Dziwna wojna na Wschodzie

W naszym kręgu kulturowym „głos ludu” uznawany jest za ważniejszy niż siła armii. Putin usiłuje więc stworzyć pozory, że na wschodzie Ukrainy to „głos ludu” domaga się przyłączenia tamtych terenów do Rosji – twierdzi publicysta.

Publikacja: 15.04.2014 01:44

Red

Nie wiem, jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kije i kamienie". Te słowa Alberta Einsteina mogą się sprawdzić szybciej, niż ich autor przypuszczał. Chociaż teren wzdłuż granic Ukrainy przemierzają tysiące uzbrojonych żołnierzy, a w różnych krajach armie postawione są w stan gotowości nieznanej od czasów zimnej wojny, to na razie konflikt ukraiński rozgrywa się na przysłowiowe pięści i oby na tym się skończyło, choć po kilku tygodniach względnego spokoju i podchodów Rosji sytuacja wydaje się zaostrzać.

Na wschodzie Ukrainy doszło do pierwszych strzelanin, jednak nadal mają one udawać zamieszki wywołane przez wzburzonych ludzi. Są doniesienia, że biorą w nich udział oddziały specjalne rosyjskiego GRU. W konflikcie nie występują jednak oficjalne regularne siły zbrojne, chociaż Ukraińcy mają już dobre wytłumaczenie, aby wysłać na wschód swoje oddziały.

Walczą demonstranci

Paradoksalnie wyposażenie  w broń, która mogłaby zniszczyć świat i praktycznie całą ludzkość, może przynieść nam pokój. Rozwijając słowa Einsteina, który przewidział pojawienie się broni o totalnej sile rażenia, świat nie musiał przeżyć wyniszczającej wojny, aby zacząć walczyć na kije i kamienie. Do ostrożności skłania go już sama świadomość takiej możliwości. Przynajmniej na razie. Jednak pamiętajmy, że świat znał wielu szaleńców, którzy posiadali broń atomową. Pamiętajmy też, że nikt oprócz USA nie odważył się jej użyć, choć gdy prezydent Stanów Zjednoczonych podejmował tamtą decyzję, sytuacja była odmienna – wtedy zrzucenie bomby kończyło wojnę, teraz by ją zaczęło.

Wojna o wschodnią Ukrainę właściwie już się zaczęła, ale prowadzona jest w niespotykany wcześniej sposób. Otóż walczą ze sobą demonstranci, nie żołnierze, i ma to – w przeciwieństwie do ulicznych zadym, jakie znamy z marszu patriotów czy demonstracji alterglobalistów – głęboki, strategiczny sens. W naszym kręgu kulturowym „głos ludu" uznawany jest za ważniejszy niż siła armii. Władimir Putin za wszelką cenę usiłuje więc stworzyć pozory, że na wschodzie Ukrainy to „głos ludu", a nie żołnierzy, domaga się przyłączenia tamtych obszarów do Rosji. Dlatego Putin wysyła demonstrantów, którzy mają zdobyć strategiczne punkty i dać światu znak, że zwykli ludzie chcą do Rosji.

Oczywiście Zachód w to nie uwierzy, ale będzie mu dużo trudniej się temu sprzeciwić, niż gdyby Rosja otwarcie zaczęła okupować tamte tereny.

Ukraińskie wojsko jest silniejsze od demonstrantów i teoretycznie mogłoby ich rozpędzić za pomocą karabinów, ale wtedy Rosja miałaby pretekst do otwartej agresji. Na razie kończy się więc na tym, że to zwykli (chociaż bardziej pasuje do nich określenie „niezwykli") Ukraińcy starają się odbić miasta na wschodzie z rąk „demonstrantów" rosyjskich.

Każde uliczne starcie w obronie jakiegoś placu czy budynku administracji dziś może mieć większe znaczenie niż niejedna bitwa z udziałem dziesiątek tysięcy żołnierzy w przeszłości. Jeżeli rosyjskim „demonstrantom" uda się przejąć strategiczne obszary w danym mieście, sparaliżują jego zarządzanie.

Ktoś zapytałby, co mogą zwykli ludzie? Wszystko i tak rozstrzyga uzbrojona armia, ale to właśnie ci zwykli ludzie na Majdanie byli w stanie obalić rząd, prezydenta i zmienić konstytucję, czyli zwyciężyć. Putin najwyraźniej chce skopiować ten manewr na wschodzie Ukrainy.

Dla zachowania pozorów

I nie jest tak, że jak rosyjscy „demonstranci" zawiodą, to przyjedzie rosyjskie wojsko. Oznaczałoby to bowiem wypowiedzenie wojny, na razie tylko zimnej, całemu cywilizowanemu światu. Tymczasem żaden kraj, nawet tak duży jak Rosja, nie jest samowystarczalny. A już na pewno samowystarczalni i niezależni od europejskich sankcji nie są rosyjscy bogacze ani ludzie władzy.

