Marek Magierowski: Europa wystawia Ukrainę do wiatru

Jeżeli Unia Europejska uważa się za „zamożną i potężną", a jednocześnie nie jest w stanie zatrzymać agresji Rosji na zaprzyjaźnione państwo, to znaczy, że jest dyplomatycznym karłem, a jej potęga to jedynie błoga iluzja – pisze publicysta.

Aktualizacja: 22.02.2015 22:13 Publikacja: 22.02.2015 21:00

Angeli Merkel należy przynajmniej oddać, że wzięła na siebie ciężar negocjowania z Władimirem Putine

Angeli Merkel należy przynajmniej oddać, że wzięła na siebie ciężar negocjowania z Władimirem Putinem

Foto: Fotorzepa

Porozumienie Mińsk 3 zostało podpisane 15 sierpnia 2015 roku, po dziesięciogodzinnym maratonie negocjacyjnym w stolicy Białorusi. Gośćmi Aleksandra Łukaszenki byli ponownie Władimir Putin, Petro Poroszenko, Angela Merkel i François Hollande.

Zgodnie z treścią dokumentu „strony konfliktu" miały zaprzestać działań zbrojnych w ciągu 48 godzin. Oddziały separatystów, wspierane przez nowo utworzone Siły Powietrzne Noworosji, wykorzystały te dwa dni, by zająć tereny wokół Charkowa i Odessy, na których broniły się jeszcze jednostki armii ukraińskiej. Umowa z Mińska przewidywała także, iż władze ukraińskie będą nadal wypłacać świadczenia mieszkańcom obwodów zdobytych przez rebeliantów, a także dostarczać prąd, gaz i wodę do gospodarstw domowych. Złamanie tych zobowiązań pociągałoby za sobą wprowadzenie wobec władz w Kijowie sankcji finansowych. Z kolei Federacja Rosyjska zadeklarowała, iż uznaje nienaruszalność terytorialnej integralności sąsiedniego państwa.

Martin Schulz, przewodniczący europarlamentu, stwierdził, iż „zjednoczona Europa po raz kolejny pokazała siłę swej dyplomacji". Federica Mogherini, wysoka przedstawicielka UE ds. zagranicznych, uznała, że to „dobry krok w kierunku normalizacji stosunków z Moskwą". Komentator „Frankfurter Allgemeine Zeitung" zaś zachwycał się, iż „Angela Merkel jest jedynym politykiem, który potrafi rozmawiać z Putinem".

W dokumencie nie było oczywiście wzmianki o Krymie. Nie wspomniano też o Donbasie, którego mieszkańcy zdecydowali w czerwcowym referendum o przystąpieniu do Federacji Rosyjskiej. Ukraina się kurczyła. Dosłownie i nieubłaganie.

Taki scenariusz tylko na pierwszy rzut wydaje się mało prawdopodobny. Wręcz przeciwnie: gdy prześledzić rozwój wydarzeń od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę, można się spodziewać, iż Putin nie zadowoli się okupacją Donbasu, a Zachód nadal będzie się cofał, maskując swoją rejteradę pacyfistyczną retoryką.

Gotowi podpisać wszystko

Putin prowadzi tę grę z coraz większą dezynwolturą i z coraz bardziej zdumiewającym cynizmem. Jeszcze pół roku temu zdjęcia rosyjskiego sprzętu wojskowego na wyposażeniu separatystów budziły sensację w mediach społecznościowych. Dziś nie ma dnia, by na Twitterze i Facebooku nie pojawiały się dziesiątki fotografii czołgów i wozów bojowych z rosyjskimi oznaczeniami, a nawet żołnierzy, którzy zapomnieli zerwać naszywki z rękawów. Putin nie widzi przeszkód, by wysłać na Ukrainę zastępcę dowódcy rosyjskich sił lądowych, bo wie, że nikt już nie będzie się tym ekscytował.

Putin jedzie też do Budapesztu – nie po to, by podpisać umowę gazową z Viktorem Orbánem, lecz po to, by zakpić z całej Unii Europejskiej. „Mówicie, że jesteście jednością? Że macie wspólne stanowisko w sprawie Rosji? To ciekawe, bo właśnie was odwiedzam, a w tym samym czasie moi chłopcy zdobywają Debalcewo".

