To nie przypadek, że tak zaciekły bój o to, kto zostanie w przestrzeni publicznej uznany za ofiarę, toczy się właśnie w Polsce. Jest tak, co dobrze wiedzą ideologiczni bojownicy, gdyż w naszej świadomości, do szpiku kości religijnej, ofiara ma status świętego. Co to znaczy? Ano to, że prawda pisana zawsze przez wielkie „P" jest po stronie ofiary. Gdy ofiara mówi, wszyscy milkną. Krótko: ten, komu uda się pokazać, że jest ofiarą strony przeciwnej, że jest prześladowany, że ponosi ciężar męczeństwa za swoje przekonania i że z tego powodu cierpi – zdobywa serca (i poparcie polityczne, i głosy wyborców, i w końcu także władzę) społeczeństwa. Co się kryje w ofiarniczej strategii, że jest tak skuteczna politycznie?
Posłuch, solidarność ?i współczucie
Po pierwsze, z ofiarą się nie dyskutuje, ofiary się słucha. Status ofiary, prawdziwy czy nie – to nie ma znaczenia – daje przywilej przemawiania ex cathedra. Bo jeśli ma się pozycję ofiary, z definicji ma się rację. Nie trzeba swoich sądów uzasadniać. Nie trzeba niczego udowadniać. Można mówić, że białe jest czarne, a czarne jest białe. Wystarczy, że się mówi. I to, co się mówi, to już „czysta prawda". Jeśli więc prawicy uda się przekonać Polki i Polaków, że jest prześladowana przez „lewaków", to może bez przeszkód głosić, że jej ciemiężycielami są zastępy nienawistnych feministek. Że gender w szkołach oznacza deprawację ich dzieci. Że Kościołowi odbiera się prawo głosu w debacie publicznej, zamykając biskupów w zakrystii...
Po drugie, ofiary się nie odtrąca, z ofiarą się solidaryzuje. Gdy ktoś ma status ofiary, natychmiast budzi naturalną i głęboką solidarność. Bycie ofiarą przypomina sytuację z Nowego Testamentu, gdzie zmasakrowany przez zbójców człowiek leży przy drodze, czekając na pomocną dłoń. Dlatego, jak uczy nas Ewangelia, nie można przejść obojętnie, jeśli się widzi, że ktoś jest ofiarą czyichś niecnych działań.
Należy okazać, niemalże w duchu kantowskiego imperatywu, solidarność. Solidarność znaczy w tym przypadku, że staje się przy ofierze, nigdy przeciw. Podobnie gdy postępowcom uda się przekonać Polki i Polaków, że padają ofiarą „klerykalnej kultury", mogą natychmiast liczyć na solidarność. Solidarność w tym przypadku znaczy, że z ofiarą dzieli się los, na dobre i na złe, według zasady: masz nosić brzemię ofiary.
Po trzecie, ofiary się nie ocenia, ofierze się współczuje. Zyskując status ofiary, z definicji staje się poza jakąkolwiek krytyką. Krytyka ofiary się nie ima, gdyż ofiara budzi w nas jeno współczucie. Bycie ofiarą sprawia, że nawet najwięksi sceptycy naturalne skłonności krytyczne chowają do kieszeni. Pozostaje tylko wejść w skórę ofiary, razem z nią współodczuwać, by poznać rozmiar ofiarnego bólu i cierpienia. Gdy zatem katolickim lekarzom uda się wejść w buty ofiary, która ponosi koszty wyrzucenia z pracy za swoje niezłomne przekonania, natychmiast współczują mu biskupi, prawicowi politycy i publicyści. Krytyka lekarza, który w imię czystości sumienia łamie prawo, nie ma prawa obywatelstwa. To, co jest, co może zrobić każdy przyzwoity człowiek, to współodczuwać ból, jaki dotyka tych nowych męczenników liberalnej demokracji.
Jak widać, symboliczny status ofiary w przestrzeni publicznej daje pozycję, o której marzy każdy działacz społeczny czy polityk. Zyskuje się posłuch, solidarność i współczucie, a te mogą się okazać niezastąpionym orężem w politycznej walce. I dać upragnione zwycięstwo.