Lata PRL to nie był łatwy czas dla Polaków. Nie był, jak opisuje go czasem prawica, wielką salą tortur w ubeckich kazamatach. Nie był też, jak opisuje go lewica, okresem dobrobytu i szczęścia Polaków na niespotykaną skalę. PRL to zapóźnienie gospodarcze, zaburzenie więzi społecznych i likwidacja samoorganizacji, którą zastąpiło wszechwładne państwo. To zależność polityczna i militarna od wschodniego sąsiada. PRL miał lepsze i gorsze okresy. Lepszych i gorszych przywódców.
Stan wojenny to czas w PRL gorszy od przeciętnej. To czas zdławienia odtwarzających się więzi społecznych, których nie odbudowaliśmy do dziś. To czołgi na ulicach, dzielenie obywateli na lepszych i gorszych, harce bezkarnej SB, to upokorzenia i prześladowania najlepszych spośród nas.
Po stronie zła
Wojciech Jaruzelski w dziejach PRL to postać z tych ciemniejszych czasów, biorąca udział w najgorszych momentach historii: czystkach Marca ’68, inwazji na Czechosłowację, Grudniu ’70. To wreszcie dyktator stanu wojennego.
Zaiste dziwaczna jest ta polska lewica (i eseldowska, i palikotowo-kwaśniewska), żeby akurat tego wodza PRL fetować i wstawiać na swoje transparenty. Bo hucpa z okazji 90. urodzin Jaruzelskiego (przepychanki Aleksandra Kwaśniewskiego, Janusza Palikota, Leszka Millera o miejsce przy stole) nie służyła niczemu innemu jak zbijaniu punktów wyborczych.
Jaruzelski, owszem, oddał władzę i był lojalny przy demontażu PRL, ale to nie wymazuje z historii jego win. Stan wojenny był złem. Jego przywódcy stali po stronie zła, działali na rzecz utrzymania stanu posiadania imperium sowieckiego, a nie w interesie Polaków. Mogą się bronić, że to było mniejsze zło, ale – nawet jeśli tę argumentację przyjmiemy – to nadal jest to zło.
Nie należę do tych bohaterów IV Brygady, którzy pod oknem emeryta będą wyli: „Precz z komuną”. Nie należę do tych, którzy będą wszystkich żyjących i działających w tamtym systemie odsądzać in gremio od czci i wiary. Postawy ludzkie były różne i różne kierowały ludźmi motywy.