Ludzie pracujący w mediach cierpią na nieustanny brak czasu. Ekstremalnym przypadkiem jest mój dobry znajomy, który bierze np. dzień urlopu, żeby pozałatwiać zaległe sprawy: prywatne, urzędowe, rodzinne. Ale potem skarży się, że znowu mu się nie udało. I w sumie nic w tym dziwnego. Wystarczy wejść na jego Twittera i Facebooka, aby się przekonać, że spędził tam pół wolnego dnia. Dodam, że – według słów samego zainteresowanego – kilkunastokrotnie dzwonił do pracy w sprawach niecierpiących zwłoki (a jest ich zapewne sporo, bo pełni wysoką funkcję). W efekcie po urlopie jest jeszcze bardziej zagoniony niż przed, bo w sumie wziął wolne, żeby więcej czasu spędzać w sieci.