Zakładnicy polityki

Na początku lat 90. wydawało się, że Ukraińcy muszą dojrzeć do rozliczenia się z przeszłością. Kwestie polityczne oddzielono więc od rozliczeń historycznych, a tematyka zbrodni wołyńskiej została schowana. Efekty tej polityki są mizerne – twierdzi publicystka

Publikacja: 10.07.2013 19:09

Wspomnienia wojenne z Wołynia czyta się z trudnością. Opisy mordów przerażają

Wspomnienia wojenne z Wołynia czyta się z trudnością. Opisy mordów przerażają

Foto: Fotorzepa, PK Piotr Kowalczyk

Red

"Z całej mojej rodziny żyjemy tylko dwie: Irena, to ja pisząca te słowa i siostra Leokadia. Nie wiemy, co się stało z ranną siostrą Stasią. Zamordowano razem 5 osób z mojej rodziny. Długo się bałam, czy to napisać" – wspomina Irena Gajowczyk. Mieszkali w Hurbach na Wołyniu do 2 czerwca 1943 roku. Tego dnia banderowcy napadli na wieś, a jej rodzina i sąsiedzi próbowali schronić się w lesie. Ale z lasu szli Ukraińcy z siekierami, wiec schowali się w zbożu. Matkę uderzono siekierą, a mimo wszystko zakrwawiona doczołgała się do pokrwawionego, płaczącego 1,5 letniego Tadzia i dała mu pierś. Podcięli jej gardło i poobcinali piersi. „Mama i Tadzio bardzo się męczyli. Mama z bólu powyrywała sobie włosy z głowy, była strasznie zmieniona, bałam się jej, prosiła o wodę" – opowiada kobieta, wówczas 6-letnia dziewczynka. Przeżyła, ale dwa dni później banderowiec wbił jej nóż w gardło, gdy krzyczała podczas zabijania ojca (zabił go Iwan, kolega taty). „Jeden z  nich chwycił mnie za skórę na plecach, tak jak się łapie kota, i tyle ile miał skóry w garści obciął nożem, potem jeszcze dwa razy ugodził nożem w łopatki i wrzucił mnie w ogromny kopiec mrówek. Mam siedem blizn na ciele, które z biegiem lat przestały mi przeszkadzać, jednak okaleczona psychika daje mi znać o sobie przez całe życie" – wyznaje dr Lucynie Kulińskiej w książce „Dzieci Kresów".

Co Polacy wiedzą o zbrodni wołyńskiej?

Czwartek, a jednak niedziela

Społeczny Komitet Organizacyjny Obchodów Rocznicy 11 lipca to grupa która od lat organizuje obywatelskie obchody oddzielnie od władz państwowych. W tym roku popiera ich PSL, ale nie mają oficjalnego poparcia ze strony większości polityków. „Na uchwałę o ludobójstwie jeszcze za wcześnie" - mówią, ale całoroczny program obchodów w całej Polsce robi wrażenie.

Chcielibyśmy, aby choć raz przedstawiciele państwa przeżyli z nami żałobę. I by mówili prawdę  – mówią Kresowiacy

Międzynarodowemu Komitetowi Honorowemu patronuje kosmonauta Mirosław Hermaszewski, ocalony w czasie nocnego napadu UPA na polską wieś Lipniki na Wołyniu. Podczas ucieczki wypadł z rąk rannej matki, która straciła przytomność. Miał półtora roku i przeleżał w śniegu przez całą noc, a rankiem odnalazł go ojciec z bratem. Generał Hermaszewski stracił w czasie rzezi wołyńskiej w latach 1943 – 1945 ojca i 19 osób z rodziny.

