Jeśli dodać do tego, że w spór skutecznie włączył się polityk Polski Razem, ugrupowania o marginalnym dziś znaczeniu, to wynik równania wydaje się jasny. Kaczyński i Tusk przestali niepodzielnie panować nad polską polityką. Owszem, wciąż są najważniejszymi aktorami, ale formuła Marka Migalskiego (z czasów, gdy był jeszcze politologiem), że gdzie dwóch się bije, tam obaj wygrywają, powoli przestaje działać. Bo bitwy rozgrywają się dziś na nie zawsze oczywistych frontach.
Niszczący kurs
Po 1989 roku polską politykę zawsze organizował jakiś konflikt. Najpierw był to spór między obozem postkomunistycznym a postsolidarnościowym o ocenę PRL czy o kształt transformacji ustrojowej. Później u progu XXI wieku te podziały przestały mieć znaczenie decydujące. Pojawiły się nowe siły polityczne, owszem, odwołujące się do dziedzictwa opozycji demokratycznej z czasów komunizmu, ale swoją tożsamość budowały na krytyce III RP jako państwa skorumpowanego i niesprawnego, które nie rozliczyło przeszłości. To aferze Rywina, pokazującej działanie rządu SLD od kulis, zawdzięczają sukcesy Platforma Obywatelska i PiS. Ich liderzy prześcigali się wtedy w nawoływaniu do uzdrowienia życia politycznego, np. przez lustrację i powoływanie instytucji antykorupcyjnych, takich jak CBA. Jednak po podwójnie przegranych wyborach w 2005 roku, kiedy miało dojść do zawiązania odnowicielskiej koalicji, Donald Tusk i Jarosław Kaczyński zwekslowali ten spór na kurs, który tak dobrze dziś znamy i który ma niszczący wręcz wpływ na Polskę. Zresztą jego dynamika osłabłaby znacznie wcześniej, gdyby nie katastrofa smoleńska. A dlaczego słabnie właśnie dziś?
Powodów jest wiele, ale dwa są najważniejsze. Pierwszym, o którym już wspomniałem, są zmiany na scenie politycznej. PiS nie walczy dziś bynajmniej o elektorat z Platformą (a tak było przecież przez wiele lat) tylko np. z PSL, o czym świadczą ostatnie ataki ze strony ludowców. Ale to nie koniec. Bo w tym samym miejscu, pomiędzy PO a partią Kaczyńskiego, szuka wyborców Polska Razem Jarosława Gowina. A od prawej flanki PiS atakowany jest przez Ruch Narodowy i skrajnych wolnorynkowców z Kongresu Nowej Prawicy (który w jednym z sondaży odnotował jakiś czas temu niezły wynik). Z kolei Platforma, która nie ma żadnego oblicza ideowego i raz bierze z prawej strony, a raz z lewej, wyraźnie przesunęła się w lewo (na co wskazują badania przepływu wyborców). I dziś rywalizować musi z SLD oraz Ruchem Palikota. Nikt poważny nie traktuje już partii Tuska jako liberałów (a przecież PO zaczynała jako ugrupowanie liberalno-konserwatywne!). Nacjonalizuje ona OFE, podnosi podatki, pogrąża kraj w długach i wojuje z Leszkiem Balcerowiczem, czyli popełniła wszystkie grzechy, jakie można popełnić przeciw regułom uznawanym za nienaruszalne przez zwolenników wolnorynkowego liberalizmu w polskiej wersji. Ten właśnie elektorat próbuje im podebrać Gowin i jego Polska Razem, a ciekawe pytanie brzmi, czy to w ogóle jest jakaś realna siła.