Owych sankcji można uniknąć albo zminimalizować ich skutki w przypadku aneksji jakiegoś terytorium bez użycia wojska, ale ciężko sobie wyobrazić powodzenie rosyjskich interesów z UE, gdyby wybuchła regularna wojna, nawet ograniczona do terenów wschodniej Ukrainy (na razie tylko tego obszaru dotyczą działania Kremla).

Rosja powołuje się na prawo narodów do samookreślania, które to prawo łamała zarówno wtedy, gdy występowała pod postacią ZSRR, od którego Putin się nie odcina, jak i obecnie. Prawo, o którym mówią kremlowskie władze, jest piękne i chwalebne. Sęk w tym, że w praktyce nie polega ono na prawie do określania narodów innych niż własny. Propaganda rosyjska jest groteskowa i absurdalna niczym w czasach Stalina, ale – jak starałem się udowodnić – służy zachowaniu pozorów, nawet jeśli nikt w te pozory nie wierzy.

Kaczyński ?się pospieszył

O braku tej wiary świadczy choćby chwalenie Donalda  Tuska przez PiS, które w tym jedynym wypadku go popiera. Inni, na co dzień skonfliktowani z premierem politycy, też wypowiadali się podobnie.

Faktem jest jednak i to, że PiS twierdzi, iż Tusk naśladuje Kaczyńskiego, który rzekomo miał historyczną rację, ale pospieszył się kilka lat. Jednym słowem w czasach pokoju zachowywał się trochę jak w czasach konfliktu, a to, że konflikt w końcu nadszedł, nie znaczy przecież, że wtedy to zachowanie było racjonalne. Zresztą Kaczyński postulował dystans także wobec Unii Europejskiej, a w szczególności wobec Niemiec, a jak widać, ani Unia, ani Niemcy nam nie zagrażają. Nie wyciągajmy zatem jednej przepowiedni spośród wielu na potwierdzenie czyjejś nieomylności.

Jeżeli ktoś uważa, że świat jest zły, wszyscy nam zagrażają i chcą nas zaatakować, gdy tylko będą mieli możliwość, to rzeczywiście od czasu do czasu jego słowa się potwierdzą, bo świat idealny nie jest. Ale teza o konieczności bycia wrogim wobec każdego potwierdzona nie zostanie. Szczególnie jeśli ktoś uważa, że tylko wrogość da nam szacunek.

Putin poszedłby dalej

Dodatkowym argumentem na potwierdzenie tezy, że na Ukrainie toczy się bardzo dziwna wojna, jest też sytuacja samego Krymu. Półwysep został zaatakowany przez armię nieoficjalną, do której Putin się nie przyznał, a która również miała udawać spontaniczny „głos ludu". Dodatkowo potyczki na Krymie, z tego, co nam wiadomo, odbywały się prawie bez ofiar.

Jednak, co ważne w tej rozgrywce, jeśli Putin chciał zaatakować Unię Europejską, to stracił ważny w takich wypadkach element zaskoczenia. Decyzja o pozwoleniu na użycie wojska na terenie Ukrainy może być szczepionką, która wzmocni nasz kontynent na wypadek kolejnej fali agresji.

Wydaje się, że świat poświęcił Krym dla zachowania spokoju, ale z kolejnymi częściami Ukrainy Kremlowi będzie dużo trudniej. Zresztą sami Ukraińcy mówią, że Krym był specyficzny. O inne tereny będą walczyć. Pewnie dlatego właśnie na razie Putin stara się nie używać w tym rejonie regularnego wojska, a jedynie nim straszyć, lokując je tuż przy ukraińskiej granicy.

Premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk podjął bardzo rozsądną decyzję. Gdyby dla zasady podjął walkę z armią rosyjską, Putin na pewno poszedłby dalej (bo wojna w tradycyjnym tego słowa znaczeniu zostałaby rozpoczęta), a tak musi się na razie zatrzymać na Krymie i szukać nowego pretekstu, chociaż jego planów nie zna chyba nikt. Jak się wydaje, prezydent Rosji nie miałby nic przeciwko podbiciu nawet całego świata, ale wie, że to niemożliwe. Na jego moralność nie ma co liczyć, wątpię jednak, aby zdecydował się wypowiedzieć wojnę całemu sojuszowi północnoatlantyckiemu.

Poza tym sytuacja też jest inna niż przed II wojną światową.

Po pierwsze, Zachód już wie, co się może stać, gdy człowieka pokroju Putina nie zatrzyma się jak najwcześniej.

A po drugie, mając tą wiedzę, nawet z czystej kalkulacji własnego interesu narodowego lepiej użyć swoich wojsk i zakończyć sprawę na czyimś terytorium, niż później borykać się z problemami na własnym. Stanom Zjednoczonym, które poczuwają się do roli żandarma świata, też nie opłaca się czekać aż powstanie imperium rosyjskie, które wróci do rangi supermocarstwa.

Pozostaje więc mieć nadzieję, że nie dojdzie do eskalacji konfliktu na wschodzie, chociaż jednocześnie trudno przypuszczać, żeby Putin nie miał dalszych planów.

Autor jest socjologiem ?związanym z pismem „Liberte!"

Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA