzenia żydowskiego" użytą przez uczonego, którego rodzice byli Żydami. I nie zauważyłem, by w tym piśmie ktoś przeciw temu zaoponował.

Trzeba spojrzeć prawdzie prosto w oczy. A to znaczy pamiętać o tych, którzy, jak np. Kazimiera Iłłakowiczówna i Ryszard Gansiniec, przed r. 1939 odważnie bronili Żydów przed nienawiścią i pogardą. Ale także pamiętać o ówczesnych ponurych elukubracjach ks. Trzeciaka czy Gałczyńskiego. O Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, ale i o tym, że po wojnie bali się oni przyznać do ratowania Żydów. O zbrodniarzach pochodzenia żydowskiego w Ministerstwie Bezpieczeństwa, ale i o milczeniu hierarchii kościelnej (z nielicznymi wyjątkami) po pogromie kieleckim. O Zofii Kossak, która ratowała Żydów z narażeniem własnych dzieci i Zofii Kossak, która uważała Żydów za wrogów Polski.

Prawda ta jest i krzepiąca i bolesna. Ale bez niej nie uwolnimy się, jak pisze prof. Nowak, od kleszczy antysemityzmu i antypolonizmu.

PS. Prof. Nowak twierdzi, że w dzisiejszej liberalno-lewicowej publicystyce panuje aksjomat „patriotyzm polski – antysemityzm". Szkoda, że nie daje na to przykładów. Ja ich nie pamiętam.

Autor jest historykiem i teoretykiem literatury, emerytowanym profesorem UJ, członkiem PAN i PAU, b. redaktorem naczelnym "Polskiego Słownika Biograficznego".

Jutro w Muzeum Powstania Warszawskiego odbędzie się spotkanie z Ryszardem Praszkierem w ramach cyklu „Warszawa dwóch powstań". Wezmą w nim udział także publicyści:  Filip Memches ("Rzeczpospolita") oraz Roman Kurkiewicz, a poprowadzą je: Mikołaj Mirowski i Dawid Wildstein. Dyskusja odbędzie się o godz. 18:30 w MPW w Audytorium Jana Nowaka-Jeziorańskiego, ul. Grzybowska 79 Warszawa.

Z uznaniem, a chwilami nie bez wzruszenia przeczytałem, jako Polak pochodzenia żydowskiego, artykuły Ryszarda Praszkiera „Żyd, polski patriota" i Andrzeja Nowaka  „Patriotyczny „coming out" („Plus Minus" z 11-12 maja 2013). Zarazem jednak wzbudziły one we mnie sporo zastrzeżeń. Idąc za apelem prof. Nowaka spróbuję je tutaj sformułować. Przede wszystkim wydaje mi się, że oba artykuły w najlepszej wierze upiększają i wygładzają obraz przeszłości i teraźniejszości, redukując rozmiary zła w stosunkach polsko-żydowskich.

Pozostało 94% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml