Reklama
Rozwiń

Kiessling: Aborcja szkodzi kobietom

My, poczęci w wyniku gwałtu, nie jesteśmy mięsem armatnim ani pionkami na politycznej szachownicy. Trzeba chronić dzieci, a nie polityków, nie możemy więc dopuszczać do kompromisu – mówi Katarzynie Płachcie amerykańska działaczka pro-life.

Aktualizacja: 31.03.2017 13:42 Publikacja: 30.03.2017 20:30

Spotkanie z Kiessling w Krakowie. Przeniesione na Uniwersytet Papieski po tym, jak na skutek protest

Spotkanie z Kiessling w Krakowie. Przeniesione na Uniwersytet Papieski po tym, jak na skutek protestów władze Uniwersytetu Jagiellońskiego wycofały zgodę na jej wyklad.

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik

Rzeczpospolita: Postuluje pani, by aborcja w przypadku ciąż pochodzących z gwałtu została zabroniona. W naszym kraju uważamy to za bardzo radykalny postulat: 73 proc. Polaków opowiada się za dopuszczalnością przedwczesnego zakończenia ciąży, jeżeli jest efektem gwałtu i kazirodztwa.

Rebecca Kiessling: Mówimy tu o prawie do zabicia istoty ludzkiej. To akt absolutnego barbarzyństwa, kiedy społeczeństwo karze niewinne dzieci za zbrodnie kogoś innego. Błędnie zakłada się, że większość ofiar gwałtu domaga się aborcji. Przytoczę kilka statystyk. Na jednej z feministycznych stron znalazłam informację, że w Polsce dochodzi rocznie do 30 tys. gwałtów. Badania pokazują, że tylko 4-6 proc. ofiar zachodzi w ciążę. Przyjmując te dane za wiarygodne, dawałoby nam to każdego roku około półtora tysiąca takich poczęć. Z kolei według oficjalnych danych w Polsce legalnej aborcji w przypadku ciąży z gwałtu w zeszłym roku poddały się tylko trzy kobiety.

Zatem po co walczyć o zakaz aborcji w tak nielicznych przypadkach? Czy nie lepiej skupić się na pomocy psychologiczno-prawnej dla tych kobiet?

One potrzebują nie tylko pomocy, ale też prawa chroniącego życie. Sama zostałam poczęta w wyniku gwałtu. Moja biologiczna matka dziś cieszy się, że wtedy, gdy dwa razy chciała mnie zabić, prawo chroniło nas obie przed aborcją. Ona była do tego zdeterminowana. Powiedziała mi, że właśnie wtedy najbardziej potrzebowała jakiegoś wsparcia. Niestety znikąd go nie uzyskała, bo wówczas nie istniały żadne centra pomocy dla kobiet ciężarnych. Ja żyję tylko dzięki temu, że wówczas prawo zakazywało aborcji. To najlepszy dowód na to, że potrzeba obu tych filarów, żeby chronić nie tylko dzieci, ale także kobiety.

Chronić kobiety przed czym?

Przed aborcją. Obalmy kolejny mit: doktor David Reardon w swojej książce „Victims and Victors" wskazuje, że ofiary gwałtu, które dokonały aborcji, znacznie częściej są skłonne do popełnienia samobójstwa czy popadnięcia w uzależnienie od narkotyków. Poza tym w sensie prawnym dziecko jest ratunkiem dla matki. Jest świadectwem, przed którym gwałciciel nie ma ucieczki, a tacy ludzie dążą do tego, by zlikwidować żywy dowód przestępstwa. To ułatwia im dalsze wykorzystywanie kobiet. Jeżeli naprawdę zależy nam na ofiarach gwałtu, powinniśmy chronić je zarówno przed sprawcami, jak i przed aborcją. Nigdy przed dzieckiem.

W jakim celu odwiedziła pani Polskę?

Chcę przyczynić się do poprawy sytuacji kobiet, które decydują się urodzić dziecko z gwałtu. Razem z członkami polskiego parlamentu dyskutowaliśmy nad wprowadzeniem ustawy, która chroniłaby te kobiety oraz ich dzieci przed wszelkimi roszczeniami prawnymi ze strony gwałciciela. Prawo takie funkcjonuje już chociażby w Stanach Zjednoczonych. Następnym krokiem, oczywiście, mogłaby być pełna ochrona prawna życia dzieci poczętych wskutek gwałtu.

