W przypadku instytucji, które nie mają żadnej ważnej misji, nie wyrażają autentycznych emocji i nie są potrzebne nikomu poza ich twórcami oraz medialnymi kibicami, nie działa nawet najbardziej nachalna propaganda. Nie mają szans nawet wówczas, jeśli wpływowe osoby i czołowe redakcje będą sławić ich zalety i przekonywać, że są nam absolutnie niezbędne.
Dlatego zeszła ze sceny śp. Unia Wolności, ulubiona partia elit i rozlicznych autorytetów. Z tego samego powodu umiera „Tygodnik Powszechny" i to w czasach, kiedy inne pisma katolickie (np. „Gość Niedzielny") mają się doskonale. Po prostu ludzie religijni nie uważają, że redaktorzy zasłużonego tygodnika wyrażają ich poglądy, a nikomu innemu nie jest on potrzebny. Podobny los czeka też Kongres Kobiet.
Jak państwo myślą, czym zajmuje się instytucja powołana, by zabiegać o równouprawnienie? W kraju, gdzie kobiety boją się zachodzić w ciążę, by nie stracić pracy. Gdzie brakuje miejsc w żłobkach i przedszkolach. Gdzie molestowanie w miejscu pracy nie jest traktowane poważnie. Ktoś zgadł? Otóż głównym tematem Kongresu Kobiet będzie kluczowy dla Polek problem gender. Niestety, do debaty z prof. Magdaleną Środą i Kazimierą Szczuką nie został zaproszony ksiądz Dariusz Oko. A szkoda, bo mielibyśmy hit weekendu.
Założycielkom Kongresu Kobiet dzwonek ostrzegawczy powinien się włączyć, kiedy z udziału w nim zrezygnowała Henryka Krzywonos. Biznesmenki, profesorki, redaktorki, polityczki i artystki wzięły sobie do towarzystwa dawną tramwajarkę, która dziś prowadzi rodzinny dom dziecka. Ta zaś wykazała się zdrowym rozsądkiem i kiedy uznała, że cykliczne spotkania niczemu nie służą, ogłosiła, iż się na nich pojawiać nie będzie. Bo nie stać ją na dojazdy i nie ma na to czasu.
Nie pomogło. Panie z Kongresu Kobiet najwyraźniej uznały to za fanaberię, bo same takich kłopotów nie mają. Dlatego nie rozumieją realnych problemów Polek i zajmują się gender. Raz na rok zbiorą się w Sali Kongresowej, czasem wpadnie pan premier, a innym razem prezydent. Za komuny przynieśliby paniom z prezydium po goździku, ale w demokracji obyczaje nieco podupadły.