Ratowanie demokracji

Postulat, aby zlikwidować finansowanie partii politycznych z budżetu państwa, to demagogia. Jego realizacja spowodowałaby ich uzależnienie od biznesu – pisze socjolog.

Aktualizacja: 02.06.2015 18:30 Publikacja: 01.06.2015 22:04

Tacy kandydaci na prezydenta jak Paweł Kukiz obudzili uśpioną niechęć do systemu politycznego

Tacy kandydaci na prezydenta jak Paweł Kukiz obudzili uśpioną niechęć do systemu politycznego

Foto: PAP

Mleko się rozlało i nie można już przemilczeć kwestii podstawowej, jaką jest alienacja systemu politycznego w Polsce od większości społeczeństwa. Większość ta w wyborach prezydenckich nie wzięła udziału (nawet jeśli podstawa tych obliczeń – czyli listy uprawnionych do głosowania – jest prawdopodobnie od dawna nieaktualna, to był to najgorszy od lat wynik). A jeśli potraktować poważnie deklaracje Pawła Kukiza i jego wyborców, to od tych z górą 48 proc. uczestników głosowania trzeba odliczyć jeszcze 20 proc. głosujących, ale odrzucających system polityczny.

W Polsce po 25 latach ustroju demokratycznego obserwujemy swoiste lenistwo demokratyczne wybieranych władz, które często wolą rządzić niezależnie od obywateli, i obywateli, którzy z kolei często wolą, aby rządzono za nich i nie wciągano ich do życia publicznego. Osłabło też rozumienie władzy jako służby publicznej.

Mityczne JOW

Zaskoczenie, jakim było nieuniknione, ale i niewytłumaczone samym zainteresowanym, przesunięcie w czasie możliwości odejścia na emeryturę i wycofanie się z OFE, stało się czynnikiem wyzwalającym dotychczas raczej uśpioną niechęć do systemu politycznego. Obywatele są dorośli i czują się obrażeni tym, że ponad ich głowami i za ich plecami podejmowane są przez dobrze opłacanych zawodowców decyzje dla nich zasadnicze. Trudno im się dziwić, że nie palą się do udziału w demokracji, skoro nie mają poczucia wpływu na to, co się dzieje. Bojkotują zatem wybory, a więc demokrację, albo wzywają do totalnej czystki klasy politycznej za pomocą mitycznych JOW.

Jak tak dalej pójdzie, to jesienią głosować będą tylko członkowie uczestniczących w wyborach partii, w Polsce zaś tych ludzi jest nie więcej niż 100 tysięcy. Co można w tej sytuacji zrobić? Jest kilka kierunków działania, które zmierzają do tego, żeby zwiększyć liczbę obywateli mających udział we władzy i ściągnąć sprawujących władzę bliżej zwykłych obywateli.

Pierwszy kierunek to ożywienie konstytucyjnej zasady bezpośredniego wykonywania władzy przez naród, np. poprzez stałą dotację budżetową dla dorocznych merytorycznych referendów gminnych odbywających się w całym kraju i rozbudowę systemu powszechnych konsultacji obywatelskich. Drugi – zwiększenie rozmiarów uczestnictwa w sprawowaniu władzy, np. przez wprowadzenie ograniczenia długości sprawowania funkcji wykonawczych w samorządzie do dwóch kadencji – tak aby wymusić przygotowywanie nowych kadr samorządowych. Trzeci – urzeczywistnienie zasady udziału obywateli w wymiarze sprawiedliwości poprzez obowiązkowe powszechne rotacyjne ich uczestnictwo jako ławników w postępowaniu sądowym pierwszej instancji. Czwarte – zmotywowanie ekonomiczne do aktywności w procesie demokratycznym, np. odliczenie od sumy podlegającej opodatkowaniu 1 proc. na udokumentowane czynne działanie osobiste dla pożytku publicznego.

I wreszcie piąty kierunek to szczególna ochrona konstytucyjnej wolności pokojowych zgromadzeń, np. przez przesunięcie nacisku z ochrony mieszkańców przed demonstrującymi na odpowiednią organizację ochrony takich zgromadzeń jako obowiązek władzy i główny cel prawa. Poza tym trzeba tu wymienić działanie na rzecz pluralizmu partyjnego przez ułatwianie wejścia obywateli na forum publiczne i instytucjonalizację nadzoru nad ich wewnętrzną demokracją, a także inicjowanie ruchów społecznych skupionych na celach wykraczających ponad podziały partyjne.

