Zygmunt Bauman - sprzymierzeniec antysemitów?

Poglądy Zygmunta Baumana wpisują się w krytykę „światowego syjonizmu”, stanowiącą – o ironio – nieodłączny element ideologii Narodowego Odrodzenia Polski – pisze publicysta „Rz”.

Publikacja: 27.06.2013 19:24

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska MS Magda Starowieyska

Spór o Zygmunta Baumana jest głównie sporem nie tyle o jego stalinowską przeszłość, ile o to, jaki ma on do niej stosunek. A stosunek ten wyraził w głośnej, przywoływanej często po wydarzeniach na Uniwersytecie Wrocławskim rozmowie z „The Guardian” w roku 2007. Bauman potwierdził, że służył jako oficer polityczny w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego i był agentem Informacji Wojskowej. Oświadczył także, iż komunizm był najlepszym rozwiązaniem dla polskich problemów po roku 1945, a żołnierzy wyklętych porównał de facto do terrorystów.

Emigracja wewnętrzna

Takie stanowisko wydaje się konsekwencją życiorysu Baumana. A życiorys ten do pewnego stopnia jest banalny. Nastoletni Polak żydowskiego pochodzenia po wybuchu drugiej wojny światowej znajduje schronienie przed Holokaustem na terenie ZSRR. Do Polski wraca jako żołnierz armii Berlinga. Zaczyna pracować w bezpiece nowego państwa, wychowując ideowo i politycznie jej narybek. Wstępuje rzecz jasna do partii sprawującej przewodnią rolę w dyktaturze proletariatu. W komunizmie dostrzega przypuszczalnie ambitne zadanie budowy nowego, lepszego świata, w którym zostaną przezwyciężone wszelkie podziały między narodami i między klasami społecznymi.
Rzeczywistość jednak okazuje się brutalna. Realny system jest inny niż legitymizujące go mrzonki. Nasz bohater zaczyna tracić zaufanie przełożonych. Odchodzi z bezpieki, chociaż pozostaje partyjnym. Ale ewoluuje ku pozycjom rewizjonistycznym, dostrzegając błędy i wypaczenia komunizmu. Staje się coraz bardziej sceptyczny wobec projektu, w którym pokładał nadzieję.

Przychodzi rok 1968. Jedna z frakcji partii komunistycznej – ta w danym momencie związana ze ścisłym kierownictwem państwa – zaczyna w starciu z przedstawicielami innej frakcji – tej, w której – tak się złożyło – są również dawni prominentni przedstawiciele reżimu mający pochodzenie żydowskie – oraz antyreżimową opozycją używać jako broni retoryki „antysyjonizmu”. Bo PRL, podobnie jak reszta bloku wschodniego (z wyjątkiem Rumunii), demonstruje swoje poparcie dla państw arabskich w ich konflikcie z Izraelem.
Dostaje się także naszemu bohaterowi. Opuszcza on Polskę w roku 1969 w glorii ofiary prześladowań antysemickich. Ostatecznie osiada w Wielkiej Brytanii, gdzie rozwija się jego kariera światowej sławy socjologa i czołowego myśliciela naszych czasów, który snuje krytyczną refleksję nad nowoczesnością i ponowoczesnością.

W pewnym momencie jednak banał się kończy. Bauman bowiem nie stał się – jak podobni jemu pod względem życiorysowym inni intelektualiści – duchowym patronem dysydenckiej „lewicy laickiej”, rzucającej w latach 70. wyzwanie reżimowi PRL-owskiemu. Nie poszedł w ślady chociażby Jacka Kuronia, który w sposób zniuansowany oceniając swoje zaangażowanie w komunizm, jednak w jakiś sposób rozliczył się z własną przeszłością. Można przyjąć, że Bauman udał się na emigrację nie tylko w dosłownym znaczeniu tego pojęcia, ale również w przenośni – wybrał emigrację wewnętrzną.

Realny nazizm

Z takiej perspektywy, jaką przyjął, stając się w dodatku z upływem czasu sędziwym autorytetem, łatwo wygłaszać opinie, które bulwersują w Polsce znaczną część opinii publicznej. Kiedy się mieszka w Leeds, to świat wygląda inaczej, niż gdyby się mieszkało w którymś z polskich miast. Brytyjczycy nie są zaaferowani polskimi rozrachunkami z historią. Można więc im szczerze wyłożyć swoje racje na temat własnej przeszłości.

