W niedzielę 2 marca o godz. 17 czasu symferopolskiego światowa Wielka Gra wygląda jak zwykła karciana gra, w której ten, kto ma asa pik, krzyczy „Pernambuko" i narzuca pozostałym graczom reguły gry. Te reguły mogą się zmieniać za każdym razem, gdy Wielki Gracz wykrzyknie magiczne słowo. Pozostali gracze mogliby coś zrobić, na przykład zagrać razem albo używać podstępów, albo mogliby stwierdzić: „to my w taką grę nie gramy". Ale zazwyczaj tego nie robią i sromotnie przegrywają, a potem się skarżą, że gra nie była uczciwa.
Na razie mamy do czynienia ze strony Rosji z „aksamitną okupacją", jak nazwał ją rosyjski niezależny opozycyjny dziennikarz Aleksandr Podrabinek. Ja bym jeszcze dodała, że jest to okupacja opisywana „postmodernistycznie", to znaczy nie wiadomo, o co chodzi, czy ona już jest czy jej nie ma, będzie czy nie będzie, co z tego wynika i dla kogo. Niemniej wszyscy o tym piszą, wszyscy mówią, a jeszcze bardziej zalewają internet kakofonią opinii, wiary („wierzę, że", „nie ulega wątpliwości", „nie wierzę, żeby Putin") i nagłej aktywności komórek mózgowych („myślę, że").
Niestety, faktów jest o wiele mniej niż spekulacji.
Oczywiście głównym winowajcą mętliku i kakofonii jest sama Rosja. Najpierw na Krymie pojawili się umundurowani mężczyźni, ale nie było jasne, jakiego kraju to armia. W każdym razie wdzierała się do budynków państwowych, na których niedługo potem zawieszano flagi Federacji Rosyjskiej. 1 marca wyższa izba tejże Federacji ogłosiła jednogłośnie, że prezydent Władimir Putin dostał carte blanche, by.... no właśnie, by co? Bronić, to na pewno. Ale czego?
W różnych rosyjskojęzycznych przekazach w różnych kontekstach pisze się i mówi o: „obronie interesów Rosji", „obronie interesów rosyjskich", „obronie obywateli Rosji", „obronie ludności rosyjskiej" i „obronie ludności rosyjskojęzycznej". To są wszystko różne rzeczy i w dodatku każda z nich podlega wielu interpretacjom.