Granice europejskiej „soft power" wyznaczają dziś ślady gąsienic rosyjskich T-72

Putin nie zważa ani na zachodnią opinię publiczną, ani na reakcję przywódców UE, ani na prawo międzynarodowe. Zresztą problem z prawem międzynarodowym polega na tym, że niełatwo je egzekwować. A egzekwowanie prawa wobec Federacji Rosyjskiej, jako członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, jest szczególnie utrudnione. Rosjanie wiedzą o tym doskonale i doskonale tę wiedzę wykorzystują. Dlatego Władimir Putin i Siergiej Ławrow tak ochoczo podpisują różne „umowy", „porozumienia" i „oświadczenia", bo większość z nich i tak nie ma wiążącego charakteru (jak „Geneva Joint Statement" z kwietnia 2014 r., gdzie jest mowa m.in. o „rozwiązaniu wszystkich nielegalnych grup zbrojnych"), a resztę można obejść, nie narażając się na żadne konsekwencje.

Kiedy Bruksela zastanawia się, którym jeszcze rosyjskim wiceministrom, biznesmenom i ludziom estrady zakazać przyjazdu na Lazurowe Wybrzeże, Kreml wysyła do Donbasu setki „humanitarnych" ciężarówek, wypełnionych wiadomo czym, oraz dziesiątki czołgów i wozów bojowych. I najwyraźniej nikt w Europie nie ma pomysłu na to, jak ów pancerny strumień zatrzymać. Nakładając sankcje na piosenkarza Iosifa Kobzona? Taki cios raczej nie rzuci Putina na kolana.

Strzelba pozostanie w szopie

To dlatego Unia Europejska, z Niemcami na czele, tak usilnie zabiega o zakończenie wojny. Angela Merkel została wciśnięta (czy raczej sama się wcisnęła) w togę zdesperowanego prokuratora, który zdaje sobie sprawę, że nie ma dostatecznych dowodów przeciwko oskarżonemu, że za chwilę przegra sprawę, więc za wszelką cenę dąży do ugody. To już nawet nie kwestia interesów niemieckiego biznesu, lecz zachowania twarzy przez UE jako „ważnego gracza na arenie międzynarodowej". Jeśli bowiem wierzyć w dogmat, iż w dyplomacji najistotniejsza jest skuteczność, to projekt pod tytułem „wspólna unijna polityka zagraniczna" należy określić jako klęskę. Niezależnie od tego, kto nią w rzeczywistości kierował lub kieruje: baronessa Ashton, Federica Mogherini czy Angela Merkel. Jeżeli Unia Europejska uważa się za „zamożną i potężną", a jednocześnie nie jest w stanie zatrzymać agresji Rosji na zaprzyjaźnione państwo, to znaczy, że jest dyplomatycznym karłem (choć dobrze odżywionym), a jej potęga to jedynie błoga iluzja.

Na naszych oczach kruszy się mit skutecznej „soft power", dzięki której Unia przez ostatnie ćwierćwiecze rozszerzała obszar wolności i pokoju na Starym Kontynencie. Okazuje się, że „soft power" ma swoje granice, bardzo wyraźnie wytyczone przez ślady gąsienic rosyjskich T-72.

Co zatem z europejską „hard power"? Niestety, „hard power" Europa wykluczyła nie tylko ze swojego dyplomatycznego arsenału, lecz nawet z geopolitycznego słownika. Wokół naszej posiadłości krąży groźny, uzbrojony po zęby zbir, ale Europa nie jest w stanie zrobić nic, bo strzelba schowana w szopie na narzędzia dawno nie była oliwiona, do jej użycia potrzeba zgody wszystkich domowników, a ponadto żona przekonuje, żebyśmy jej nie wyciągali, bo tylko rozdrażnimy złodzieja. Rosja może dziś zestrzelić kolejny samolot pasażerski, zagarnąć Charków, Odessę, Dniepropietrowsk, zacząć rozróbę w Mołdawii, a strzelba pozostanie na swoim miejscu.

Angeli Merkel należy przynajmniej oddać, że wzięła na siebie ciężar negocjowania z owym zbirem. Oto kolejny etap unijnej „jednomyślności": członków UE jednoczy dzisiaj brak poczucia odpowiedzialności za to, co dzieje się w Donbasie. „Niech Angela się tym zajmie". Tak jest najwygodniej i najbezpieczniej.

