Od półki odpychała mnie moja „obamofobia”. Po pierwsze: nie porównuję prezydenta USA do Hitlera czy Stalina (co robią w Stanach niektórzy katoliccy biskupi), nie umiem jednak stanąć po stronie polityka, którego poglądy na ludzkie życie autentycznie mnie przerażają (Obama optował nawet za tzw. późną aborcją, procedurą tak ohydną, że jej opis nie chce przejść przez gardło). Po drugie: bawi mnie zbiorowy „O-gasm”, w jaki popadła część amerykańskiego społeczeństwa. Umęczony naród potrzebował mesjasza przytulanki. PR-owcy to wyczuli i Obama doszedł do władzy pod hasłem: „Zmiana”. Na co – nie ma znaczenia. Wystarczyło, że Obama nie był Bushem, by zaczęto porównywać go do Mozarta i Nowego Testamentu, a studentki deklarowały, że występuje w ich nieskromnych marzeniach.
Drzewo mówi wszystko o kwalifikacjach ogrodnika, więc skoro Obama kształtował się na duchowości Dubois, po co mam tracić czas na jego książkę? Ciekawość zwyciężyła, kupiłem, przeczytałem jednym tchem, nie żałuję.
Dowiedziałem się, że choć Dubois jest jednym z wyznawców prezydenta (jak wielu Afroamerykanów widzi w nim niemal drugiego Martina Luthera Kinga), prezydent wzorowym wyznawcą chrześcijaństwa raczej jednak nie będzie. Dla prezydenta Biblia to inspirująca tradycja, a nie życie. Do kościoła chodzi rzadko, a „spiritual advisorów” dobiera jak składniki sałatki. Rano poczyta Dubois, gdy odczuje potrzebę, zaprasza paru pastorów, by go natchnęli, ci pomodlą się za niego przez telefon, basta.
Dubois szczerze pisze i o bojach, jakie toczył ze swoim idolem, choćby przy okazji słynnej ustawy Obamacare (Dubois stał tu po stronie m.in. Kościoła katolickiego, bo uważał, iż nie można pracodawców zmuszać do opłacania pracownikom procedur medycznych, które według ich religii są niedopuszczalne). W końcu odszedł z administracji, pisze felietony, założył firmę i wciąż wysyła Obamie (którego nadal wielbi) esemesy (które ten wychwala pod niebiosa).
Facet dramatycznie nie z mojej bajki i zakochany w nim gimnazjalną miłością doradca. A jednak z bardzo wielu biblijno-społecznych rozważań Dubois wziąłem coś dla siebie. Gdyby planował otworzyć biznes i rozsyłać swoje esemesy szerzej, pewnie wykupiłbym abonament.