11 lipca w Warszawie będzie msza w intencji ofiar, pierwszy publiczny marsz i koncert Pamięci: Oratorium „Kres Kresów" Krzesimira Dębskiego, którego rodzice ocaleli z  masakry w Kisielinie. W tym roku rocznica wypada w czwartek, choć dla Kresowian to zawsze niedziela, krwawa niedziela. 11 lipca 1943 roku zlikwidowano 99 polskich wsi i wymordowano około 10 tysięcy Polaków w powiatach włodzimierskim, horochowskim i kowelskim za zachodnim Wołyniu. Ludobójstwo zostało powtórzone pod koniec sierpnia 1943 r., kiedy bandy UPA wymordowały Polaków w powiecie lubomelskim. W okresie od lutego 1943 do lutego 1944 miała miejsce czystka etniczna, której ofiarami padli Polacy, Żydzi, Ukraińcy, Rosjanie, Ormianie, Czesi i inne narodowości zamieszkałe w województwie wołyńskim i Małopolsce Wschodniej. Zostali zamordowani przez nacjonalistyczną formację OUN- UPA i 14 Dywizję SS Galizien. Prawie 5 tysięcy miejsc i liczba ofiar, którą szacuje się dziś na ponad 120 tysięcy.

Rzeź na Wołyniu. Zagrajmy ludobójstwem

Mówić i nic nie powiedzieć

O rzeziach na Wołyniu nie uczą w szkołach, nie mówi się  o nich w mediach, a świadków wydarzeń, którzy starają się być na oficjalnych konferencjach dotyczących relacji polsko- ukraińskich traktuje się jako zło konieczne, czyli nawiedzonych wariatów. Mówią, a powinni milczeć. – Państwo robi wielką politykę, a ich przeżycia są politycznie niepoprawne – tłumaczy Ewa Szakalicka, reżyser, organizatorka społecznych obchodów.

Od wielu lat wysyp konferencji naukowych, dyskusji pod egidą licznych fundacji ma miejsce latem. Festiwale kultury, promocje filmów (tak jak w tym roku „Trzy opowieści o Galicji" Olhy Onyshko, ukraińskiej reżyser z Kanady) to pretekst, by o Ukrainie mówić, ale i nic nie powiedzieć. Zdaniem Kresowian, to nie jest czas na mówienie o Chmielnickim, Petlurze, głodzie na Ukrainie i akcji „Wisła". – Wolelibyśmy być wysiedleni w ramach takiej akcji – mówią.

- Żyjemy w państwie, gdzie nie buduje się pamięci o tak wielkiej tragedii. Pięć tysięcy miejscowości wymordowanych i cisza – mówi Ewa Szakalicka. Podkreśla, że przez lata ci ludzie nie mieli swojego duszpasterstwa ani pomocy psychologicznej. A po tym, co widzieli taka pomoc jest niezbędna. Kresowiacy uważają, że państwo nie potrafi stanąć po stronie swoich obywateli, a elity intelektualne i polityczne wywierają presję, by nie dopuścić do świadomości społecznej prawdy o wydarzeniach, których oni byli świadkami.

Ich wspomnienia wojenne czyta się z trudnością. Opisy mordów przerażają, a psychika po kolejnej dawce przemocy, broni się przed lekturą. Odczuwamy ulgę, że „tylko" spalono kilkaset osób, dobito siekierami i widłami, a nie obcięto stóp dzieciom, by się wykrwawiły, nie wyłupiono oczu. Że śmierć przyszła szybko.

Nie mówi się o tym, bo po 1989 roku postawiono na dobre stosunki z nowopowstałą Ukrainą i ci, którzy ocaleli z Kresów zostali zakładnikami polityki. Koncepcja wschodnia Piłsudskiego i Giedroycia zyskała swój realny kształt, a niepodlegli, prozachodni sąsiedzi mają ochranić nas przed Rosją. „Wychowana na paryskiej kulturze i przejęta ideałami solidarności (elita dawnej opozycji – przyp. autora) wierzyła, że nastał czas pojednania między narodami" - pisze Grzegorz Motyka w zbiorze artykułów „Cień Kłyma Sawura".