Ponurą ilustracją tej postawy są dwie niedawne wypowiedzi przedstawicieli polskich władz. Po szczycie Rady Europejskiej w grudniu ubiegłego roku premier Ewa Kopacz, mówiąc o Rosji, chętnie używała liczby mnogiej: „Byliśmy solidarni. Jedność krajów UE w stosunku do Ukrainy i jednakowa opinia na temat tego, jak powinniśmy się teraz zachowywać w stosunku i do Ukrainy, i do Rosji, jest niezmienna i dobrze, bo to jest nasza przewaga. (...) Jesteśmy jedną, zwartą europejską rodziną, która chce wspierać Ukrainę". Dwa miesiące później, po podpisaniu porozumienia w Mińsku, już nie byliśmy „jedną, zwartą europejską rodziną": „Chwała Bogu, że nie bierzemy odpowiedzialności za kolejne rozejmy, które nie sprawdzają się w terenie" – stwierdził w wywiadzie dla Radia RMF FM marszałek Sejmu i były minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Sugerując – być może nieświadomie – iż Polska nie uczestniczy (lub nie chce uczestniczyć) w kształtowaniu wspólnej polityki zagranicznej UE oraz nie ponosi za nią żadnej odpowiedzialności.

Ukraińców nie obsługujemy

W tym kontekście nie dziwi opór europejskich rządów wobec postulatu sprzedaży broni i amunicji Ukrainie. „Niech Angela się tym zajmie" – pomyśleli znów unijni przywódcy. No i się zajęła, ogłaszając wszem wobec, że Niemcy tego na pewno nie zrobią, i dusząc w zarodku jakąkolwiek dyskusję na ten temat.

Pojawia się jednak pewien skutek uboczny. Otóż rządy Niemiec, Polski oraz wszystkich pozostałych państw odmawiających pomocy militarnej dla Ukrainy straciły moralne prawo do krytykowania np. właścicieli restauracji, którzy przyklejają na drzwiach kartkę z napisem: „Rosjan nie obsługujemy". Albowiem Angela Merkel i jej naśladowcy właśnie taką informację wywiesili, choć o nieco innej treści: „Nie obsługujemy Ukraińców".

Czy na tym ma polegać tak zachwalane niegdyś Partnerstwo Wschodnie? A może słowo „partnerstwo" zmieniło po drodze swoje znaczenie? Bo partnerów nie wystawia się do wiatru, tak jak Europa wystawia dziś Ukrainę.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy"

Porozumienie Mińsk 3 zostało podpisane 15 sierpnia 2015 roku, po dziesięciogodzinnym maratonie negocjacyjnym w stolicy Białorusi. Gośćmi Aleksandra Łukaszenki byli ponownie Władimir Putin, Petro Poroszenko, Angela Merkel i François Hollande.

Zgodnie z treścią dokumentu „strony konfliktu" miały zaprzestać działań zbrojnych w ciągu 48 godzin. Oddziały separatystów, wspierane przez nowo utworzone Siły Powietrzne Noworosji, wykorzystały te dwa dni, by zająć tereny wokół Charkowa i Odessy, na których broniły się jeszcze jednostki armii ukraińskiej. Umowa z Mińska przewidywała także, iż władze ukraińskie będą nadal wypłacać świadczenia mieszkańcom obwodów zdobytych przez rebeliantów, a także dostarczać prąd, gaz i wodę do gospodarstw domowych. Złamanie tych zobowiązań pociągałoby za sobą wprowadzenie wobec władz w Kijowie sankcji finansowych. Z kolei Federacja Rosyjska zadeklarowała, iż uznaje nienaruszalność terytorialnej integralności sąsiedniego państwa.

Martin Schulz, przewodniczący europarlamentu, stwierdził, iż „zjednoczona Europa po raz kolejny pokazała siłę swej dyplomacji". Federica Mogherini, wysoka przedstawicielka UE ds. zagranicznych, uznała, że to „dobry krok w kierunku normalizacji stosunków z Moskwą". Komentator „Frankfurter Allgemeine Zeitung" zaś zachwycał się, iż „Angela Merkel jest jedynym politykiem, który potrafi rozmawiać z Putinem".

W dokumencie nie było oczywiście wzmianki o Krymie. Nie wspomniano też o Donbasie, którego mieszkańcy zdecydowali w czerwcowym referendum o przystąpieniu do Federacji Rosyjskiej. Ukraina się kurczyła. Dosłownie i nieubłaganie.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?