To wiązałoby się z odejściem od tzw. kompromisu aborcyjnego, który bardzo trudno było nam wypracować. Po co mamy teraz znowu otwierać tę bardzo trudną debatę?

Zwolennikom funkcjonującego w Polsce prawa mogę powiedzieć tylko tyle, że tacy ludzie jak ja nie mogą być jakimś towarem przetargowym w służbie żadnego politycznego kompromisu. Nie jesteśmy mięsem armatnim ani pionkami na politycznej szachownicy. Trzeba chronić dzieci, a nie polityków, nie możemy więc dopuszczać do kompromisu. Poświęcanie niewinnych dzieci na szali walki politycznej to ofiara złożona z żywego człowieka. Obecne prawo dyskryminuje nie tylko nienarodzone dzieci, ale również stygmatyzuje tysiące innych, które każdego roku zostają poczęte z gwałtu. To jakby powiedzieć mi w twarz, że przez czyn mojego ojca nie jestem godna, by żyć.

Kilka miesięcy temu w Sejmie złożono projekt ustawy, która zakładała całkowity zakaz przerywania ciąży. Największe oburzenie wzbudziła propozycja, by kobiety były karane za poddanie się aborcji.

Uważam, że powinna zostać przyjęta inna strategia, bo musimy być świadomi tego, że zdecydowana większość kobiet jest zmuszana do aborcji. Jeśli wprowadzilibyśmy całkowity zakaz zabijania nienarodzonych i jednocześnie zaczęlibyśmy skazywać kobiety za nielegalnie przeprowadzane aborcje, to mielibyśmy podobną sytuację jak w przypadku handlu żywym towarem. Przecież dziewczyny, które zostały sprzedane, a później zmuszane do prostytucji, nie są w żaden sposób w tej sytuacji winne. Nie dając im możliwości obrony i skazując je za prostytucję, w żaden sposób nie zbliżamy się do rozwiązania ich problemu, za to chronimy prawdziwych winowajców. Dlatego też w Polsce potrzebne jest prawo, które klasyfikowałoby zmuszanie kobiet do aborcji jako poważne przestępstwo.

Słyszała pani o wysuniętej kilka miesięcy temu propozycji, by Polkom, które zdecydują się urodzić dziecko z gwałtu, wypłacać jednorazową zapomogę?

Tak, wiem też, że spotkała się ona ze zdecydowanym sprzeciwem feministek. Twierdziły one, że to zapłata za gwałt. Takie rozumowanie pokazuje tylko, że dla tych aktywistek jedynym słusznym wyborem jest zabicie dziecka. Mają ewidentny żal do matek, które jednak decydują się na urodzenie dziecka. To ciekawe, bo rzekomo zależy im na kobietach, tymczasem sprzeniewierzają się pierwotnym założeniom feminizmu, który na początku był przede wszystkim walką z przemocą. Dziś feministki uczą kobiety nienawiści do swoich dzieci i stosowania względem nich właśnie najokrutniejszej przemocy.

To bardzo kontrowersyjna teza. Przecież feministki walczą tylko o wolny wybór i możliwość decydowania o sobie.

Oczywiście istnieją kobiety, które określają się jako feministki pro-life i prawa kobiet łączą z prawem do życia. To nowa fala feminizmu. Można ją zaobserwować choćby w Stanach Zjednoczonych, zresztą sama z wieloma takimi kobietami współpracuję. Ale ewidentnie w dyskursie publicznym dominuje ta druga opcja feminizmu. Z takimi postawami spotkałam się także w Polsce w czasie moich wykładów.

Kilka pani wystąpień w Polsce zostało skutecznie zablokowanych i odwołanych. Spodziewała się pani takiego odbioru w naszym kraju?