Problemu powszechnego niezadowolenia z partii politycznych nie da się rozstrzygnąć prościej, niż je rozwiązując. Tymczasem demokracja bez partii nie może funkcjonować, bo przyjmie postać worka, w którym chaotycznie przemieszczają się wybrani przedstawiciele niepodlegający żadnym zewnętrznym hamulcom. Sejm złożony z niezależnych posłów opanować mogłaby tylko zasada odwoływalności, ale stawiałoby to obywateli w sytuacji słabszej, bo musieliby się organizować sami do takiego odwołania z niewiadomym skutkiem. Ale jeśli z tego punktu widzenia spojrzeć na posłów, to widać, że raz wybrani są w istocie i w obecnym systemie od partii niezależni, bo nie może ich wycofać z parlamentu formacja, z której ramienia wystartowali w wyborach. Tę niezależność można usunąć tylko poprzez wybory na anonimowe listy partyjne, a to w Polsce nie przejdzie.

W efekcie poseł jest niezależny i od wyborców, i od partii politycznej, do tego zresztą sprowadza się konstytucyjna zasada wolnego mandatu. To artykuł 22 każdej demokracji przedstawicielskiej. Można co najwyżej myśleć o krokach poprawiających działanie partii. Tzw. JOW zwiększyłyby w małych okręgach wyborczych wpływ wyborców, a raczej lokalnych struktur i działaczy partyjnych, na dobór kandydatów i nic więcej. Zgodnie z polskim prawem: „Partie polityczne kształtują swoje struktury oraz zasady działania zgodnie z zasadami demokracji, w szczególności przez zapewnienie jawności tych struktur, powoływania organów partii w drodze wyborów i podejmowania uchwał większością głosów" (art. 8).

Zjawisko naturalne

Tyle że prawo przydaje praktyczne znaczenie krytycznej analizie finansów partyjnych przeprowadzonej nie tylko przez PKW, ale także przez „stowarzyszenia i fundacje, które w swoich statutach przewidują działania związane z analizą finansowania partii politycznych", a nie ma takiej analizy ani upoważnionych w sprawie badania zgodności działania partii z zasadami demokracji. Tzw. partie wodzowskie czy oligarchie partyjne są zjawiskiem naturalnym, które można ograniczyć poprzez bardziej szczegółowe określenie kryteriów demokracji wewnątrzpartyjnej, jak np. wprowadzenie kadencyjności sprawowania władzy w wewnętrznych organach partii czy określenie proporcji kandydatów zgłaszanych przez centralne organy władzy na listy kandydatów. Zamiast ograniczenia się do nadzoru sądowego przy rejestracji statutu partii pociągnęłoby to za sobą możliwość stałego nadzoru np. PKW w okresie wyborów partyjnych czy krajowych. Bez partii prawdziwie demokratycznych wewnętrznie nie może być demokratycznej polityki w kraju.

Innym punktem krytycznym, w którym niewiele można zrobić, jest narzekanie na zablokowanie dostępu nowych partii do publicznych środków finansowania. Demagogiczne hasło likwidacji finansowania partii z naszych pieniędzy prowadzi do znanego zjawiska uzależniania partii od korporacji i indywidualnych bogaczy bądź uzależniania bogaczy, a także drobnego biznesu, od partii. Patologię taką zwalczano przez dekady w USA, co przyczyniło się do wzrostu przestępstw politycznych zwieńczonego wprowadzeniem ścisłego systemu limitów wpłat i rzetelną kontrolą. Fundusz wyborczy partii z budżetu pozwala jeszcze lepiej przeciwdziałać ewentualnym ekscesom, a co ważniejsze, zrównuje ich sytuację. Można tylko, po pierwsze, sytuację tę jeszcze bardziej wyrównać, zmniejszając premię za sukces wyborczy, a po drugie, utworzyć fundusz wsparcia, może kredytu wyborczego, dla debiutantów, którzy zgromadzą np. co najmniej 500 tysięcy głosów poparcia.

Tym, co wydaje się najważniejsze, jest zachowanie szansy udziału w wyborach komitetów wyborczych o lokalnym czy międzylokalnym charakterze. Na szczeblu narodowym czy wojewódzkim rządzą partie, ale w wyborach samorządowych w Polsce na szczęście dopuszczone są takie inicjatywy obywatelskie i zwyciężają w większości gmin. To nie znaczy, że zasklepienie się władzy nie ma miejsca w gminach. Znamy burmistrzów czy prezydentów, którzy cieszą się zasłużenie zaufaniem wyborców od początku transformacji. Taka praktyka ogranicza jednak do minimum zaangażowanie mieszkańców i rozwój nowych kadr samorządowych. Ograniczenie do dwóch kolejnych kadencji pełnienia funkcji w samorządzie terytorialnym wymuszałoby na lokalnych elitach dbałość o przygotowanie i dopuszczenie nowych ludzi do władzy lokalnej.

