Amerykański sen na jawie

Jeśli zgodzimy się co do tego, że relacje z USA stanowią dla Polski istotną oś jej bezpieczeństwa, to dlaczego publicznie wątpić w ich sens? – pyta wiceminister obrony narodowej.

Publikacja: 08.10.2013 02:10

Amerykański sen na jawie

Foto: materiały prasowe

Red

Z Marcinem Zaborowskim, autorem tekstu „Koniec amerykańskiego snu" opublikowanego w „Gazecie Wyborczej" (28/29 września 2013), łączy mnie przekonanie, że to nie emocje i doraźność, lecz długofalowe interesy bezpieczeństwa Polski powinny decydować o naszych działaniach wobec USA. A także wpływać na to, jak o tym mówimy. Nie jestem jednak miłośnikiem propagowania sceptycyzmu, który miałby wyprzeć jakoby niedawny entuzjastyczny proamerykanizm Polaków. Bliski był i jest mi realizm oraz wyciąganie z faktów poprawnych wniosków.

Lista spraw irytujących

Słowa, jeśli nawet wypowiadane z osobistą uczciwością i w dobrej wierze, stanowią część strategicznego tła dla polityki. Jeśli zgodzimy się co do tego, że relacje z USA stanowią dla Polski istotną oś jej bezpieczeństwa (np. za sprawą wspólnego członkostwa w NATO i dwustronnych programów wojskowych), to dlaczego publicznie wątpić w ich sens? Strategów i planistów na wczesnym etapie edukacji uczą przecież, że opcje działania planuje się na kilka równoległych wariantów rozpisanych na dobre i złe pogody. Ukrycie ich przed potencjalnym przeciwnikiem, który traci jasność we własnym działaniu, wzmacnia naszą strategię.

Pojawia się więc pytanie, czy należy budować sądy tak kategoryczne, używając do opisu stosunków polsko-amerykańskich obiegowych opinii na temat pewnej nowinki lotniczej. O Dreamlinerze jego użytkownicy mówią zresztą, że kłopot sprawia tylko na ziemi, kiedy już wzbije się w powietrze, spełnia pokładane w nim oczekiwania. Niejednoznaczność bywa wszak cechą polityki międzynarodowej. Pamiętam, że u progu ery pozimnowojennej porównano NATO do teatru, który długo nie dawał premiery. Kunszt osiągnięty podczas prób sprawiał, że nikt nie miał ochoty zobaczyć przedstawienia. Wniosek: zasób strategiczny polityki, nawet jeśli niejednoznaczny, taki pozostaje. Jak o tym mówić, to inna sprawa.

Istotnie, lista spraw irytujących Polaków w relacjach z Waszyngtonem pozostaje długa. Wizy, językowe lapsusy czy ignorancja w sprawach historycznych, sposób i czas zakomunikowania nam w 2009 r. decyzji o zmianie planów w sprawie tarczy antyrakietowej, różna intensywność i jakość kontaktów na różnych poziomach administracji to zapewne początek długiego spisu reklamacji. O bilans uwag pod adresem USA warto byłoby dla właściwego naświetlenia sposobu uprawiania przez Waszyngton polityki zagranicznej zapytać przedstawicieli innych państw. Sądzę, że materiału do przemyśleń i porównań mogliby nam za ostatnie lata dostarczyć Brytyjczycy, dyplomaci z Ameryki Południowej czy Unii Europejskiej.

Wypełnione zobowiązania

Nie rozumiem jednak powodów wiązania przez Marcina Zaborowskiego naszego udziału w operacji ISAF w Afganistanie z utrzymaniem obowiązku wizowego wobec Polaków. Znając uwarunkowania polityki wewnętrznej USA, uważam to za poważny błąd wizerunkowy Ameryki, przynoszący jej samej i polsko-amerykańskim relacjom więcej szkód niż pożytków. Przez ponad cztery lata, jako ambasador RP, tłumaczyłem to członkom amerykańskiej administracji i Kongresu. Kontynuowałem tym dwudziestoletnią pracę moich poprzedników. Gwoli prawdy, sprawa nie stoi dziś w miejscu; prace nad ustawą imigracyjną trwają. Warto też zarówno trzymać za słowo prezydenta Obamę, który obiecał załatwić sprawę do końca swej kadencji, jak i oczekiwać przestrzegania amerykańskiego prawa przez naszych rodaków podróżujących za ocean. Podobnie 17 września 2009 r. i językowy lapsus Baracka Obamy nie muszą być polską traumą zawężającą nasze myślenie o współpracy z USA.

USA potwierdzają swoje zobowiązania w sprawie budowy bazy w Redzikowie; ochroniły też przed cięciami budżetowymi środki na ten cel

Zresztą gdyby na każdą z tych spraw spojrzeć w dłuższej perspektywie, można by w tym dostrzec zalążek czegoś bardziej optymistycznego. Nasza obecność w Afganistanie to wypełnienie zobowiązań sojuszniczych i niebagatelna korzyść dla zdolności bojowych Wojska Polskiego. Rozumienie wysiłku polskich żołnierzy jako żetonu w grze o zniesienie wiz urągałoby polskiej polityce.