Ale Bauman idzie przy okazji z pomocą tym wszystkim środowiskom w naszym kraju, które mają dosyć polityki historycznej, jaka doszła do głosu w XXI wieku, a której symbolami stały się Instytut Pamięci Narodowej czy Muzeum Powstania Warszawskiego. I nie chodzi tu bynajmniej tylko o osoby twierdzące, że historia to oręż w bieżących konfliktach politycznych, więc należy dać sobie z nią spokój, bo tylko dzieli ona społeczeństwo.

Przecież w Polsce nie brakuje ludzi o lewicowych poglądach – na przykład w kręgu „Krytyki Politycznej” czy wśród starszego pokolenia wyborców SLD – gotowych bronić okresu stalinowskiego jako epoki, w której wprawdzie działy się rzeczy koszmarne – takie jak tortury i mordy w ubeckich katowniach – ale także likwidowano analfabetyzm i odbudowywano Warszawę.

I można byłoby nawet temu przyklasnąć. Problem tkwi w tym, że ludzie tacy nie są konsekwentni. Bo już na III Rzeszę patrzą tylko przez pryzmat aktów ludobójstwa. A przecież w czasach nazistowskich w Niemczech budowano autostrady i eliminowano bezrobocie. Znamienne, że w Polsce funkcjonuje termin „realny socjalizm”. Ale raczej nikt nie używa terminu „realny nazizm”.

Dobrze ten stan rzeczy oddają słowa Sławomira Sierakowskiego, który niegdyś na łamach „Rzeczpospolitej oświadczył: „Nie sposób myśleć o nazizmie bez Holokaustu, ale można wyobrazić sobie komunizm bez gułagu. Idea komunistyczna wyrasta z jednoznacznie pozytywnych intencji”.

Tyle że nazizm również przechodził niewinny, romantyczny okres. Martin Heidegger czy Carl Schmitt, wyrażając w latach 30. poparcie dla Hitlera, w największych koszmarach nie wyobrażali sobie, że swoimi deklaracjami politycznymi współuczestniczą w torowaniu drogi do Auschwitz.

Przyczyna takiego stanu rzeczy jest prosta. III Rzesza poniosła na tyle dotkliwą klęskę, że uchodzi wręcz za polityczną emanację metafizycznego zła. Inaczej się stało z ZSRR. Zimna wojna zakończyła się przegraną tego mocarstwa i jego rozpadem, lecz zachodni zwycięzcy nie maszerowali na moskiewskim placu Czerwonym, a sowieccy komunistyczni zbrodniarze nie mieli swojej Norymbergi.

Polski polityczny spór o przeszłość przenosi się na poziom quasi-religijny. Ci, co przymykają swoje oczy na zbrodnie stalinizmu, traktują nazizm – czy szerzej, mityczny faszyzm (pojęcie to jest dziś bardzo pojemne) – jako ikonę zła, a nawet jego istotę. I dlatego tropią tylko takie grzechy komunizmu, które – ich zdaniem – mają cokolwiek wspólnego z antysemityzmem czy polskim nacjonalizmem (vide: wydarzenia marca 1968 roku).

Z kolei dla tych, którzy domagają się potępienia w równym stopniu stalinizmu i nazizmu, ikonami zła są oba XX-wieczne totalitaryzmy. Domagają się oni aktu sprawiedliwości dziejowej i potępienia komunizmu w ten sam sposób, w jaki został potępiony nazizm. Do głosu więc dochodzi także historyczny resentyment – chęć wyrównania rachunków.

Nie pasuje do „żydokomuny”

W lewicowo-liberalnych mainstreamowych mediach demonstracja działaczy Narodowego Odrodzenia Polski oraz kiboli Śląska Wrocław, którzy chcieli zakłócić wykład Zygmunta Baumana, przedstawiona została jako incydent świadczący o odradzaniu się w Polsce faszyzmu. Otrzymaliśmy następujący obraz: po jednej stronie znany lewicowy postmodernistyczny filozof żydowskiego pochodzenia, po drugiej zaś – nacjonalistyczna dzicz, która niby szermuje hasłami antykomunistycznymi, ale przecież muszą się gdzieś tu czaić podteksty antysemickie.

I tu dochodzimy do kwestii najistotniejszych. Bauman całkowicie nie pasuje do stereotypu „żydokomuny” nawróconej na lewicowo-liberalny „antyfaszyzm”. W swoich tekstach okresu emigracyjnego po pierwsze zaczął on tropić wielkie ideologiczne narracje XX wieku – w tym i komunizm – których realizacją okazały się między innymi sowieckie i niemieckie obozy koncentracyjne.

