W dogorywającym stanie wojennym lepszego źródła muzyki nie było. Gdzieś od jesieni 1985 r. coraz głośniej było w Trójce o najnowszym albumie Stinga „The Dreams of Blue Turtles". Utwory zeń nadawano chętnie, „Księżyc nad Bourbon Street" dotarł nawet 2 listopada do drugiego miejsca na liście, ale wśród nastoletnich opozycjonistów niosła się fama o utworze, którego emisji zakazała cenzura: „Russians".
Kilka miesięcy później ktoś przywiózł z Zachodu „The Dreams of Blue Turtles". Starczyło jednego przesłuchania antywojennego songu, w którym bard zestawiał Reagana z – sic! – Chruszczowem, wyrażał się cierpko o obu, by w refrenie wyrazić nadzieję, że „Rosjanie też przecież kochają swoje dzieci", aby Sting skończył się raz na zawsze.
Znaliśmy już termin „pożyteczni idioci", a zresztą i tak chórki w tle były nieznośnie przesłodzone. Wyszukana lata później informacja, że do nagrania „Russians" zainspirował Stinga obejrzany przypadkiem radziecki program dla dzieci, który bardzo mu się spodobał, nie poprawiła mojej opinii ?o przenikliwości piosenkarza.
Wczoraj miałem okazję usłyszeć ?w Radiu TOK FM Stanisława Cioska, ambasadora PRL/RP w ZSRR/Rosji w latach 1989–1996, komentującego wydarzenia na Ukrainie i bezgranicznie krytycznego wobec Zachodu, idącego „drogą gróźb i sankcji".
Zdaniem ambasadora Cioska takie postępowanie to „fałszywy trop". Jak się okazuje, nie można, nie wolno wręcz, obrażać się na Rosję (w tym miejscu zabrakło, moim zdaniem, dyżurnej w tego typu wystąpieniach frazy o „potrząsaniu szabelką"). Jak podkreślał znawca Rosji, trzeba rozmawiać, trzeba zawsze rozmawiać i proponować Rosjanom pomoc w „zbudowaniu bezpiecznego i przyjaznego państwa", przedstawiać im pomysły na modernizację Rosji, a nie „zaganiać jak niedźwiedzia do matecznika". Bo przecież – padły w końcu te słowa – „tam mieszkają tacy sami ludzie jak my".