Wreszcie gdy mowa o referendach, trzeba też wspomnieć o obywatelskiej inicjatywie legislacyjnej, która jest formalnie traktowana nawet w sposób uprzywilejowany – na ponad 120 projektów obywatelskich niecały tuzin przeszedł pełną ścieżkę legislacyjną. Większość utkwiła w sejmowej zamrażarce, ale później w praktyce trafiła do kosza. Nawet obecnie znajduje się ich w Sejmie 12, w tym cztery czekają na rozpatrzenie od 2010, a trzy od 2011 roku. Trudno się nie zgodzić z postulatami działaczy obywatelskich, aby wprowadzić obowiązkowe drugie czytanie tych projektów i możliwość wprowadzenia do nich poprawek.

Ciekawe, że poza narzekaniem na prawo i wymiar sprawiedliwości nie słyszy się w ogóle o nadaniu obywatelskiego charakteru temu ostatniemu. Ba, nawet istniejące instytucje są coraz bardziej ograniczane. Mam na myśli instytucję obywatelskiego sędziego, zwanego ławnikiem, która stała się po 1989 roku swoistym bete noire dla zawodowych prawników.

Pospolita, czyli obywatelska

Od 2007 r. ogranicza się u nas udział ławników w postępowaniu sądowym – w kadencji 2004–2007 w polskich sądach orzekało ich 44 tys., w kadencji 2008–2011 – 22 tys., a od 2012 r. –14 tys. W Polsce instytucja ta zamiera, a świat współczesny zmierza w odwrotnym kierunku. Nie będę tu mówił o amerykańskich przysięgłych, o których klasyk (Alexis de Tocqueville) pisał jako o podstawie demokracji amerykańskiej. Warto zwrócić uwagę, że ławnicy są obecni w Niemczech, a w Japonii pod naciskiem opinii publicznej, narzekającej jak Polacy na jakość wymiaru sprawiedliwości, w 2009 r. wprowadzono instytucje ławników, którzy są losowo dobierani spośród ogółu obywateli. Wstydziłem się, rozmawiając z nimi i usiłując wytłumaczyć, dlaczego w Polsce instytucja ławnika jest traktowana wrogo.

Taki właśnie system losowego doboru do pracy w sądzie stanowi szkołę uobywatelniania, bez której nie ma żywej demokracji, i zarazem wiąże obywatela z wymiarem sprawiedliwości, który wyobcowuje się w rękach zawodowców. Wszystkim, którzy w tym momencie powiedzą, że to przecież inne systemy prawa, przypomnę, że w roku bieżącym Polska przejdzie rewolucję prawną polegającą na wprowadzeniu postępowania kontradyktoryjnego, w którym sędzia tylko rozstrzyga pojedynek między prokuratorem a obrońcą, jak w Ameryce, i tutaj właśnie sędzia zawodowy powinien być wzmocniony przez obywatelskie poczucie sprawiedliwości. Lepiej pomyśleć o tym zawczasu, zanim jesienią rozlegnie się powszechny jęk przerażenia wywołany funkcjonowaniem nowej sprawiedliwości w naszych sądach.

Ćwierć wieku demokracji w Polsce mamy za sobą. 26 lat temu Polacy zakończyli zwycięsko bezprzykładną w nowoczesnej Europie walkę o nią. Oczekiwań, które są z tym związane, nie spełnia model zawodowej reprezentacji partyjnej. Czas powrócić do pracy nad wdrożeniem dawnych zasad w nowych warunkach tak, aby pogodzić ze sobą oba modele demokracji – przedstawicielskiej i uczestniczącej – by Rzeczpospolita była naprawdę pospolita, czyli obywatelska.

Autor jest socjologiem. Był wicemarszałkiem Sejmu I kadencji z ramienia Kongresu Liberalno-Demokratycznego

Mleko się rozlało i nie można już przemilczeć kwestii podstawowej, jaką jest alienacja systemu politycznego w Polsce od większości społeczeństwa. Większość ta w wyborach prezydenckich nie wzięła udziału (nawet jeśli podstawa tych obliczeń – czyli listy uprawnionych do głosowania – jest prawdopodobnie od dawna nieaktualna, to był to najgorszy od lat wynik). A jeśli potraktować poważnie deklaracje Pawła Kukiza i jego wyborców, to od tych z górą 48 proc. uczestników głosowania trzeba odliczyć jeszcze 20 proc. głosujących, ale odrzucających system polityczny.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?