Myśliciel wywodzi te narracje z oświecenia. Jednocześnie de facto sprzeciwia się temu, co nagminnie robią intelektualiści oskarżający chrześcijaństwo o prekursorstwo nazistowskiego antysemityzmu, czyli łączeniu Auschwitz z dziedzictwem przednowoczesnej kultury europejskiej (bo w III Rzeszy chodziło o biologiczne unicestwienie narodu żydowskiego w sposób zorganizowany, „przemysłowy”, natomiast w średniowieczu akty wrogości wobec Żydów były spontaniczne).

Warto w tym kontekście zajrzeć do frapującego eseju Baumana „Widmo Zagłady”, który w roku 1999 ukazał się na łamach miesięcznika „Midrasz”. Możemy tam przeczytać między innymi, że należy „pogodzić się z tym i pamiętać, że wielu zdeklarowanych antysemitów stanowczo odmówiło współpracy ze sprawcami Holokaustu, natomiast wśród wykonawców roiło się od przestrzegających prawa obywateli i zdyscyplinowanych funkcjonariuszy, pozbawionych skądinąd jakichś szczególnych uprzedzeń wobec Żydów”.

Self-hating Jew?

Bauman idzie pod prąd opiniotwórczym środowiskom żydowskim, które z jego punktu widzenia hołdują egocentrycznemu, pielęgnującemu własne traumy, przeświadczeniu o Holokauście jako wydarzeniu wyjątkowym w dziejach ludzkości. Jakże mocno brzmią następujące słowa : „Być nawiedzonym to widzieć świat jednowymiarowo i nie móc dostrzec innych wymiarów, a co dopiero relacji między nimi. Jedyny wymiar, jaki duch Holokaustu ukazuje oczom nawiedzonego (zamazując przy tym lub usuwając z zasięgu wzroku wszystkie inne wymiary), to ten, który się mierzy miarą niechęci do Żydów. Ale świat jest właśnie wielowymiarowy”.

Z tego tekstu można wysnuć wniosek, że Żydzi uczynili z Holokaustu mit służący im do pielęgnowania największej w ich dziejach zbiorowej traumy (traumy związanej z tym, że groziło im po prostu unicestwienie) – mit, który w epoce „śmierci Boga” stanowi namiastkę – mającej charakter narodowy – religii.

Socjolog idzie jednak dalej. Nie tylko w tym tekście zwraca uwagę na to, że pamięć o Holokauście stała się w przypadku Żydów mechanizmem psychologicznym, który utrwala w nich resentymenty i usprawiedliwia ich stosunek do Arabów. Bauman krytykuje działania Izraela wobec Palestyńczyków. Dwa lata temu wywołał burzę swoimi wypowiedziami, które padły w rozmowie z „Polityką”. Przyrównał on mur w Izraelu oddzielający Żydów od Palestyńczyków do muru getta w okupowanej przez Niemcy Warszawie.

Nic dziwnego, że w ciągu minionych kilkunastu lat na Baumana spadły gromy ze strony intelektualistów reprezentujących społeczność żydowską, takich jak Henryk Grynberg czy Konstanty Gebert. W gruncie rzeczy poglądy mędrca z Leeds wpisują się w krytykę „światowego syjonizmu”, która stanowi – o ironio – nieodłączny element ideologii NOP.

Oczywiście działacze tej organizacji zdają się być umysłowo odporni na takie subtelności.
I tak Bauman może być postrzegany jako „self-hating Jew”, sprzymierzeniec antysemitów, chociaż nim nie jest. Można go natomiast traktować jako myśliciela optującego za laickim uniwersalizmem, a tym samym szlachetnie wykraczającego poza egocentryczne skłonności narodu, z którego pochodzi.

Być może taki, a nie inny stosunek socjologa do swojej stalinowskiej przeszłości wynika po prostu z tego, że w polskiej antykomunistycznej polityce historycznej upatruje on analogicznego zjawiska do żydowskiego „kultu” Holokaustu. Dlatego po raz kolejny profanuje świętości.

Kwestią otwartą pozostaje to, czy poglądy Baumana determinują jego stosunek do własnego zaangażowania w komunizm, czy jest wręcz odwrotnie – widmo tego zaangażowania determinuje poglądy.

Spór o Zygmunta Baumana jest głównie sporem nie tyle o jego stalinowską przeszłość, ile o to, jaki ma on do niej stosunek. A stosunek ten wyraził w głośnej, przywoływanej często po wydarzeniach na Uniwersytecie Wrocławskim rozmowie z „The Guardian” w roku 2007. Bauman potwierdził, że służył jako oficer polityczny w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego i był agentem Informacji Wojskowej. Oświadczył także, iż komunizm był najlepszym rozwiązaniem dla polskich problemów po roku 1945, a żołnierzy wyklętych porównał de facto do terrorystów.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?