Po zestrzeleniu malezyjskiego Boeinga nad Ukrainą świat zaniemówił z wrażenia i zdał sobie chociaż odrobinę bardziej sprawę, że poczynania Władimira Putina stają się coraz śmielsze. I że niedługo mogą wymknąć się spod kontroli. Wśród ofiar katastrofy znajdowało się także 38 Australijczyków, dlatego premier Tony Abbott poczuł się w obowiązku znalezienia winnego tej tragedii. Strona rosyjska nie oferowała pomocy, nie interesowała się znalezieniem winnych, nie chciała słyszeć o wypłacie jakichkolwiek odszkodowań dla rodzin zmarłych Australijczyków. Trzeba było podjąć bardziej radykalne kroki.
Niesportowe zachowanie
Premier Abbott kilka tygodni wcześniej pogroził prezydentowi Putinowi tzw. „shirtfrontingiem". To pojęcie stosowane w australijskim footballu (nie chodzi jednak o piłkę nożną, ale tą jajowatą, jak od rugby), które określa powalanie przeciwnika. Premier miał zaszarżować na prezydenta, powalić go na ziemię i zmusić do przyznania się do winy. Wszystko miało być takie proste, jak na boisku. Abbott spodziewał się, że z odległości tysięcy kilometrów od dalekiej Rosji i terenu działań wojennych Australia będzie mogła czuć się cały czas bezpieczna.
Nikt jednak nie czuje się komfortowo, gdy mu się grozi, a prezydent Putin jest na tym punkcie szczególnie wyczulony. Niczym w szekspirowskim „Makbecie", gdy las birnamski podchodzi pod zamek Dunzynam i zaskakuje jego obrońców, pod granicami Australii pojawiły się rosyjskie okręty wojenne. Według zapewnień rosyjskiej marynarki wojennej misja ma na celu jedynie badanie klimatu, jednak nikt nie ma wątpliwości, że chodzi o postraszenie australijskiego premiera. Obietnica przeczołgania Putina zaczyna materializować się pod postacią morskich odpowiedników czołgów u bram kraju.
Silna grupa
Na czele grupy okrętów znajduje się krążownik rakietowy „Wariag". Zbudowany w stoczni w obecnie ukraińskim Mikołajowie kiedyś nazywał się „Czerwona Ukraina". Razem z nim w stronę Australii płyną niszczyciel „Marszałek Szapocznikow", tankowiec „Borys Butoma", niszczyciel łodzi podwodnych i holownik „Fotij Kryłow", jeden z najmocniejszych tego typu jednostek na świecie. Po drodze do czwórki, która wypłynęła 23 października z Władywostoku, dołączył jeszcze jeden okręt wojenny, niszczyciel „Admirał Pantelejew", także specjalizujący się w tropieniu ubotów. Jak na razie nie wiadomo, gdzie obecnie się znajduje, ponieważ zagubił się gdzieś w drodze na południe. Z indonezyjskiej Dżakarty do rosyjskiej grupy dołączyły także dwie kolejne jednostki: fregata „Jarosław Mądry" i statek zaopatrzeniowy.
Tyle wyszło z australijskiego grożenia Rosji. Prezydent Putin udał się wraz z pozostałymi członkami grupy najbardziej uprzemysłowionych krajów świata zwanej G20 do Brisbane w Australii na coroczny szczyt. Nie mógł jednak przybyć do kraju, w którym pod jego adresem padły takie mocne słowa, bez eskorty i jako ktoś, kto od progu musiałby się tłumaczyć. To nie w jego stylu. Rosyjskie statki zabezpieczają pobyt prezydenta i stanowią skuteczny chwyt PR-owy, który daje znać opinii publicznej, że z Rosją nie powinno się zadzierać. Ostatnio widziano je na morzu Koralowym, na południe od miasta Bougainville, prawdopodobnie udawały się w rejon prowincji Queensland i Wielkiej Rafy Koralowej.