W tegorocznym 15. już Światowym Badaniu Nadużyć Gospodarczych EY co piąta z dużych firm w Polsce twierdzi, że praktyki korupcyjne są u nas szeroko rozpowszechnione w biznesie. Czy powinniśmy się tym wynikiem martwić, czy może cieszyć, skoro w skali świata twierdzi tak 38 proc. badanych?
Mariusz Witalis: Jeśli porównamy się z innymi krajami z Europy Środkowo-Wschodniej, to widzimy, że w Polsce jest lepiej – w skali regionu o powszechności praktyk korupcyjnych mówi połowa badanych. Widać też zmianę w porównaniu z sytuacją z lat 90., gdy korupcja – nie tylko w biznesie – była zdecydowanie większa. Dużo dało powołanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Był to element odstraszania, który wprawdzie nie zlikwidował korupcji, ale sprawił, że przestała być już tak nagminna i ostentacyjna. A nadal taka jest w wielu innych krajach regionu. W Polsce zwykle nie musimy już tłumaczyć, że konfliktem interesów jest sytuacja, gdy ktoś z rodziny pracownika działu zakupów pracuje u dostawcy firmy. Jest więc lepiej niż kiedyś, ale wciąż pojawiają się nowe, niekiedy zadziwiające formy nadużyć.
Któraś z nich pana szczególnie zadziwiła?
Jedną z nich była sytuacja w malutkiej spółce należącej do dużej globalnej firmy, która od sygnalisty dostała informację, że jest problem z wydatkami dyrektora w Polsce. Podczas audytu okazało się, że faktycznie dyrektor wszystkie prywatne wydatki wrzucał w koszty firmy, a centrala, gdzie nikt nie znał polskiego, akceptowała każdą fakturę. Audyt wykazał też, że księgowa polskiej spółki współpracowała z firmą swojego brata, a sprzedawca rozliczał po kilkaset kilometrów „przejechanych" każdego dnia. W sumie z pięciu pracowników spółki tylko jeden, ten z najkrótszym stażem, jej nie okradał. Napotykamy też przypadki ekstremalne pod względem wartości nadużyć, w tym fałszerstw dokumentów księgowych, wyciągów z banków na kilkaset milionów złotych.
Jak to możliwe?