Stosowane w Szwecji programy eliminowania z użycia gotówki przyniosły skutek. Już mało kto nią tam płaci. W pewnym więc sensie Bank Szwecji nie miał innego wyjścia, niż ogłosić, że zaczyna prace nad koncepcją stworzenia pieniądza elektronicznego (CBDC, central bank digital currency). Dlaczego jednak niedługo potem banki centralne Danii i Finlandii ogłosiły, że nie podejmą takich działań? Skąd bierze się ich sceptycyzm wobec CBDC?
Ostrożność banków centralnych
Zacznijmy od tego, że banki centralne w ogóle ostrożnie podchodzą do pomysłów kreowania pieniądza przez nie same. Wiedzą, że lepiej jest, gdy pieniądz depozytowy jest kreowany kredytem banków komercyjnych. W takiej bowiem sytuacji nowo wykreowany pieniądz trafia tam, gdzie powinien: do firm, które są na tyle efektywne, by bez trudności spłacać zaciągnięte kredyty.
Banki centralne nie powinny ich udzielać choćby z tego względu, że – jako instytucje niekomercyjne – nie są do tego przygotowane. Ograniczają się zatem (poza kreacją płynnych rezerw) do emisji gotówki. A i jej emitują tylko tyle, ile potrzebują banki komercyjne, by wypełnić bankomaty.
Może jednak należałoby pozwolić, by zwykli ludzie mieli rachunki w banku centralnym? By wpłacali tam pensje, a więc pieniądze, które już wcześniej zostały wykreowane kredytem dla firm? Zwykli ludzie mieliby z tego korzyść. Mogliby szybko i tanio dokonywać płatności, skoro to właśnie bank centralny zarządza systemem płatniczym.
Pozornie to dobry pomysł, ale potencjalne konsekwencje takiej decyzji jeżą bankowcom centralnym włos na głowie. Przede wszystkim zmieniłby się charakter ich instytucji. To nie byłyby już wieże z kości słoniowej, gdzie w ciszy i spokoju analizuje się, jak i kiedy zmienić stopy procentowe. Nagle pojawiłyby się miliony indywidualnych klientów. I szybko zaczęliby kręcić nosem. Narzekaliby, że jakość usług finansowych w banku centralnym nie jest taka jak w banku komercyjnym i – co gorzej – oprocentowanie też byłoby niższe.