Rezygnacja administracji Obamy z planów poprzednika dotyczących obrony antyrakietowej, niezależnie od stylu ich ogłoszenia, nie doprowadziła do pogorszenia naszej pozycji w nowym programie amerykańskim. Jego obecna edycja oznacza rozwiązania lepiej wpisane w potrzeby bezpieczeństwa Polski i NATO. Odpowiadamy zresztą na to, rozwijając własne zdolności obronne, sprzężone z amerykańską i sojuszniczą obroną antyrakietową. Na dziś nie ma więc powodów do utyskiwań. Dodajmy, że USA potwierdzają swoje zobowiązania w sprawie budowy bazy w Redzikowie; ochroniły też przed cięciami budżetowymi środki na ten cel. Ameryka wypełniła także swoje zobowiązania do rotacyjnej obecności rakiet „Patriot" na naszym terytorium, a tym, którzy chcieliby widzieć w tym „cyrk obwoźny", powiem, że nie mają racji. Przekształciła się ona następnie w stałą obecność amerykańskiego pododdziału lotników w Polsce, obsługujących korzystną okresową obecność amerykańskich samolotów na naszych lotniskach i w przestrzeni powietrznej.

Nie będę tłumaczył „polskich obozów" w ustach amerykańskiego prezydenta, wspólnie z profesorem Adamem Danielem Rotfeldem na miejscu natychmiast podjęliśmy wysiłki uświadamiające Białemu Domowi znaczenie pomyłki i wynikające stąd szkody. List prezydenta Obamy nie pozostawia wątpliwości, jakie w tej sprawie jest stanowisko tego pierwszego i jego państwa. Społeczeństwo amerykańskie i urzędnicy Białego Domu odebrali mocną lekcję historii.

Warto pamiętać także pozytywną rolę, jaką głowa państwa amerykańskiego odegrała w procesie umacniania rozwiązań wojskowych NATO, w tym urealnienia sojuszniczych planów obronnych. Nasza opinia publiczna dowiedziała się o tym, gdy – wbrew intencjom USA – ich depesze dyplomatyczne ujrzały światło dzienne.

Kapryśne sposoby ekspresji

Gdzie zatem tkwi problem? Przekierowanie uwagi amerykańskiej polityki zagranicznej w stronę Azji to fakt. Zamiast uproszczonych prognoz należy jednak zastanowić się, co będzie on oznaczał dla Europy i czy nie tworzy szansy na poszerzenie partnerstwa transatlantyckiego. Warto też pamiętać, że transatlantycki blok handlowo-inwestycyjny to wciąż 47 proc. światowych obrotów oraz jedna trzecia inwestycji. Interesujące perspektywy, choć trudne negocjacje zapowiada też oczekiwany TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership). Dla obu stron stawka jest więc wysoka.

Nowa sytuacja zmusza Europę, w tym naszą jej część, do większego niż dotąd wysiłku w sferze bezpieczeństwa i obrony. Jego istotą nie jest jednak pogoń za wrażeniami dawnych stosunków z USA, lecz budowanie rozwiązań opartych na istniejącym potencjale. Co ważniejsze, nieograniczanie się do perspektywy krótkoterminowej. Zmianie nie ulegną bowiem oczekiwania co do roli USA w naszym bezpieczeństwie ani asymetria wzajemnych stosunków. Pojęcie partnerstwa ma w nich ważny walor psychologiczny i polityczny, niezmieniający jednak faktu globalnego zasięgu interesów USA i zmiennych, a niekiedy kapryśnych sposobów ich ekspresji. Nie jest to zresztą domena ostatnich lat.

Wątpiącym w trwałość interesów przy zmienności temperatury wzajemnych relacji polecam historię stosunków transatlantyckich po zakończeniu II wojny światowej. Szczególnie zaś ich pierwsze cztery dziesięciolecia rozgrywające się w cieniu groźby nuklearnej zagłady. Dlaczego miałoby być inaczej, gdy sytuacja międzynarodowa niesie dziś nieporównanie więcej, choć mniej czytelnych, źródeł zagrożeń?

Być może zresztą mamy w środowisku polskich analityków problem nie tyle z nazwaniem naszych interesów wobec USA, ile z ich rozpisaniem na rekomendacje dla polityki. Ta zresztą uwaga nie odnosi się akurat do ostatniej części tekstu Marcina Zaborowskiego. Niewątpliwie bowiem, co postuluje, Polska czyni wiele, by w sferze obronnej sprostać amerykańskim oczekiwaniom większej samowystarczalności państw europejskich.

Nie ma w tym dramatycznego zwrotu w polityce Waszyngtonu, lecz proste przypomnienie, że art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego ma swoje korzenie w zapisach art. 3. Polska z kolei realizuje swe zobowiązania obronne i modernizacyjne, w imię poprawy własnych zdolności wpisujących się dobrze w potencjał sojuszniczy. Amerykańskie firmy mogą na tym procesie zarobić, jeśli wykażą wyższość swych rozwiązań nad innymi oferentami. W każdym przypadku transfer rozwiązań wojskowych to także pole dla relacji międzyrządowych.

Pojęcie strategii otoczone jest naukowym sporem i wielością przypisywanych mu znaczeń. Podobnie w polityce międzynarodowej relacje strategiczne pozwalają na obustronnie satysfakcjonujące rozumienie ich znaczenia. O strategii z pewnością nie wolno jednak zapomnieć tej ze stron, dla której są one rzeczywiście strategiczne.

Autor jest wiceministrem obrony narodowej, byłym ambasadorem RP w USA

Z Marcinem Zaborowskim, autorem tekstu „Koniec amerykańskiego snu" opublikowanego w „Gazecie Wyborczej" (28/29 września 2013), łączy mnie przekonanie, że to nie emocje i doraźność, lecz długofalowe interesy bezpieczeństwa Polski powinny decydować o naszych działaniach wobec USA. A także wpływać na to, jak o tym mówimy. Nie jestem jednak miłośnikiem propagowania sceptycyzmu, który miałby wyprzeć jakoby niedawny entuzjastyczny proamerykanizm Polaków. Bliski był i jest mi realizm oraz wyciąganie z faktów poprawnych wniosków.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?