Mechanizm finansowania państwa
Druga sprawa, to rozdzieranie szat nad podatkiem od transakcji na giełdzie – i tu warto wyjaśnić kwestię podstawową, nie rozumianą przez wielu publicystów, jak się wydaje także przez redaktora Jabłońskiego. Nikt oczywiście nie zamierza „karać tych, którzy dostarczają firmom środki na te inwestycje, kupując ich akcje". Żaden podatek (poza szczególnymi podatkami, które mają ograniczać niektóre zachowania gospodarcze, na przykład szkodzące środowisku) nie jest karą, podatek jest mechanizmem finansowania państwa, które dostarcza różne dobra publiczne i społeczne stabilizujące gospodarkę i społeczeństwo, zaspokajające różne potrzeby zbiorowe, a po to, by mogło dobrze swe zadania realizować, państwo potrzebuje solidnego finansowania; warto by uświadomić sobie, że kryzys finansów publicznych to nie istnienie deficytu budżetowego, jak sądzą dyletanci, lecz niedofinansowanie ważnych obszarów odpowiedzialności państwa – to po pierwsze. A po drugie, giełda nie dostarcza środków firmom, bo giełda jest rynkiem wtórnym obrotu akcjami, zatem na giełdzie kupuje się akcje posiadane przez kogoś, kto nabył je wcześniej. Warto wiedzieć, że rynek papierów wartościowych dzieli się na pierwotny i wtórny i tylko ten pierwotny dostarcza środków firmom. Opowiadanie, że „firmy finansują się na giełdzie", to skrót myślowy, który laików wprowadza w błąd, ale redaktor nie powinien być laikiem pisząc o gospodarce. Gdyby firmy zasilały się w kapitał na giełdzie, to stwarzałyby niebezpieczeństwo „uwalenia" wartości akcji tych, którzy już je posiadają, bo zwiększenie podaży papierów wartościowych zawsze prowadzi do spadku ich ceny. Dlatego emisjami pierwotnymi zajmują się wyspecjalizowane banki inwestycyjne lub oddziały inwestycyjne i biura maklerskie banków, które rozprowadzają emisje pierwotne, tak, aby nie spowodować spadku wartości walorów już na tej giełdzie funkcjonujących – co zresztą nie zawsze się udaje.
Rynek wtórny nie dostarcza środków firmom, ale ma oczywiście znaczenie dla posiadających akcje, bo na nim są one „upłynniane", czyli dzięki giełdzie posiadacz akcji może zamienić je na gotówkę. Jeśli pan Kowalski posiadający akcje chce wyjechać w podróż dookoła świata albo wybudować dom, czy zainwestować w restaurację, to zamieni posiadane przez siebie papiery wartościowe na gotówkę właśnie dzięki giełdzie. Jej wielka gospodarcza rola polega na tym, że z jednej strony dostarcza mu „płynności", czyli gotówki, z drugiej ciągle weryfikuje wartość akcji.
Ale Redaktor jest w błędzie sądząc, że pożyteczne i pożądane są operacje jednodniowe. Jak pisze, inwestorzy jednodniowi wykorzystują do zarabiania nawet niewielkie zwyżki kursów, a dzięki ich pracy giełda ma odpowiednio dużą płynność, czyli można w każdej chwili przeprowadzić dowolną transakcję". To są bajędy opowiadane przez tych tak zwanych „inwestorów", którzy oczywiście na tym zarabiają, ale dla gospodarki nie ma to żadnego znaczenia, a nawet jej szkodzi, gdyż prowadzi do tego, co ekonomiści nazywają „inflacją rynków finansowych" – jest to pierwszy krok do kryzysu gospodarczego. Warto wiedzieć, że w sensie makroekonomicznym, czyli ze względu na efekt dla gospodarki jako całości, nie są to bynajmniej inwestorzy, bo ich działalność nie prowadzi do tego, co nazywamy inwestycją, czyli powiększenia majątku trwałego, stworzenia miejsc pracy czy poprawienia wydajności miejsc już istniejących, albo po prostu powiększenia kapitału firmy. To jest jedynie „wysysanie" oszczędności, przez co przestają one służyć realnym inwestycjom, i może prowadzić do „nadymania" baniek spekulacyjnych, czyli pompowania cen w oderwaniu od realnej wartości walorów - i destabilizacji rynku, bo ci „inwestorzy" działają według tych samych schematów, reagują na ogół identycznie, w efekcie ma miejsce nasilone zjawisko tzw. owczego pędu; co ciekawsze, za tych „inwestorów" często pracują programy komputerowe, a gdy wszyscy mają identyczne, efekty zwielokrotnionych identycznych reakcji kumulują się.
Propozycję wprowadzenia podatku od transakcji finansowych na rynku wtórnym sformułował już dość dawno temu wybitny amerykański ekonomista, noblista z 1981 r. James Tobin, dlatego podatek ten nazywany jest podatkiem Tobina – nie jest to żaden pomysł karania przez PiS inwestorów, jest to odwołanie się do pomysłu, o którym i na Zachodzie coraz częściej się mówi. I jest oczywiste, że podatek ten ma z jednej strony ostudzić wtórny rynek, by osłabić jego pęd do spekulacji, z drugiej dostarczyć środków budżetowi.
Warto też dodać, że to „wykorzystywanie zmian kursu" przez inwestorów to też nieporozumienie. Kurs nie bierze się sam z siebie lecz jest wynikiem gry popytu i podaży, czyli jest efektem transakcji, gdy zatem wielu „inwestorów" działa wspólnie, to wpływają oni na ceny walorów, kształtują je tak, by na tym zarabiać i w ten sposób „wysysają" środki nowych podmiotów wchodzących na rynek – oni zarabiają, ale z punktu widzenia gospodarki jest to marnowanie strumienia oszczędności wchodzącego na rynek finansowy. Gdy pan Kowalski rzuci swe akcje na rynek, to na cenę nie wpłynie, ale gdy robi to wielu „graczy", albo nawet kilku ale na dużą skalę – jak to jest w przypadku funduszy emerytalnych – to cena musi spaść – i to ma ważne konsekwencje (o czym za chwilę).
Podatek od transakcji giełdowych nie powinien zatem dotyczyć emisji pierwotnych, a w każdym razie w przedstawionej propozycji stawka podatku od transakcji