Na początku lat 90. wydawało się, że na rozmowę o faktach jest zbyt wcześnie i strona ukraińska musi dojrzeć do rozliczenia się z przeszłością. Kwestie polityczne oddzielono więc od rozliczeń historycznych, a tematyka rzezi wołyńskiej została schowana. Milczenie strony polskiej miało dać czas Ukraińcom na zrozumienie, na czym polega europejska wspólnota wartości. Czytając dziś zbiór tekstów Grzegorza Motyki (aktywnie działał na rzecz dialogu), wydaje się, że po 20 latach nawet zwolennicy tej koncepcji przyznają, że efekt polityczny jest mizerny. Polacy biją się w piersi za akcję „Wisła" i ofiary po stronie ukraińskiej, ale na temat przyczyn rzezi i faszystowskich koncepcji nacjonalizmu ukraińskiego panuje cisza. Pamięć o tym, jak Ukraina próbowała wejść do Europy przy pomocy hitlerowskich Niemiec zanika, a o koncepcjach doktora prawa, pisarza i dziennikarza Dmytro Doncowa (zmarł w 1973 roku w Montrealu) się milczy.

Naród wyżej od Boga

A to ważna postać w tej dyskusji. Już w latach trzydziestych XX wieku postulował zerwanie więzów politycznych i kulturalnych z Rosją i bliską współpracę z Europą Zachodnią. Nowopowstała Ukraina miała być wolna od obcoplemieńców, którzy znaleźli się na ukraińskiej ziemi oraz tych, którzy się na metody ich eliminacji nie zgadzają. Postulował, by o państwo ukraińskie walczyć przy pomocy wszystkich środków bez wyjątku, nawet drogą mordów, bo „mniejszości inicjatywne" (ludzie lepsi od reszty narodu) mogą stosować wobec innych „twórczą przemoc".

W jego koncepcji naród jako gatunek był wyższą wartością od Boga. Ten prymitywny darwinizm społeczny zyskał zwolenników. Stepan Bandera cytował dzieło Doncowa „Nacjonalizm" z pamięci.  „Istnieje oczywista spójność pomiędzy doktryną Doncowa, programami (i innymi), uchwałami, postanowieniami OUN oraz praktyką ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego, poczynając od OWO (Ukraińska Wojskowa Organizacja) poprzez OUN –UPA" pisze Wiktor Poliszczuk w „Ideologii Ukraińskiego Nacjonalizmu", Toronto-Warszawa 1996.

Relatywizacja zbrodni

Popierany przez elity solidarnościowe  prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko zrobił Stepana Banderę bohaterem narodowym i popierał budowę pomników jego i Romana Szuchewycza, ps. Taras Czuprynka, głównego komendanta UPA. Dopiero Wiktor Janukowycz cofnął tę decyzję i dziś jedynie komuniści nie kwestionują faktów historycznych przytaczanych przez stronę polską. Co nie zmienia faktu, że we Lwowie od dworca do centrum idzie się ulicą Stepana Bandery, a pomniki jego i Szuchewycza wyrasatają na Ukrainie jak grzyby po deszczu.

Dwadzieścia lat po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości pamięć o UPA jest kształtowana tak, aby przedstawić tę formację jako bojowników o niepodległość, przeciwstawiającą się wszystkim okupantom Ukrainy. OUN- UPA to antykomunistyczni bohaterowie, a fakty o zbrodniach na Polakach, Żydach, Ormianach, Rosjanach, Czechach, Romach i tych Ukraińcach, którzy nie chcieli mordować sąsiadów jest starannie ukrywana albo relatywizowana. Zdaniem strony ukraińskiej, jeśli w ogóle takie fakty miały miejsce, to były skutkiem złej polityki Polski wobec Ukrainy i „konfliktu zbrojnego polsko- ukraińskiego".

– Chodzi im o to, by udowodnić, że albo było tyle samo ofiar po obu stronach albo, że wina za to co się stało leży po polskiej stronie. Prawda o Wołyniu nie będzie miała wiec łatwej drogi – tłumaczy Ewa Siemaszko. Wraz z ojcem Władysławem jest autorką książki „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939- 45". Władysław Siemaszko był oficerem 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty. To on i środowisko jego kolegów z jednostki podjęło walkę o pamięć i jej udokumentowanie.