No i mamy drugą kwestię dotyczącą zmiany, o której tu mowa – bodaj czy nie kwestię najważniejszą: zmęczenie materiału. Ile można się ekscytować kolejną wymianą ognia między tymi samymi rewolwerowcami? Zwłaszcza że ten, który był najbardziej narażony, nauczył się schodzić z linii strzału. A i dobry szeryf już jakby nie ten sam. Donald Tusk próbuje dziś sprawdzonych chwytów od rekonstrukcji rządu przez ataki na PiS po gospodarskie wizyty, ale jego czar na mało kogo teraz działa. Oczywiście, sytuacja, którą obserwowaliśmy przez lata, kiedy Jarosław Kaczyński dawał się prowokować z byle powodu albo sam wyskakiwał, jak nie z Angelą Merkel, to z oskarżeniami o zdradę w związku ze Smoleńskiem, była dla Tuska idealna. Tyle że prezes PiS uczy się jednak na własnych błędach. Dziś pytany o „polskość" premiera odpowiada, że nie pozwoli się prowokować, błyskawicznie pozbywa się Tomasza Kaczmarka za podejrzane kontakty, a Adama Hofmana pozbawia czasowo funkcji rzecznika (w związku ze sprawą niezapłaconego podatku od pożyczki), choć pewnie kiedyś powiedziałby, że to spisek albo inny układ. Z kolei kwestia szukania odpowiedzialnych za katastrofę prezydenckiego tupolewa została raz na zawsze powierzona Antoniemu Macierewiczowi (o którym chyba każdy w Polsce ma wyrobioną opinię negatywną albo pozytywną). Najwyraźniej po to, aby lider mógł zajmować się czymś innym. Pytanie brzmi jednak: czym dokładnie.
Rozgrzewa Bratkowska
I tu pojawia się przestrzeń dla spekulacji, a jako że mamy początek roku, czas sprzyja prognozowaniu. Owszem, wzajemne oskarżenia pomiędzy dwoma najsilniejszymi partiami będą istotnym elementem kolejnych kampanii wyborczych, ale nie one będą wywoływać największe emocje. A co będzie? Wydaje się, że można spodziewać się całej serii sporów światopoglądowych. Między Polską, w swoim mniemaniu, nowoczesną, a tą tradycyjną. Co na to wskazuje? Np. temperatura wrzenia w mediach, jaką wywołała prowokacja Katarzyny Bratkowskiej, która oświadczyła w Polsacie News, że podda się w Wigilię aborcji. Ten konflikt po niemal 20 latach zostanie wkrótce zapewne odświeżony. Spory o gender czy pedofilię wśród duchownych również obchodzą dziś wyborców bardziej niż jakaś gafa Jarosława Kaczyńskiego.
Badania wskazują, że mamy w Polsce niespełna 50 procent praktykujących (czytaj: prawdziwych i zaangażowanych) katolików. Jest też niewielka, maksimum kilkunastoprocentowa (sądząc po poparciu dla dawnego Ruchu Palikota) agresywnie antyklerykalna mniejszość. Pośrodku jest zaś ogromna grupa tych, którzy jako katolicy się deklarują, ale nakazów religii nie przestrzegają. O nich można zawalczyć, pokazując Kościół jako rozsadnik zła w życiu publicznym (np. nadając, nieproporcjonalną do skali zjawiska, rangę przypadkom pedofilii wśród kapłanów), na co ludzie ci przystaną tym chętniej, że zasady katolicyzmu uważają za anachroniczne. Zwłaszcza w kwestii etyki seksualnej, która dotyczy bądź co bądź takich spraw jak współżycie przed ślubem, konkubinaty czy rozwody. Można też pokazywać hierarchów Kościoła jako kosmitów, nierozumiejących współczesnego świata, którzy wojują z gender, bo nie wiedzą, o co w tym chodzi. Emocje wywoła też z pewnością spór o instytucjonalizację związków homoseksualnych i adopcje przez nie dzieci, czemu większość Polaków jest przeciwna, ale lewica na postulatach środowisk mniejszości seksualnych buduje swoją tożsamość. Nie można wykluczyć, że tą właśnie drogą pójdzie też partia rządząca, bo wyraźnie w tę stronę Platforma ewoluuje.