A co to niby jest moralne zwycięstwo? - felieton Szymona Hołowni o Powstaniu Warszawskim

Od kilku lat rocznicę Powstania Warszawskiego obchodzę w ten sam sposób. Wyłączam telewizor, omijam celebracje. W tych dniach idę na spacer ulicami Starego Miasta, Śródmieścia i Woli.

Publikacja: 30.07.2014 20:24

Szymon Hołownia

Szymon Hołownia

Foto: Fotorzepa, Maciej Kaczanowski Maciej Kaczanowski

W ciszy, by spotkać warszawskie duchy, tych 200 tysięcy ludzi. Nie dyskutować, nie analizować – po prostu przypomnieć sobie, że są. Idę na mszę w kościele św. Jacka. Kilkuset pacjentów mieszczącego się tu szpitala polowego hitlerowcy zamordowali w początkach września 1944. Jestem tu prawie codziennie, codziennie moje życie przeplata się więc z ich śmiercią. Jesteśmy współlokatorami.

W Warszawie nie da się ich ominąć, są wszędzie: w parkach, na podwórkach kamienic. To oni byli duszą tego miasta, krwią, która niosła życie w tkankę ulic i budynków. Przywołując ich twarze, nie sposób nie stawiać pytania, czy ta najlepszej jakości krew, wytoczona jesienią 1944 roku, rzeczywiście posłużyła do transfuzji, dała następnym pokoleniom życie. Czy po prostu wstrząsająco efektownie się rozlała?

Stąd rytuału punkt drugi. Książek o powstaniu jest mnóstwo, zawsze w lipcu czytam jedną z nich. W tym roku „Made in Poland", wywiad Emila Marata i Michała Wójcika ze Stanisławem Likiernikiem. Likiernik, żołnierz Kedywu, później powstaniec, jeden z Kolumbów, mówi rzeczy proste: nie ma nic wzruszającego, wzniosłego, pięknego w krzyku dobijanych, w widoku strzępków ciał rozbryźniętych na murach i  zwisających z balkonów. Najwyższe dowództwo AK, zamieniając żołnierskie rzemiosło na profetyzm, posłało na śmierć tysiące ludzi, ignorując wywiadowcze dane i elementarną logikę strategii.

Likiernik nie ma ciepłych słów dla „Bora", „Niedźwiadka", „Montera". Nie pompuje, jak inni, powstania do rangi założycielskiego mitu niezbędnego Polakom do przechowania wolnościowego genu. W tej książce nie ma słowa o „mistycyzmie krwi", chętnie uprawianym po wojnie przez tych, których największą raną było skaleczenie się w palec. Tu krew to zawsze jęk konkretnego człowieka. Który mógł żyć, tworzyć, kochać, a nie będzie. I kona w męczarniach, bo ktoś postanowił, że ofiary muszą być.

Historycy będą się spierać, czy powstanie musiało wybuchnąć, czy nie. Wciąż wielu będzie też, z najczystszą intencją, próbowało wykazać, że poświęcenie tylu osób miało sens. Czy go miało? Militarnie, politycznie – nie, było klęską. Moralne zwycięstwo? A co to – zapytam za Likiernikiem – niby znaczy? Nie wierzę, że piękne słowa, w stylu „chwała pokonanym", są w stanie wypełnić pustkę po ukochanej kobiecie, po dzieciach, po domu, po mieście, po kraju. Bo nie są.

Na każdego, kto wtedy w Warszawie walczył z hitlerowcami i ze śmiercią, patrzę jednak z najgłębszym szacunkiem, jak na bohatera. Świętuję, jak umiem, nie tyle powstanie, ile powstańców. Ludzi, którzy postawieni pod ścianą doskonale pokazali, że (jak to później ujął w słowa ks. Tischner) „nie cierpienie uszlachetnia człowieka, człowiek uszlachetnia cierpienie". Którzy, traktowani gorzej niż zwierzęta, powiedzieli: jesteśmy ludźmi. Jak bohater słynnego wiersza Petofiego: „Ja za miłość jestem gotów oddać życie. / Ja za wolność jestem gotów oddać miłość".

Autor jest twórcą portalu stacja7.pl

W ciszy, by spotkać warszawskie duchy, tych 200 tysięcy ludzi. Nie dyskutować, nie analizować – po prostu przypomnieć sobie, że są. Idę na mszę w kościele św. Jacka. Kilkuset pacjentów mieszczącego się tu szpitala polowego hitlerowcy zamordowali w początkach września 1944. Jestem tu prawie codziennie, codziennie moje życie przeplata się więc z ich śmiercią. Jesteśmy współlokatorami.

W Warszawie nie da się ich ominąć, są wszędzie: w parkach, na podwórkach kamienic. To oni byli duszą tego miasta, krwią, która niosła życie w tkankę ulic i budynków. Przywołując ich twarze, nie sposób nie stawiać pytania, czy ta najlepszej jakości krew, wytoczona jesienią 1944 roku, rzeczywiście posłużyła do transfuzji, dała następnym pokoleniom życie. Czy po prostu wstrząsająco efektownie się rozlała?

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?