Przekonuje o tym choćby historia opozycji antykomunistycznej. Dopóki był wróg w postaci „komuny" – pozostawała w miarę zjednoczona.
Teraz słabnąca partia rządząca szuka nowego wroga. Znalazła związki zawodowe. Premier Tusk, który ogłosił niedawno, że można być konserwatywno-liberalnym socjalistą chce zostać lady Thatcher. I vice versa – słabnące związki też muszą mieć wroga – stał się nim rząd i partia go tworząca. Tymczasem, wbrew pozorom, od lat rządy ze związkami żyją w symbiozie. Nie bez powodu związki działają głównie w przedsiębiorstwach państwowych i sprzeciwiają się ich prywatyzacji. No, chyba że zostaną przekupione – co możemy właśnie obserwować w PKP Cargo.
Kto ma rację w tej awanturze? Thomas Knap! W artykule opublikowanym przez Instytut Misesa twierdzi, że związki zawodowe mogą być instytucjami… rynkowymi! To obrazoburcze stwierdzenie i dla związkowców, i dla niektórych liberałów. Ale prawdziwe.
Liberalizm głosi, że rząd nie powinien ingerować w gospodarkę. A związki zawodowe z założenia są organizacjami prywatnymi, a nie rządowymi. Podobnie jak różne organizacje pracodawców. Prawo ich tworzenia jest kwintesencją wolności. Niech więc sobie działają.
Są jednym z „ciał pośredniczących”, o których pisał nie kto inny jak Alexis de Tocqueville. Autor „O demokracji w Ameryce” przekonywał, że udział obywateli w różnych organizacjach jest istotny dla kondycji „civil society”.
Problem zaczyna się wówczas, gdy prawodawca nadaje związkom jakieś przywileje i zobowiązuje pracodawców do ich realizowania. W ten sposób czyni z jednych niewolników drugich. W majestacie prawa. Tak działa, na przykład, obowiązek płacenia działaczom pensji za samo „bycie” związkowcami. Ale to o wiele mniejsze zło niż prawo związkowców do legalnego wyzucia właściciela z jego własności – czyli prawo do organizowania strajku okupacyjnego. Bo pensje związkowych bossów można jakoś z góry skalkulować. A zawłaszczenie majątku i braku możliwości jego wykorzystywania – nie.
Tymczasem za pomocą związków zawodowych – twierdzi Knap – pracownicy mogą utrzymywać stosunki z pracodawcą na podstawie umowy. Bo przecież prawo zawierania umów jest kolejną zasadą liberalizmu i podstawą wolnego rynku. Dobrze skonstruowana umowa – jak każda umowa handlowa – nie tylko nie prowokuje konfliktów między stronami, ale im zapobiega. Pod warunkiem że państwo trzyma się z dala od tych umów i ich treści.
Autor jest adwokatem, profesorem prawa, prezydentem Centrum im. Adama Smitha