Chyba nie, bo zawsze mi mówiono, że Polska jako kraj jest bardzo mocno za życiem. A już pierwszego dnia mojego pobytu tutaj ktoś w internecie zapowiedział, że połamie mi nogi. To bardzo mną wstrząsnęło, bo nigdy w życiu nie czytałam takich gróźb fizycznych. Jednak całe moje życie w pewnym sensie przygotowuje mnie na odpieranie agresywnych zarzutów. Od 21 lat jestem jedną z liderek ruchu pro-life w Stanach Zjednoczonych, do tego pracuję jako adwokat. Nie miałam zatem większych problemów, by zmierzyć się z tym, co spotkało mnie w Polsce. Myślę, że pomogło mi też moje pochodzenie.

Czyli?

Jako dziecko zostałam adoptowana przez żydowską rodzinę, której korzenie sięgają południowej Polski, dawnej Galicji. Historia moich krewnych nauczyła mnie współczucia dla ludzi, którzy są ofiarami nienawiści na ogromną skalę. Szczególnie darzę zrozumieniem tych, którzy w żaden sposób nie są winni temu, że inni ludzie ich nie akceptują. Tak było z Żydami w czasie wojny, podobnie jest teraz z dziećmi skazywanymi na śmierć tylko dlatego, że zostają poczęte wskutek gwałtu. W dalszym ciągu nie mogę jednak zrozumieć, jaka logika przyświecała moim przeciwnikom...

Czego dokładnie nie może pani zrozumieć?

Oni chyba nie byli świadomi tego, jaki będzie realny efekt ich protestów. Bo przecież te wszystkie manifestacje przełożyły się w ogromnym stopniu na sukces mojego pobytu tutaj. Po pierwszych kontrowersjach związanych z ich protestami podobno ponad sto polskich gazet napisało o moich wykładach. Z kolei kiedy miałam wystąpić na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, ostrzegano mnie przed dużą demonstracją. Ale pod budynkiem zebrało się może 10 osób i nawet nie miałam okazji ich zobaczyć. Ale sama zapowiedź protestu wywołała wielkie zainteresowanie moim wystąpieniem, bo sala była wypełniona po brzegi. I podobnie było na każdym kolejnym wykładzie. Przyjeżdżając tu, zakładałam, że dotrę ze swoją historią może do kilku tysięcy osób. Okazało się jednak, że manifestacje pozwoliły mi dotrzeć chyba do milionów Polaków.

Pani wystąpienia jednak mocno podzieliły środowisko uniwersyteckie.

Nawet jeśli moi przeciwnicy sprawują dyktat w sferze akademickiej, to przecież uniwersytety stanowią jedynie mały wycinek całej rzeczywistości w Polsce. Myślałam, że dla demokratycznego kraju wolność słowa będzie czymś oczywistym. Okazało się jednak, że to właśnie na uniwersytetach pojawiły się największe problemy z jej respektowaniem.

Spotkania z panią odwołały Uniwersytet Warszawski, UMK w Toruniu, Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Wrocławski. Władze tych uczelni zarzuciły pani nienaukowy charakter wykładów, a nie propagowanie treści, z którymi się nie zgadzają.

Myślę, że dyskusja w tej kwestii dopiero się zaczyna. Wiem o wymianie korespondencji pomiędzy rektorami uczelni a ministrem nauki i szkolnictwa wyższego. Może ta sprawa znajdzie swój finał w sądzie albo przełoży się na większą motywację parlamentu, żeby podjąć na ten temat debatę. Sama będąc na studiach prawniczych, wiele dyskutowałam na temat wolności słowa, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że przyłożę się kiedyś do tego, że jakieś społeczeństwo głębiej zastanowi się nad jej zasadami.

Rebecca Kiessling jest prezesem amerykańskiej organizacji pro-life Save the 1

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Populizm zabija strefę Schengen
felietony
Szantażowanie Hołowni, czyli szlachta składa protesty wyborcze
analizy
Michał Kolanko: Dlaczego Szymon Hołownia nie gra w wyborczy scenariusz PO?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Big Beautiful Bill, czyli Donald Trump oszukał swoich wyborców
Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz M. Ujazdowski: Nie można ogłaszać, że Izba Kontroli SN nie istnieje