Nie wiem, jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kije i kamienie". Te słowa Alberta Einsteina mogą się sprawdzić szybciej, niż ich autor przypuszczał. Chociaż teren wzdłuż granic Ukrainy przemierzają tysiące uzbrojonych żołnierzy, a w różnych krajach armie postawione są w stan gotowości nieznanej od czasów zimnej wojny, to na razie konflikt ukraiński rozgrywa się na przysłowiowe pięści i oby na tym się skończyło, choć po kilku tygodniach względnego spokoju i podchodów Rosji sytuacja wydaje się zaostrzać.
Na wschodzie Ukrainy doszło do pierwszych strzelanin, jednak nadal mają one udawać zamieszki wywołane przez wzburzonych ludzi. Są doniesienia, że biorą w nich udział oddziały specjalne rosyjskiego GRU. W konflikcie nie występują jednak oficjalne regularne siły zbrojne, chociaż Ukraińcy mają już dobre wytłumaczenie, aby wysłać na wschód swoje oddziały.
Walczą demonstranci
Paradoksalnie wyposażenie w broń, która mogłaby zniszczyć świat i praktycznie całą ludzkość, może przynieść nam pokój. Rozwijając słowa Einsteina, który przewidział pojawienie się broni o totalnej sile rażenia, świat nie musiał przeżyć wyniszczającej wojny, aby zacząć walczyć na kije i kamienie. Do ostrożności skłania go już sama świadomość takiej możliwości. Przynajmniej na razie. Jednak pamiętajmy, że świat znał wielu szaleńców, którzy posiadali broń atomową. Pamiętajmy też, że nikt oprócz USA nie odważył się jej użyć, choć gdy prezydent Stanów Zjednoczonych podejmował tamtą decyzję, sytuacja była odmienna – wtedy zrzucenie bomby kończyło wojnę, teraz by ją zaczęło.
Wojna o wschodnią Ukrainę właściwie już się zaczęła, ale prowadzona jest w niespotykany wcześniej sposób. Otóż walczą ze sobą demonstranci, nie żołnierze, i ma to – w przeciwieństwie do ulicznych zadym, jakie znamy z marszu patriotów czy demonstracji alterglobalistów – głęboki, strategiczny sens. W naszym kręgu kulturowym „głos ludu" uznawany jest za ważniejszy niż siła armii. Władimir Putin za wszelką cenę usiłuje więc stworzyć pozory, że na wschodzie Ukrainy to „głos ludu", a nie żołnierzy, domaga się przyłączenia tamtych obszarów do Rosji. Dlatego Putin wysyła demonstrantów, którzy mają zdobyć strategiczne punkty i dać światu znak, że zwykli ludzie chcą do Rosji.
Oczywiście Zachód w to nie uwierzy, ale będzie mu dużo trudniej się temu sprzeciwić, niż gdyby Rosja otwarcie zaczęła okupować tamte tereny.