Trzeba było trafu, bym sięgnął po dobrą skądinąd pracę z historii idei ("Rewolucja permanentna Lwa Trockiego. Między teorią a praktyką" Mikołaja Mirowskiego) i przekonał się, że autorem przedmowy do niej jest Adam Michnik, autor, którego subtelność analityczna, gdy idzie o politologię, kazała mu niedawno zestawić system władzy Viktora Orbana i Adolfa Hitlera. Nie jest to jedyna opublikowana w tym roku praca o komunizmie, namaszczona przedmową tego autora: również wielogłosowa relacja z "wyspiarskiego GUŁagu" Tity, "Naga Wyspa" Bożidara Jezernika, została w ten sposób zaszczycona. Adamowi Michnikowi nieobca jest też myśl katolicka i ordoliberalna, skoro zechciał poprzedzić przedmową wydany w tym roku pierwszy tom "Felietonów" Stefana Kisielewskiego, wydanych niedawno przez Prószyńskiego.
A przecież mówimy tylko o przedmowach opublikowanych po polsku i w tym roku. Tymczasem Adam Michnik tłumaczy światu polskie dzieje, eseje, literaturę... Wstępem poprzedził trzy obcojęzyczne wydania "Rozmów z katem" Kazimierza Moczarskiego i "Podróże z Herodotem" Kapuścińskiego ("Călătorind cu Herodot"). Poprzedza wstępem dzieła bliskich mu autorów (Tadeusz Konwicki, "Lengyel komplexus; Séta a halott lánnyal"), ale i rzadkiej urody eseistów („Diligence philosophique" Bolesława Micińskiego). Polakom zaś dla odmiany tłumaczy Ukrainę (Wstęp do „Przewodnika Krytyki Politycznej: Ukraina").
Nic w tym w sumie dziwnego: która z oficyn w tych niełatwych dla wydawców czasach nie zechce sięgnąć tego rodzaju dźwignię, gwarantującą skokowy wzrost sprzedaży? Chodzą słuchy, że z myślami biją się nawet autorzy przygotowywanego do druku wywiadu-rzeki z Antonim Macierewiczem, a i wydawca fundamentalnej „Lichenologii polskiej", traktującej o tajemniczym świecie porostów, zamierza udać się z nieśmiałą prośbą na Czerską...
Należy unikać topornych point: nie, nie boję się zajrzeć do lodówki. Żadnych niespodziewanych gości, jest to, co zwykle: jogurt, trochę szynki, sery pod kloszem. Odkroiwszy kęs camemberta i nalawszy sobie pół szklanki białego, sięgam z lubością po zaczytany egzemplarz Stendhala w pysznym przekładzie Boya, by odświeżyć pamięć innego, a w niejednym podobnego czasu, gdy po trzydziestoletnim zamęcie, zrywach, awanturach o rządy ludu i rządach gołowąsów znów (zda się) przywrócono czas hierarchii, ładu i autorytetów, i pani de Rênal ze słodyczą pouczała młodego Juliana Sorela o potrzebie szanowania tych ostatnich.