Przypomnijmy: pierwszego stycznia tego roku na Bogu ducha winnych ludzi idących chodnikiem wjechał rozpędzony samochód prowadzony przez pijanego kierowcę. Zginęło sześć osób, w tym dwoje dzieci.
Noworoczna tragedia wzburzyła wszystkich i wszyscy – kolejny raz – jęli żądać surowego, a przede wszystkim skutecznego rozprawienia się z plagą wypadków "na podwójnym gazie". Posłowie prześcigali się w pomysłach ostrych sankcji, rząd zaś zaklinał się, że tym razem problem rozwiąże całościowo i bez najmniejszej litości dla potencjalnych morderców za kółkiem. Pijani kierowcy mieli zniknąć z polskich szos.
Pół roku po tragedii rząd przyjął projekt nowelizacji kodeksu karnego. Lecz to nie jest dobry projekt. Wprawdzie propozycje zmian jeszcze nie zostały przez Sejm uchwalone, ale już dziś wiadomo, że rewolucja nie nastąpi. Z bardzo prostego powodu.
Choć w różnych państwach świata problem nietrzeźwych kierowców rozwiązywano bardzo różnie, to jedna cecha była wszędzie wspólna: KIJ. Strach przed surowością kary oraz jej gwarantowana absolutna nieuchronność. Tego w obecnym projekcie zabrakło.
Po pierwsze, nie uwzględniono propozycji PSL, by dane sprawców "pijanych wypadków" (personalia, zdjęcie, sentencja prawomocnego wyroku) były publikowane w internecie. Po drugie, odrzucono propozycję PiS, podług której karą za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym mogłaby być sądownie orzeczona konfiskata pojazdu.