Wycofani politycy

Zrobili to też że polscy naukowcy biorący udział w polsko- polskim sporze o historię ludobójstwa na Kresach. Odtworzyli zrąb faktograficzny, motywy i plan sprawców zbrodni. Kościół katolicki głosami swoich pasterzy zaś ogłosił:.  „Brak wiedzy o przeszłości i wynikającej z tego wrażliwości społeczeństwa na straszne zbrodnie, jaką były nacjonalistyczne czystki etniczne na Wołyniu w 1943 roku bardzo komplikuje uporządkowanie tej części wspólnej historii w duchu prawdy, sprawiedliwości, miłości i pokoju, czyli po prostu pojednanie" – podkreśla arcybiskup Mieczysław Mokrzycki w wywiadzie dla KAI.

I mówi bez ogródek, że „tragedię zrodził zbrodniczy plan budowania własnego państwa m.in przez usunięcie wszystkich obcych". Oraz, że „konflikt dotyczył nie tylko obszaru relacji między narodami, ale sfery podstawowych wartości".

Arcybiskupi i Biskupi Rzymskokatolickiego Episkopatu Ukrainy w liście z 24 czerwca 2013 roku podkreślają: „Ginęli nie tylko Polacy, ale także obywatele polscy narodowości żydowskiej, ormiańskiej, czeskiej oraz wielu Ukraińców, zwłaszcza tych, którzy ratowali okaleczonych wówczas sąsiadów i krewnych". W liście podkreślają, że „Reakcją na te zjawiska ze strony polskiej były podejmowane akcje odwetowe, w których także ginęli niewinni Ukraińcy. Nie były to wszakże działania proporcjonalne ani pod względem ofiar, ani barbarzyńskich metod."

Inaczej brzmią polscy politycy. Bronisława Komorowski, tuż przed 70 rocznicą wydarzeń na Wołyniu podkreślił że „ na mordy dokonane przez ukraińskich nacjonalistów Polacy odpowiedzieli akcjami odwetowymi, stosując okrutne, jakże odległe od chrześcijańskich metod prawo zemsty". Doradca prezydenta Tomasz Nałęcz wyjaśnił w radio, że „głowa państwa nie może objąć swym patronatem wszystkich uroczystości", ale podkreślił, że „jest po stronie Kresowiaków, ale w relacjach międzypaństwowych liczą się też inne racje, a musimy mieć na względzie racje z Ukrainą.

– Chcielibyśmy, aby choć raz przedstawiciele państwa przeżyli z nami żałobę. I by mówili prawdę  – podkreśla Irena Białęcka z Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia. Jednak zarówno ten prezydent RP, tak jak i jego poprzednicy objęcia patronatem społecznych obchodów nie przewidział.

- Rozumiem Ukraińców, że chcieli mieć samostijną Ukrainę, ale czym innym jest posiadanie własnego państwa, a czym innym mordowanie ludzi za inną narodowość lub członków własnego narodu za brak chęci udziału w mordowaniu sąsiadów – mówi Zdzisław Żurowski, prezes Środowiska  Żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji AK. Kresowiacy podkreślają, że wielu z nich przeżyło dzięki ukraińskim sąsiadom. Walka z mitem UPA to także przywrócenie pamięci Ukraińcom-bohaterom.

Ewa Siemaszko twierdzi wręcz, że „nie wszyscy byli nastawieni negatywnie do Polaków i część wstępowała do UPA pod przymusem, gdy ich życie było zagrożone". - Trudno się było z tego wyplątać i wielu zgłaszało się dobrowolnie na roboty do Niemiec, by do nich nie wstąpić – mówi.

– Pojednanie niech zostawią ludziom –  to zdanie słyszałam wielokrotnie. Politycy jednak niech uważają, bo Ukraina ma wiele problemów wewnętrznych, a nacjonalizm świetnie się nadaje do odwracania uwagi.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?